I z powodzeniem przeprowadziłem ten plan.
Pamiętam jeszcze, jak piłem z Feliksem jakiś stary i rzadki koniak (już po wódce!), nie czując smaku, ale z entuzjazmem chwaląc bukiet. Pamięć celnika usłużnie podsuwała słówka z żargonu degustatorów i Feliks z aprobatą kiwał głową.
Potem Feliks gdzieś zniknął, a ja długo całowałem się w gabinecie z dziewczyną, funkcyjną malarką. Dziewczyna namawiała mnie, żebyśmy pojechali do jej pracowni, gdzie ona natychmiast zacznie malować mój akt. Odmawiałem, kładąc nacisk na to, że dzisiaj wyraźnie nie jest mój dzień, że trzeciej wpadki nie przeżyję, a sądząc po ilości wypitego alkoholu, jest ona nieunikniona. Umówiliśmy się na malowanie portretu w tygodniu, po czym dziewczyna przełączyła się na Feliksa.
Pod koniec wieczoru bratałem się z Niemcem, którego cło prowadziło do Kimgimu z miasteczka Wiesbaden. Niemiec długo sprawdzał coś na jakichś mapach i w końcu uroczyście oznajmił, że zdołam przez Kirmgim dostać się do jego Wiesbaden, gdzie są wspaniałe łaźnie. Z tej okazji napiliśmy się znowu i zaczęliśmy mówić o bliskości charakterów rosyjskiego i niemieckiego, o tragizmie rosyjsko-niemieckich wojen, a także o doniosłej roli, jaką Rosja i Niemcy powinny odegrać w Europie. Przy czym Niemiec przez cały czas podkreślał: „W zjednoczonej Europie!”, a ja ze śmiechem odpowiadałem: „A niechby nawet w rozłączonej!”, co wydawało mi się bardzo śmieszne.
A potem jakoś tak od razu znalazłem się pod moją wieżą. Było bardzo zimno, kelner Karl namawiał mnie, żebym wszedł do wieży i poszedł spać. Wyjaśniłem mu, że jako funkcyjny mogę z powodzeniem spać: na śniegu, ale Karl tak bardzo się tym przejął, że mimo wszystko zgodziłem się wejść do środka.
W wieży położyłem się wygodnie pod schodami. O dziewczynie, która spała na moim łóżku, na śmierć zapomniałem; po prostu wchodzenie po schodach wydało mi się bardzo trudne i skomplikowane i doszedłem do wniosku że ten kaprys nie jest wart wysiłku.
17.
Ktoś mi kiedyś opowiadał, że ponad połowa młodych autorów, posyłających swe genialne utwory do wydawnictw, rozpoczyna powieść sceną cierpień skacowanego bohatera. Bohater otwiera oczy, łapie się za pękającą głowę, przypomina sobie ilość wypitego alkoholu, łyka aspirynę i chciwie pije wodę. Następnie, heroicznie rozprawiając się z konsekwencjami własnej głupoty, wdziewa kolczugę albo skafander, bierze teczkę lub klawiaturę i wyrusza na wyprawę lub do Internetu. Heroiczny pojedynek bohatera z kacem, skurczem naczyń i odwodnieniem jest wręcz nieuchronny. Zapewne w ten sposób młodzi autorzy chcą zmusić czytelnika, by wszedł w skórę ich bohatera – niewielu ludziom zdarza się ratować galaktykę czy pokonać Czarnego Władcę, ale z kacem walczyli niemal wszyscy.
Osobiście śmiem wątpić, czy bohater, który poprzedniego dnia upił się do nieprzytomności, wiele zwojował. Nieważne, czy jest żylastym krasnoludem, czy młodym Jedi. Na kacu można cierpieć, marzyć o zdrowym trybie życia, tępo gapić się w telewizor. Ale nie dokonywać wielkich czynów.
Otworzyłem oczy i zrozumiałem, że powinienem cierpieć. Skoro już upiłem się do takiego stopnia, że nie dotarłem do własnego łóżka…
Ale głowa mnie nie bolała, czułem się rześki, wypoczęty i pełen sił. Wyspałem się znakomicie! Zdaje się, że gdybym naprawdę położył się w śniegu pod wieżą, też nic by mi się nie stało.
Poza tym stwierdziłem, że jestem przykryty kołdrą, a pod moją głowę wsunięto poduszkę.
Taak…
Wszedłem na pierwsze piętro, ale nie znalazłem nikogo w swoim łóżku. Za to z drugiego piętra dobiegał brzęk naczyń. No niemalże rodzinna idylla. Kochanie, co mamy dzisiaj na śniadanie?
– Kochanie, co mamy dzisiaj na śniadanie?! – zawołałem.
Brzęk ustał na chwilę, zastąpiony niezrozumiałym mruczeniem. Po krótkiej przerwie – jakby ktoś szybko gryzł i przełykał – usłyszałem:
– Podejrzanie pachnąca kiełbasa i czerstwy chleb. Chcesz?
– Chcę – odpowiedziałem, wstając.
Nastia nie wyglądała najlepiej. Blada twarz, pod oczami ciemne kręgi. Stała przy stole, krojąc kiełbasę na kanapki. Miała na sobie jedynie mój biały T-shirt. Podkoszulek był wystarczająco długi, żeby zdjęcie Nastii nie podpadło pod kategorię porno, na tyle krótki, by zakwalifikowało się do miękkiej erotyki – pupa zasłonięta, ale do kolan jeszcze daleko.
– Jak się czujesz? – zapytałem.
– Koszmarnie – odpowiedziała szczerze Nastia. – Chcę żreć. Nie jeść, tylko właśnie żreć. I jeszcze jestem zła, i mam ochotę kogoś zabić.
– Że koszmarnie, to dobrze. Ale że zabić, to źle.
– A co, masz doświadczenie? – spytała drwiąco Nastia.
– Dzięki twoim staraniom. „Za godzinę ruszajcie za mną. Znajdziecie białą różę. Człowiek odpowie na wszystkie pytana”.
– I… co? – Nastia zmieniła się na twarzy. Teraz patrzyła na mnie z zakłopotaniem i lękiem.
– Poszedłem. W hotelu „Biała Róża” czekała na nas zasadzka. No i…
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie! To nie tak, jak pan myśli! Zupełnie nie tak!
Usiadłem przy stole. Mój wzrok ciągle próbował zjechać poniżej podkoszulka, z pewnym wysiłkiem popatrzyłem Nastii w oczy. Albo to zauważyła, albo poczuła spojrzenie, bo też usiadła. Teraz dzielił nas stół.
– Opowiadaj – poleciłem. – Jak się nazywasz?
– Nastia Tarasowa.
Albo wiadomość o zasadzce tak ją poruszyła, albo użyłem odpowiedniego tonu. Tak czy inaczej, zachowywała się jak przykładna nastolatka, przyłapana przez rodziców z papierosem i butelką piwa podczas oglądania lesbijskiego pornola.
– Doskonale. Ile masz lat?
– Dziewiętnaście.
– Cudnie. Szkołę przynajmniej skończyłaś?
– Słucham? Ja… ja studiuję!
– Matematykę? – prychnąłem.
– Nie. Historię…
W pierwszej chwili myślałem, że ironizuje, ale nie, intuicja celnika podpowiadała, że Nastia mówi czystą prawdę.
– To dobrze, że się uczysz – powiedziałem. – Co to za facet, z którym przechodziłaś przez wieżę?
– To nie pana sprawa!
– Otóż właśnie że moja! – Nie wytrzymałem i wziąłem ze stołu kanapkę. – Nawarzyłaś piwa? To teraz odpowiadaj. Kto to jest?
– No… przyjaciel.
– Aha.
– To nie to, co pan myśli!
– Zdaje się, że ciągle myślę nie to co trzeba. Guzik mnie obchodzi, czy z nim śpisz, czy nie! Kim on jest?
– Kłamie pan – stwierdziła Nastia. – Właśnie że pana obchodzi. Tak, to mój kochanek! Jestem już dorosła!
– Kim on jest?
– To biznesmen. Zajmuje się inwestycjami i konsultingiem.
– Ślicznie. Zajęcie godne szacunku. A skąd wie o funkcyjnych?
Właściwie dlaczego się tak wściekłem? Czyżbym naprawdę był zazdrosny?
– A pan to ma niby lepsze? Zamykać i otwierać drzwi, myślałby kto – burknęła Nastia. – To bardzo porządny człowiek. I uczciwie płaci podatki, sam mi mówił.
– Teraz wszyscy tak mówią. Więc skąd wie?
Nastia wzruszyła ramionami.
– Nie pytałam. Powiedział mi o tym pół roku temu. Najpierw myślałam, że to żart, a potem zaczęliśmy chodzić do Kigimu, do innych miast…
– Kimgimu.
– Wszystko jedno. Często z nim chodziłam, tyko przez inne cła. A tamtego dnia zadzwonił i powiedział, że w czwórce będzie wspaniały koncert.
– W czwórce?
– No, Ziemia-cztery, Antyk. Z Moskwy trudno się tam dostać, najlepiej przez wieżę obok Siemionowskiej na dziewiątkę, tam kilometr na piechotę, druga wieża i już wygodnie do Antyku.
Pomyślałem, że cła najwyraźniej ciągną do siebie. Gdyby je rozrzucało chaotycznie po światach, to nie byłoby sytuacji „kilometr na piechotę”. A tu ja mam w zasięgu ręki wieżę w Kimgimie, w Nirwanie… może nawet w Moskwie,