Najwyraźniej nie miała zamiaru odrywać się od prania. Sądząc po wyrazie twarzy, ten proces sprawiał jej przyjemność. Anna coś cichutko szeptała do pranej koszuli; wydawało mi się, że z ruchu jej warg przeczytałem: „Moja ty śliczna…”.
Rany boskie. Wyobraziłem sobie gospodynie domowe, które cackają się z odkurzaczem, bawią z rondelkami i uwielbiają swoje pralki. Zajęcia domowe przestałyby być niewolnictwem, a stały się rozrywką – wystarczy odrobina psychodelików w powietrzu…
– A co z nią? – zapytałem, gdy już miałem wyjść.
Anna spojrzała na leżącą na pryczy dziewczynę. Ta poruszyła się, jakby wyczuła spojrzenie.
– Nowa… – oznajmiła Anna. – Śpi. Na początku wszyscy dużo śpią, dużo myślą.
Coś mnie niepokoiło w tej kobiecie drzemiącej na pryczy. Jakbym… jakbym już ją gdzieś widział… Nie tak lekko ubraną, oczywiście. A raczej… ciepło ubraną…
Podszedłem do pryczy, wziąłem leżącą za ramię i ostrożnie odwróciłem.
Dziewczyna, która dwa dni temu rzuciła na podłogę w wieży list, uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
– Celniku…
Z jej ust płynęła cienka niteczka śliny, prawy policzek był czerwony od leżenia na deskach.
Może gdyby mnie nie poznała, zawahałbym się. Ale w tym wypadku nie.
– Ona pójdzie ze mną – powiedziałem.
– Trudno jej teraz chodzić – powiedziała Anna, nie protestując, a jedynie informując mnie. Widocznie to był najsilniejszy opór, do jakiego byli zdolni mieszkańcy Nirwany.
– To nic, ja jej pomogę – powiedziałem, podnosząc dziewczynę i kładąc sobie na ramieniu. Bycie funkcyjnym ma swoje plusy! – Skąd ona się tu wzięła?
– Mistrz ją przyprowadził… wczoraj.
– Jaki mistrz?
– Mistrz – powtórzyła Anna; widocznie nie znała imienia. – Mistrz będzie się gniewał, że ją pan zabrał.
– To nic. Grunt, żebym ja się nie gniewał. Kto bliżej, ten jest głównym mistrzem.
Zdaje się, że coś jeszcze mówiła, ale ja już wyszedłem z domku. Rozejrzałem się, czując się jak resocjalizowany terminator, ratujący Sare Connor, albo średniowieczny żołnierz, porywający ze zdobytego miasta dziewczynę na trzy dni.
Nikt nie próbował odebrać mi jeńca. W spojrzeniach kilku mężczyzn zabłysło jedynie naturalne zainteresowanie, nic więcej.
– Całkiem żeście tu zbutwieli – mruknąłem i przeszedłem rzekę w bród. Mała zimna kąpiel dziewczynie nie zaszkodzi.
Zrobiłem jeden postój, niedaleko wieży. Właściwie mógłbym dojść, ale postanowiłem chwilę odsapnąć i sprawdzić, jak się czuje mój „bagaż”.
Dziewczyna uśmiechała się błogo, zapatrzona gdzieś w głąb siebie. Poklepałem ją po policzku, usłyszałem w odpowiedzi ciche mruczenie i postanowiłem jeszcze zaczekać z pytaniami. Zapaliłem papierosa zadowolony z odczuwania krótkotrwałej przyjemności zwykłej trucizny, a nie stałego, otępiającego haju.
– Celniku… – powiedziała znowu dziewczyna. Zmarszczyła brwi, chyba próbując skoncentrować na mnie spojrzenie. – Nie… nie zostawiaj…
Zrozumiałem i poklepałem ją po dłoni.
– Nie bój się. Nie zostawię cię tu.
Rozluźniła się i jej spojrzenie od razu otępiało, odpłynęło. Paliłem, patrzyłem na dziewczynę i ze zdumieniem myślałem, że nie budzi we mnie żadnego podniecenia. A przecież była znacznie ładniejsza od Wasylisy… i od mojej Anki, jeśli mam być szczery. Ale ani młode opalone ciało, ani straszliwie droga koronkowa bielizna nie podniecały. Może z powodu bezmyślnych, osowiałych oczu?
A może dlatego, że zawsze uważałem, że takie dziewczyny są poza moim zasięgiem? To przecież tak jakby zakochiwać się w aktorce czy fotomodelce. Kiedy ma się piętnaście lat, to takie zauroczenie jest dobre do fantazji erotycznych, ale w przypadku dorosłego mężczyzny to już jest niepoważne. Takie dziewczyny są dla tych, którzy rozbijają się bentleyami czy jaguarami.
Albo dla funkcyjnych.
Z westchnieniem skiepowałem papierosa w miękkiej ziemi, wziąłem dziewczynę na ręce – odruchowo objęła mnie za szyję – i poszedłem do wieży. Niesienie jej w taki sposób było bardziej niewygodne, ale po tym, jak prosiła mnie o pomoc, nie mogłem jej nieść na ramieniu, jak dywan zwinięty w rulon.
Kwadrans później wniosłem uśmiechającą się błogo dziewczynę do wieży. Przy okazji zauważyłem, że moja funkcja wcale nie wygląda tak czarująco jak wydawało mi się na początku – żaden marmur, zwykły biały kamień, może nawet wapień. Kopniakiem zamknąłem drzwi, łokciem przesunąłem zasuwę. Tak. Co teraz? Do Moskwy, na jakiś detoks? Nie, nie warto.
Wdrapałem się na drugie piętro, wszedłem do łazienki i posadziłem dziewczynę w wannie. Poruszyła się, przykucnęła, objęła rękami ramiona.
Westchnąłem i powiedziałem:
– Wybacz, że bez żadnych zamiarów…
Nadal się uśmiechała. Ciekawe, jak długo będą działać psychodeliki. Trzeba było zapytać Wasylisę.
– Bez żadnych zamiarów – powtórzyłem, przekonując nie wiadomo kogo, i zdjąłem jej stanik, potem pomogłem ściągnąć majteczki. W końcu, czy to pierwsza kobieta, którą rozbieram? Nie, nie pierwsza. Szósta… nie, piąta.
A jeśli liczyć tylko proces doprowadzony do końca, trzecia.
Dziewczyna właściwie nie potrzebowała kąpieli – Nirwana była bardzo czystym światem – ale chciałem, żeby jak najszybciej doszła do siebie.
Trzy minuty siedziała pod strugami gorącej wody. Potem, szczerze żałując, że mam zwykłą wannę, a nie żadne wypasione jacuzzi, urządziłem jej szkockie bicze – dziesięć sekund lodowatej wody, potem znowu gorąca. Zobaczyłem, że to nie działa, i zacząłem puszczać lodowatą wodę po dwadzieścia sekund. Wierzcie mi, niesamowita rozrywka. Zwłaszcza gdy na dworze zimno, a lejąca się z kranu woda jest naprawdę lodowata.
Pięć minut później ten naprzemienny prysznic przyniósł wreszcie efekt.
– Prze… przestań – wyjąkała dziewczyna. – Wystarczy…
– Aha! – ucieszyłem się. – Jak się nazywasz?
Ujrzałem mokrą i już nie taką rozanieloną twarz.
– Na… Na…
– Natasza?
– Nastia… Sta… Star…
– Nastia Star?
– Wystarczy!
Doszedłem do wniosku, że na początek to już nieźle. Zakręciłem kran, zdjąłem z wieszaka szlafrok. Nastia posłusznie wstała, narzuciłem na nią szlafrok i pomogłem wyjść z wanny.
– Możesz mówić? Nie wyłączysz się?
– Nie wiem.
– Chodź.
– Po… poczekaj. – Odsunęła mnie, spojrzała na sedes. – Wyjdź. Muszę…
Wyszedłem, podejrzewając, że za pięć minut będę musiał wejść i wtedy zobaczę uśmiechniętą błogo Nastię w połowie drogi do upragnionego celu. Ale ona okazała się silniejsza niż myślałem. Wyszła sama. Tyle że od razu zawisła na moich rękach i powiedziała:
– Wszystko się kręci…
W kuchni posadziłem ją na podłodze – z krzesła by spadła – i zrobiłem filiżankę mocnej, słodkiej kawy – trzy łyżki kawy, tyle samo cukru, zalać wrzątkiem; nie chodziło o smak, tylko o to, żeby było jak najwięcej kofeiny. Zmusiłem ją do wypicia. Popatrzyłem w okno prowadzące do Kimgimu i pokręciłem głową. Już wieczór. Nieładnie byłoby nie przyjść do restauracji Feliksa. Wyglądałoby to arogancko, jakbym nie chciał utrzymywać kontaktów z sąsiadami.
– Jak się czujesz?
– Zaraz zasnę – odpowiedziała wyraźnie Nastia. – Nie mam siły…
– Co się z tobą stało? Dlaczego wrzucili cię do Nirwany?
Najwyraźniej zbyt wiele od niej wymagałem. Oczy jej się same zamykały, cały czas usiłowała położyć się na podłodze. Poddałem się, zaprowadziłem ją do sypialni, położyłem na swoim łóżku. Od razu zasnęła snem kamiennym. Nawet zaczęła leciutko pochrapywać.