– Nie będę cię długo trzymał. O, weź kilka kanapek. – Wziął ze stołu i wręczył mi talerz z maleńkimi kanapeczkami. – Spróbuj tego, to bardzo smaczne.
Z powątpiewaniem popatrzyłem na chlebowy koszyczek, wypełniony żółto-zielonymi półprzezroczystymi kuleczkami.
– Kawior ośmiornicy – wyjaśnił Feliks.
– Tej samej?
– Słucham? A tak, tej samej. Wszystko ma swoje plusy, zawsze. No i jak tam, oswajasz się?
Wszedłem za nim do małego gabinetu, oddzielonego od sali ciężkimi, brokatowymi portierami. Stało tu kilka foteli i stolik z alkoholem i zakąską. Postawiłem swój talerzyk obok.
– Wszystko w porządku, Feliksie. Oswajam się.
Coś się w nim zmieniło od czasu naszego pierwszego spotkania. Pojawił się jakiś niepokój, jakieś zakłopotane stropienie… Jakby się czegoś obawiał.
– I jak, wprowadzili cię w temat?
– Tak, przyszło dwóch ludzi i funkcyjna akuszerka.
– No tak, no tak. Tam u was jesteście w ścisłym kontakcie z władzą. Ale to nic. Najważniejsze, żebyś zawsze pamiętał, że nikt nie ma prawa wywierać na ciebie nacisku. Nawet politycy.
Ha, przecież nie wspominałem, jacy „ludzie” u mnie byli! Udałem, że nie dostrzegłem wpadki Feliksa.
– Polityk namawiał mnie, żebym otworzył drzwi do Arkanu.
– Po co? A zresztą, czy możesz to zrobić?
– Nie wiem, czy mogę. Próbowałem, ale otworzyły się drzwi do Nirwany. A po co? – Zastanowiłem się i nalałem sobie odrobinę koniaku. A raczej miejscowej brandy, sadząc po zapachu całkiem niezłej. – Tam jest przecież przyszłość, prawda?
– Nie. – Feliks się skrzywił. – To prymitywna interpretacja. Uważa się, że świat Arkanu jest niemal identyczny ze światem Ziemi-dwa, ale wyprzedza ją w rozwoju. Jakby cała jego historia zaczęła się trzydzieści lat wcześniej.
– Wszystko jedno. Polityk ma bardzo ambitne plany. Chce poznać przyszłość, żeby z powodzeniem pracować w naszym świecie.
– Rządzić. – Feliks skinął głową. – Dlaczego nie? Spróbuj, oczywiście. Ale bardzo trudno otworzyć tam przejście. Do tej pory było tylko jedno cło…
– Feliksie, to znaczy, że w Arkanie nie ma funkcyjnych?
– Nie ma. – Feliks rozłożył ręce.
– A skąd oni przyszli?
– Kto? – Feliks uśmiechnął się, ale odniosłem wrażenie, że kąciki jego ust zadrżały.
– Funkcyjni.
– Co za głupstwa! – Feliks lekko podniósł głos. – My jesteśmy funkcyjnymi! Ja z Ziemi-trzy, ty z Ziemi-dwa. Cywilizacja ludzi występuje w światach od drugiego do szóstego; plus dwa epizodycznie dostępne światy, Arkan i Kanion. W pozostałych nie ma ludzi, w niektórych w ogóle nie ma życia. A właśnie, przecież po to cię tu zaprosiłem!
Podał mi teczkę.
W środku były dwa pliki spiętych kartek. Pierwszy nosił tytuł: „Autentycznie istniejące światy”, a drugi, nieco cieńszy: „Ziemia-trzy, rozszerzony opis”.
– Wiecznie o tym zapominają – westchnął Feliks. – Brak scentralizowanej władzy to plus i minus zarazem. Zawsze są minusy. Znajdziesz tu mnóstwo pożytecznych informacji.
Szybko zerknąłem na pierwszą stronę: „Autentycznie istniejących…”.
Ziemia-dwa: Świat całkowicie zamieszkany i zbadany.
Ustrój polityczny: wielobiegunowy.
Najważniejsze państwa: USA i Chiny.
Najważniejsze języki: amerykański angielski, brytyjski angielski, chiński.
Poziom rozwoju technicznego: 1.
– Co to znaczy: „Poziom rozwoju technicznego: 1”?
– Że twój świat jest najbardziej rozwinięty technicznie i służy za wzorzec – wyjaśnił Feliks. – Za to poziom czystości ekologicznej jest mierzony według naszej Ziemi.
– Żeby nikt nie czuł się urażony.
– Właśnie.
– Dziękuję, Feliksie. – Zamknąłem teczkę. – Ale mimo wszystko wydaje mi się…
– Lubię cię, Kiryle. – Feliks popatrzył na mnie. – I nieodmiennie się cieszę, gdy człowiek otrzymał szansę wstąpienia w nasze szeregi. I doskonale rozumiem, że nowicjusze zawsze chcą dokopać się do jakichś tajemnych sprężyn, do rzekomych fundamentów naszego społeczeństwa. A więc, Kiryle, czegoś takiego nie ma! Są tylko funkcyjni akuszerki, którzy wyczuwają pojawienie się nowicjuszy i pomagają im wejść w społeczność funkcyjnych. Są przyjaciele, którzy zawsze ci pomogą, zawsze ubarwią twoje życie. Są różne światy, od pięknych do strasznych. Twoja Ziemia jest piękna, Kiryle, tylko ty tego nie widzisz. Są też pewne problemy. Niektórzy ludzie, dowiadując się o naszym istnieniu, zaczynają pleść intrygi, spiski.
– I wtedy zsyła się ich do Nirwany.
– Zsyła się ich na Ziemię-dwadzieścia dwa. To niezbyt surowa kara, jeśli brać pod uwagę, że konspiratorzy nie przebierają w środkach. Prawda?
Wzruszyłem ramionami.
– Romantyczne porywy może odczuwać każdy – rzekł Feliks. – A szczególnie młody człowiek w stosunku do sympatycznej dziewczyny.
Nasze spojrzenia spotkały się. Skinąłem głową i zapytałem
– I co się dzieje z młodym funkcyjnym, który poddał się romantycznemu porywowi?
– Jeśli nie przynosi to nikomu szkody, nic. – Feliks westchnął. – Być może młodemu człowiekowi uda się zresocjalizować naiwną dziewczynę, która wplątała się w niebezpieczną cudzą grę. Wtedy nikt nie będzie miał nic przeciwko.
– Aha. – Mimo całej powagi rozmowy przypomniał mi się fragment dowcipu o Stirlitzu: „Wszyscy jesteśmy pod kloszem Müllera!”.
– Ale bywają bardziej nieprzyjemne sytuacje. – Feliks z posępną miną obracał w ręku kieliszek, jakby nie mógł się zdecydować, czy napić się koniaku, czy nie. – Na przykład, pojawił się funkcyjny lekarz. Wspaniała dziewczyna! Mogłaby pomagać i nam, i ludziom, nikt nie miałby jej tego za złe! Wszyscy na miarę swoich sił pomagamy prostym ludziom. Ale nie, związała się z bandytami, zaczęła intrygować. Otrzymała uczciwy wybór i zerwała ze swoją funkcją, z funkcyjnego przemieniła się w człowieka. No cóż, to jej wybór. Ale jeśli potem dochodzi do jakiejś głupiej partyzantki i zabawy w Robin Hooda, jeśli ktoś zaczyna torturować biedną staruszkę… Przecież ty też musiałeś przelać krew, zabijać tych głupich chłopców, którzy nasłuchali się romantycznych bredni!
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Feliks miał rację, na moich rękach była krew. Ale co mogłem zrobić w tamtej sytuacji?
– Nic nie mogłeś zrobić – kontynuował Feliks. – Nie jesteś winny. To wszystko przez głupotę i zdradę funkcyjnego!
Przez kilka sekund siedzieliśmy w milczeniu, potem Feliks wstał. Wyraźnie się rozluźnił, jakby z godnością wypełnił nieprzyjemną, ale nieuniknioną misję.
– Wierzę, że nigdy nie zetkniesz się ze zdradą – powiedział uroczyście. – To się zdarza niezbyt często, ale zawsze jest tak ciężko… A teraz chodźmy, goście czekają! Pewnie już podają pierwsze danie.
Wyszliśmy z gabinetu w samą porę – kelnerzy roznosili talerze z gorącym daniem. Zauważyłem, że wszystkim podano tę samą potrawę, ale każdy miał inny zestaw sosów. Ktoś jeden czy dwa spodeczki, a ktoś inny całą baterię sosjerek, miseczek i butelek.
– Koniak – zwróciłem się do kelnera, patrząc na leżące na talerzu medaliony cielęce. – Chociaż nie, wódkę.
– Jaką konkretnie wódkę pan sobie życzy? „Rosyjski standard”, „Stoliczna”, „Absolut”, „Kzarp”, „Esgir”, „Cytrynowy Esgir”?
– „Esgir” – zdecydowałem.
Miejscowa wódka okazała się całkiem zwyczajna – właściwie takiej samej mógłbym się napić w Tambowie, Sztokholmie czy we Francji – wszędzie tam, gdzie ludzie wpadli na pomysł przerobienia ziaren pszenicy na spirytus. Ale było mi wszystko jedno. Byłem zły na Feliksa, na konspiratorów wszelkiej maści i na samego siebie. Chciałem się upić!