Chwyciłem krzesło w locie, dwiema rękami za wygięte, rzeźbione nóżki. Jednym szarpnięciem wyrwałem te nóżki, odwróciłem ostrymi końcami do przodu i wbiłem w piersi napastnikom, nim zdążyli opuścić pałki na moją głowę.
Jak wykazał ten eksperyment, drewniany kołek wbity w pierś jest równie śmiertelny dla człowieka jak dla wampira.
Mańkut runął na Kotię, i mój przyjaciel, wyjąc, usiłował wydostać się spod podrygującego w agonii ciała. Odsunął się ode mnie, jakby się bał, że zabiję również jego.
Właściwie, dlaczego miałby myśleć inaczej? Przecież jestem dla niego prawie obcym człowiekiem.
– Zabiłeś ich! Zabiłeś! Ty… ty…
– W przeciwnym razie oni zabiliby nas! – wrzasnąłem. – Przecież usiłowali nas zabić! Nóż leciał prosto w twoje gardło!
Kotia pokiwał głową, ale bez przekonania. Potem oczy mu się rozjaśniły, szalony strach odpłynął, ale chyba mógł wrócić w każdej chwili.
– Kotia, nie jestem psychopatą. Nie jestem mordercą. Oni atakowali, ja się broniłem.
– Jak ty… Jak ci się to udało?
Kotia zdjął i zaczął przecierać okulary. Miał teraz, jak się to często widzi u okularników, stropiony i bezbronny wyraz twarzy.
Obejrzałem cztery nieruchome ciała. Jeden napastnik miał nóż w sercu, drugi skręcony kark, dwaj zostali przebici kołkami, w tym chyba jeden na wylot. Kurczę, to z jaką siłą trzeba uderzyć? Z lekkim przerażeniem spojrzałem na własne ręce. Teraz to nawet strach w nosie podłubać, jeszcze pół głowy sobie oderwę.
– Nie wiem jak – odparłem. – Jakoś tak samo przyszło. Trzeba się było bronić, no to…
– Miałeś takie oczy… takie zamyślone, melancholijne… Jakbyś recytował wiersze.
Niezłe porównanie! Kocia faktycznie ma zadatki na pisarza.
– Zrobiłem to, co należało zrobić. Ja… nawet się nie wahałem. Wiedziałem, że tak trzeba.
Kotia skinął głową i założył okulary na nos. Teraz miał już bardziej sensowne spojrzenie.
– Powiedz, zrozumiałeś, co oni krzyczeli?
– Tak.
– Tak właśnie pomyślałem. – Kotia skinął głową. – Oni nie mówili po rosyjsku. Ciężko nawet powiedzieć, w jakim języku… Coś przyjemnego, jakby francuski… ale ja takiego języka nie znam.
Nawet się nie zdziwiłem.
– No to co mówili? – spytał Kotia, podnosząc pałkę i z szacunkiem ważąc ją w rękach.
– Jeden spytał drugiego: funkcyjni? A drugi odpowiedział, że to niemożliwe. Co to takiego funkcyjny?
– Znam tylko funkcję matematyczną. – Kotia starannie odłożył pałkę na kruchy stolik, cudem ocalały w wirze walki. – Ty jesteś specjalistą od rzadkich słów, ty wiesz lepiej.
– Widocznie funkcyjnych nie przewozi się przez cło.
Kotia jeszcze raz zmierzył mnie wzrokiem i pokręcił głową.
– Słuchaj, ty przecież czułeś? Wiedziałeś, że tu będzie pułapka!
Ciężko było temu zaprzeczyć. Wszedłem za bar, zajrzałem za drzwi. Niewielka kuchnia, wszystko w tym samym stylu: „Mamy tu dziewiętnasty wiek, nie macie państwo nic przeciwko temu?”. Wziąłem z półki butelkę o demonstracyjnie alkoholowym wyglądzie i zerknąłem na etykietkę. Tak. Napis był wyraźnie po angielsku.
– Kotia, co tu jest napisane? – Pokazałem butelkę.
Kotia podszedł, zerkając na ciała.
– Boże, tu są cztery trupy, a ten teraz będzie pił. Whisky, jednosłodowa, dziewiętnastoletnia. Czad! Daj no tu.
Upił wielki łyk prosto z butelki i się zakrztusił.
– Czyli co, czytać umiesz?
– Jeśli sobie przypominasz, szyld również przeczytałem. – Kotia wręczył mi butelkę. – Napis był po rosyjsku.
– Czyli co, mówią w jednym języku, a piszą w innym?
Kotia popatrzył na mnie ironicznie.
– Sądzę, że ci tutaj… są tu takimi samymi gośćmi jak my. I rozmawiali w swoim języku. A ty, jak się zdaje, rozumiesz ich język.
– Funkcyjny? – Wzruszyłem ramionami. – Nie powiedziałbym, że rozumiem, ale… Co robisz?
Kotia podchodził do każdego martwego zabójcy i dotykał nadgarstka.
– A może któryś żyje? Pomoglibyśmy…
– To zabójcy!
– Ale teraz już chyba niegroźni? – mruknął Kotia i rozłożył ręce. – Nie, zabiłeś wszystkich na amen. Kirył, coś ty narobił? To przecież inny świat! Rozumiesz? A my zaczęliśmy znajomość z nim od przestępstwa. Niepotrzebnie ich zabiłeś.
Podszedł do odległych drzwi i ostrożnie zajrzał do środka. Odskoczył szybko i oparł się o ścianę. Jego twarz gwałtownie pobladła.
Wziąłem pałkę i podbiegłem do niego.
– Lepiej nie patrz – powiedział szybko Kotia. – Lepiej nie…
Twarz miał białą jak kreda, na niej kropelki potu. Jedna kropla śmiesznie zwisała z nosa.
– Niepotrzebnie ich zabiłeś – powtórzył Kotia – tak szybko. Trzeba było… trzeba było ich pomęczyć.
W gruncie rzeczy mogłem już nie otwierać tych drzwi. Wszystko i tak było jasne. Ale jednak zajrzałem.
– Bydlaki – wymamrotał Kotia.
– Torturowali ich – stwierdziłem. – Weź się w garść. Tutaj właśnie trzeba… sprawdzić puls.
9.
Panuje przekonanie, że najohydniejszym przestępstwem na świecie jest zabójstwo dziecka. Zabicie starca również wywołuje pogardę i oburzenie, ale nie budzi już takiego przerażenia. Zabójstwo kobiety też jest odbierane szalenie nieprzychylnie zarówno przez mężczyzn (i za co zabijać kobiety?), jak i przez kobiety (wszystkie chłopy to świnie!).
Ale już zabójstwo mężczyzny, który wyszedł z wieku szczenięcego, ale nie wpadł jeszcze w starczy marazm, odbierane jest jak coś naturalnego.
Nie wierzycie?
W takim razie posłuchajcie takich zdań: „Wyjął parabellum i strzelił do dziecka”. „Wyjął parabellum i wystrzelił do starca”. „Wyjął parabellum i strzelił do kobiety”. „Wyjął parabellum i strzelił do mężczyzny”. Czujecie, jak spada poziom ohydy? Ten pierwszy był pewnie komendantem obozu koncentracyjnego, esesmanem. Drugi – pacyfikatorem, palącym każdego ranka jedną wioskę. Trzeci mógł być oficerem Wehrmachtu, który przyłapał partyzantkę z kanistrem nafty i zapałkami obok magazynu amunicji.
A czwarty, choć również strzelał z parabellum, mógł być równie dobrze naszym zwiadowcą, który zabił jednego z trzech łajdaków.
No więc ci ludzie w Czarnych strojach najwyraźniej nie przejmowali się swoją reputacją. W niewielkim pomieszczeniu, które nazwałem palarnią, zobaczyłem trzy nieruchome ciała – staruszki, młodej kobiety i nastolatka.
Wszystko ma swój czas i miejsce, i na przykład tortury powinny się odbywać w katowniach, w ciemnych podziemiach. Wśród wyściełanych foteli i sof (no żeby chociaż były skórzane, a nie z różowego jedwabiu!) i stoliczków z kryształowymi popielniczkami nieruchome skrwawione ciała wyglądały wyjątkowo strasznie.
I jeszcze ten mdlący zapach dobrego tytoniu i świeżej krwi.
Posłuszny instynktowi chronienia najsłabszego, przede wszystkim podszedłem do obnażonego do pasa chłopca, przywiązanego do fotela. Wprawdzie chłopiec mógł mieć czternaście lat, a więc wyrósł już z wieku niewinnego dziecka, ale… Przywiązano go szalenie malowniczo, zupełnie jak na filmach dla dzieci, gdy tępi dranie związują dzielnych młodych bohaterów – tracą na to dziesięć metrów grubego sznura, nie mając żadnej pewności, że ofiara się nie uwolni. Nogi przywiązane do nóżek fotela, ręce do podłokietników, kilka pętli wokół pasa i jedna na szyi.
I wszędzie krew. Na workowatych spodniach z ciemnobrązowego materiału, na pryszczatej twarzy. Świeża krew, ale liczne nacięcia – na twarzy, rękach, torsie – już nie krwawiły.