Выбрать главу

– Przez te drzwi. – Skinąłem głową.

Przeszli, zostawiając brudne ślady na podłodze. Przechodząc obok schodów, dziewczyna przytrzymała się ręką poręczy, jakby straciła równowagę. Mężczyzna odsunął zasuwę, puścił dziewczynę przodem i grzecznie skinął mi na pożegnanie.

Podszedłem, żeby zamknąć drzwi, i stwierdziłem, że nieopodal wieży na tę parę czeka powóz. Czterokołowy, z odchylanym dachem.

– Ale dama! – powiedział z zachwytem Kotia. – No? Co powiesz?

– A tam – burknąłem, zamykając drzwi.

– Co „a tam”? Mówię, że facet ma śliczną dziewczynę!

– Może to córka?

– Ha! – Kotia aż klasnął w ręce oburzony. – Z takim tyłeczkiem? Ech, niektórzy to mają życie… No, czemuś ich o nic nie zapytał?

– Nie sądzę, żeby oni to wszystko urządzili – mruknąłem.

Coś mnie niepokoiło. Taak… weszli… dziewczyna zachwiała się i złapała za poręcz, na chwilę zwolniła kroku…

– Ale coś by pewnie powiedzieli! Kim są, skąd wiedzą o wieży, dokąd się wybierają. Załapałeś, że w Moskwie to nie jest jedyna wieża? Jeszcze gdzieś na Siemionowskiej! Coś ty tam zobaczył, Kirył?

Podszedłem do schodów, pochyliłem się i podniosłem z podłogi kawałeczek papieru. Rozwinąłem go.

– List? – ożywił się Kotia i przechylił przez poręcz. – Skąd?

– Dziewczyna upuściła – wyjaśniłem. – Kiedy przechodziła obok schodów.

Wzrok Kotii przebiegł po papierze. Po kilku sekundach powiedział cicho:

– O cholera… i co zrobimy?

8.

Czy ktoś prosił was kiedyś o pomoc?

Założę się, że tak. „Pożycz tysiąc na tydzień, co?”. „No, w końcu kupiłem ten regał! Przychodź, będziemy wnosić na trzecie piętro bez windy!”. „Masz samochód na chodzie? Teściowa przylatuje o trzeciej w nocy z Antalii…”.

Pewnie, że czasem to męczące i kłopotliwe. Ale z drugiej strony rozumiesz, że dzisiaj proszą ciebie, a jutro będziesz prosił ty.

A czy kiedyś kazali wam pomagać?

Na pewno. „Przyjechała ciężarówka z towarem, pomożesz chłopakom nosić”. „Stójcie, obywatelu, będziecie świadkiem!”. „W sobotę wieczorem wszyscy idziemy na mityng przeciwko terroryzmowi!”.

Na tym właśnie polega różnica. I tak poszedłbym rozładować tę ciężarówkę – od towaru zależy moja pensja. I byłbym gotów zaświadczyć, że ponury typ z rozbieganymi oczkami ma w kieszeni ukradzioną przed chwilą damską portmonetkę. A już terrorystów nie lubię bardziej niż karaluchów i „gdyby to ode mnie zależało…”.

Rzecz w tym, że prośba-rozkaz nie pozostawia wyboru. Gdy każą ci zrobić coś, co i tak zgodziłbyś się zrobić, podkreślają, kto tu jest szefem, a kto głupkiem. Chociaż… mądry zwierzchnik w takich wypadkach nie wydawałby poleceń, lecz zostawił podwładnemu iluzję samodzielnej decyzji.

List podrzucony przez dziewczynę z „takim tyłeczkiem” brzmiał jak rozkaz. Starannym okrągłym pismem człowieka, który nie przywykł dużo pisać odręcznie, na kartce wyrwanej z notesu napisano:

Za godzinę ruszajcie za mną.

Znajdziecie białą różę.

Człowiek odpowie na wszystkie pytania.

Popatrzyłem na zegarek, rejestrując, która jest teraz godzina.

– Co zrobimy? – powtórzył Kotia. – Poszukamy faceta z białą różą?

– A może to kobieta? – spytałem z czystej przekory.

– Przecież tu jest wyraźnie napisane: „człowiek” – oburzył się szczerze Kotia. – W domyśle: mężczyzna. Kirył, według mnie to wszystko pachnie kontrabandą!

– Czego? Białych róż? – Postukałem się w głowę.

– A bo ja wiem… A ty nawet tych… porządnie nie sprawdziłeś!

– Nie mieli nic zabronionego, byli absolutnie czyści.

– Skąd wiesz? – zdumiał się Kotia. I od razu wykrzyknął triumfalnie: – O! Już rozumiem! Po prostu wiesz! Jak z tą przyprawą?

Skinąłem głową.

– Chodźmy na górę.

– Powinieneś kupić czajnik elektryczny – oznajmił Kotia, wchodząc za mną. – Albo kuchenkę. Jak długo wytrzymasz bez gorącego jedzenia?

– I jeszcze firanki i pelargonie. Nie mam zamiaru się tu zadomawiać!

– Ha! – prychnął Kotia. – Widzicie go, nie ma zamiaru. Słuchaj, a gdzie masz…

– W Moskwie, za wieżą.

Kotia stanął jak wmurowany.

– No coś ty? Poważnie?

– Za „dużą potrzebą” możesz skoczyć na stację.

– Tak być nie może – powiedział surowo Kotia. – Za pozwoleniem, przecież to pomieszczenie dopasowuje się do twojego gustu! To znaczy, do twoich potrzeb!

– A widziałeś tu gdzieś toaletę?

Kotia zastanawiał się chwilę, po czym ruszył po schodach na drugie piętro.

– Zamknięte – powiedziałem obojętnie.

Kotia pchnął właz zamykający przejście na górę, który zdumiewająco lekko odchylił się na zawiasach.

– Zamknięte, powiadasz?! – zawołał wesoło. – Aha. A światło tu jest?

Światło było. Włącznik znalazłem ja, tak jakoś sam wszedł mi pod rękę.

Drugie piętro wieży było podzielone na dwie części. Mały okrągły placyk wokół schodów, dwoje drzwi. Jedne prowadziły do łazienki – gigantyczna wanna, umywalka, sedes. Na wieszakach wisiały czyste ręczniki i kolorowy szlafrok mojego rozmiaru. Okien nie było.

– Poczekaj chwilę, dobra? – Kotia bezceremonialnie zamknął mi drzwi przed nosem.

Zajrzałem do drugiej półokrągłej części pokoju.

Tak jak należało się spodziewać – kuchnia. Kuchenka elektryczna, szafki, stół, cztery krzesła. W szafkach naczynia, talerze, sztućce, rondelki, patelnie. Niezły wybór. Odkryłem nawet duży mosiężny saganek na pilaw. W kuchni było niewielkie okno, wychodzące dokładnie na tory.

– Wiesz, co jest ciekawe? – powiedział Kotia, wchodząc do kuchni. – Na ręcznikach nie ma żadnych metek. Żadnych znaków producenta na umywalce. W mydelniczce leży mydło, po prostu mydło – żadnej nazwy, żadnych rysunków czy symboli. W butelce stoi szampon, bezbarwny i bezzapachowy. Ale się mydli!

– Czyli hipoalergiczny – odparłem. – Wiesz co, Kotia? Wezmę prysznic. Wiesz, kiedy się ostatnio myłem? Wczoraj rano u ciebie w domu.

– A co z tą…? – Kotła wyraźnie się stropił. – Z tą prośbą o pomoc?

– Prośbą? Moim zdaniem to rozkaz. A ja nie lubię rozkazów.

– Przecież i tak chcieliśmy tam iść! – wykrzyknął Kotia.

– I szukać człowieka z białą różą? Jakoś nie mam ochoty. To jakaś pułapka. Lepiej się wykąpię.

Na twarz Kotii pojawiło się najpierw stropienie, potem uraza, wreszcie wrogość.

– Dama prosiła… – powiedział z naciskiem. – No, zastanów się. Idź się wykąp, a ja przeniosę do kuchni twoje żarcie.

Kiedy zamykałem drzwi, usłyszałam jeszcze: „Dama prosi, a on dwóch dni bez prysznica nie może wytrzymać…”.

W nosie mam jego burczenie. Gorąca woda, mocny strumień, szampon nieznanego pochodzenia – umyłem się z prawdziwą rozkoszą. Ubierając się, pożałowałem, że nie zatroszczyłem się o czystą bieliznę, ale i tak było mi dobrze.

Gdy wszedłem do kuchni, Kotia stał przy oknie. Na kuchence wrzała woda w aluminiowym czajniku. Na mój widok Kotia demonstracyjnie popatrzył na zegarek i westchnął.

– Jak sobie wyobrażasz szukanie człowieka z białą różą w obcym świecie? – zapytałem, siadając przy stole. Muszę przyznać, że mimo bajzlu we własnym domu w gościach Kotię ogarniało niezwykłe zamiłowanie do porządku: rzeczywiście przeniósł do kuchni wszystkie zakupy i starannie rozłożył w szafkach.

– Odnoszę wrażenie, że możliwość zbadania obcego świata otrzymał niewłaściwy człowiek! – oznajmił z goryczą Kotia.

– Przecież jeszcze nie ma siódmej – odparłem. – Zostało nam dwadzieścia minut…