Dobra, nieważne. Jeszcze mi tylko brakowało romansu z młodą awanturniczką. Cała Moskwa dookoła!
I cztery inne światy. A jednego z nich nawet jeszcze nie widziałem.
Pokusa była bardzo silna, ale przede wszystkim wszedłem po schodach na górę. Chciałem sprawdzić, czy nie pojawiło się nowe piętro.
Pojawiło się. Nieduży okrągły pokój z jednym oknem, wychodzącym na Moskwę. Przy ścianach stały regały z ciemnego drewna, sięgające aż do sufitu. I puste. Poza tym był tu jeszcze stolik, a przed nim głęboki, wygodny fotel. I kominek, wygasły oczywiście, ale chyba prawdziwy.
Puste regały na książki sprawiają przygnębiające wrażenie. Jak pomieszczenie, w którym leżą sterty ubrań, butów, drobiazgów, a ludzi ani śladu, bo gdzieś zniknęli.
No nic. Zapełnię tę bibliotekę.
Stałem tak kilka minut, patrząc na puste półki. Wyobrażałem sobie, jak przyjemnie będzie usiąść tu w zimowy wieczór, rozpalić ogień w kominku, otworzyć książkę i zerkając na obrzydliwie mokrą Moskwę, zagłębić się w lekturze. I jeszcze palić fajkę, koniecznie fajkę, a na stoliku niech stoi kubek z gorącą herbatą z cytryną. I jeszcze może kieliszek z odrobiną dobrego, starego koniaku. Nawet nie po to, żeby pić, ale żeby między łykami herbaty wdychać aromat i znów pogrążać się w lekturze.
Westchnąłem – nie z żalu, że marzenie jest nieosiągalne, lecz w przedsmaku chwili, gdy zostanie urzeczywistnione. Tak będzie, na pewno. Przecież jestem funkcyjnym, urodzonym celnikiem.
Tylko dlaczego właśnie celnikiem? Dlaczego nie stałem się mistrzem handlu, właścicielem sklepu z komputerami, telewizorami i inną techniką? Byłaby w tym jakaś logika i konsekwencja.
Wzruszyłem ramionami i zszedłem na pierwsze piętro. Kiedy człowiek zacznie się tak zastanawiać, to rzeczywiście można dojść do światowego spisku! A ja nie chcę. Do diabła z nimi wszystkimi! Z politykami, policjantami, konspiratorami. Jeśli ostatnie drzwi otworzą się do bezludnego świata, to tylko się ucieszę. Może kiedyś Księżyc spadł tam na Ziemię i wokół wieży wrą jeziora lawy, wybuchają wulkany? Albo jakiś dziwny wybuch na Słońcu zniszczył wszystko, co żyło, i wieża stoi wśród wydm skrzypiącego piasku, nad którymi wyje azotowy wiatr? I jeszcze byłoby nieźle, gdyby Ziemia się nie kręciła. No co, różne kataklizmy mogły sprawić, że cała planeta przestała nadawać się do życia i teraz nie jest nikomu potrzebna! Rozłożę ręce przed politykiem Dimą, poślę w cholerę Illan i Nastię i będę sobie żył dla własnej przyjemności.
Z tą myślą zdjąłem pokrętła z ostatniego okna.
W pierwszej chwili pomyślałem, że wieża stoi w lesie. Gałęzie drzew kołysały się tuż przy oknie, jakiś nachalny ptak patrzył na mnie przez szybę – no proszę, to znaczy, że zwierzęta widzą moją wieżę! Tu było zielono i słonecznie, tu jeszcze panowało lato, prawdziwe, zwyczajne, żywe! To nie jakaś tam malowanka-Nirwanka czy tropikalny majestat – to powszednie moskiewskie lato, spokojne i umiarkowane.
A potem poprzez drzewa zobaczyłem iglicę wieży Ostankino…
Czyli jednak zamieszkany świat. Jeden z pierwszej piątki? Ziemia-cztery, pięć albo sześć? A może upragniony Arkan, świat, w którym wszystko jest takie, jak u nas, tylko nieco przesunięte w czasie?
A może mityczna Ziemia-jeden? Ha, gdyby Nastia wyjrzała przez to okno, musiałbym siłą wypchnąć ją z wieży.
Trzeba będzie sprawdzić.
Jakby chcąc odsunąć tę chwilę, obszedłem pozostałe okna. Najbardziej interesowała mnie teraz Ziemia-siedemnaście – może Kotia się rozmyślił i wrócił? Nieważne, sam czy z uciekinierką.
Ale brzeg był pusty. W promieniach słońca błyszczała tylko pusta butelka po piwie. Nieładnie, nieładnie. Trzeba będzie sprzątnąć.
Tym jednak zajmę się później. Teraz zżerała mnie ciekawość, jaka wygrana padła na ten ostatni los.
18.
Szaleństwo ma w sobie pewien urok. Wyjść z domu po chleb i wyjechać do innego miasta, poznać rano dziewczynę i wieczorem wziąć z nią ślub, zdecydowanym ruchem otworzyć drzwi do ciemnego pokoju, z którego dobiegają podejrzane dźwięki, wejść do klatki hipopotama i poklepać go po tłustym zadzie, pojechać do Tajlandii i uprawiać seks bez prezerwatywy, przyjąć propozycję tajemniczego nieznajomego i podpisać się krwią na czystej kartce papieru. Jednym słowem, rzucenie się na złamanie karku ku przygodzie to bardzo kusząca wizja.
Szczególnie jeśli masz dwadzieścia lat i jeszcze nigdy nie brałeś udziału w prawdziwej przygodzie.
Bo prawdziwa przygoda wymaga odrobiny szaleństwa. Ilu pasjonujących przygód nie zaznałaby ludzkość, gdyby ludzie zechcieli najpierw odrobinę pomyśleć i się przygotować! Ekspedycje polarne nie trzymałyby ropy w zaspawanych ołowiem kanistrach i nie polegały na kucykach jako środkach transportu, wynalazcy skrzydeł najpierw skakaliby z szopy, a dopiero potem z wieży Eiffela, abonenci poczty elektronicznej nie otwieraliby listów z tematem „Nice game!” i nie pomagali nigeryjskim książętom w otrzymaniu spadku w wysokości dwóch miliardów dolarów. Generalnie nie doszłoby do całego mnóstwa wydarzeń – zabawnych, smutnych, a najczęściej tragicznych.
Prawdziwa przygoda wymaga ofiar.
Jeszcze miesiąc temu natychmiast wyszedłbym z wieży do nowego świata. Nie pomyślałbym ani o pogodzie, ani o tubylcach, ani o nieznajomości miejscowych realiów.
Ale zmieniłem się. Od czasu, gdy zostałem sam na sam z całym światem, zacząłem myśleć.
Wyszedłem z wieży do swojej Moskwy, złapałem okazję i pojechałem do supermarketu. Gruba paczka pieniędzy aż prosiła, żebym zadał szyku. Trafiłem na wyprzedaż letnich rzeczy w sklepie „Camel trophy” i kupiłem coś w rodzaju długich szortów, koszulkę polo, wiatrówkę z kapturem i odpinanymi rękawami, czapkę z daszkiem i wygodne sandały. Wyjaśniłem sprzedawcom, że wyruszam na południe, w ich zaciekawionych spojrzeniach od razu pojawił się smutek ludzi, którzy niedawno wrócili z urlopu.
Poszedłem do siebie i przymocowałem do pasa podarowany przez Wasylisę kindżał. Pewnie nie będzie mi tam potrzebna broń – ja sam jestem teraz straszniejszy od pistoletu! – ale bezludna zieloność za oknem, zza której wystawała iglica wieży telewizyjnej, oraz mój tropikalny strój aż się prosiły o odpowiednie wyposażenie: maczetę, hełm korkowy i strzelbę na słonie. Kindżał był jedynym dostępnym kompromisem. W charakterze zapasu prowiantu wziąłem tabliczkę czekolady i butelkę koniaku. Z wodą nie powinno tam być problemów, lekarstwa chyba w ogóle nie są mi potrzebne… Skoro mój organizm w ciągu jednej nocy naprawia pęknięte żebra, błyskawicznie neutralizuje psychodeliki i nie odczuwa kaca, to katar czy biegunka mi niestraszne.
Potem wziąłem podarowany przez Feliksa informator i przejrzałem go, zwracając szczególną uwagę na światy, w których istniała ludzka cywilizacja.
I dopiero potem zszedłem na dół i wszedłem do… Biorąc pod uwagę obecność wieży Ostankino, ten świat można było nazwać „Moskwa-2”.
Pierwsze wrażenie: pokryta rosą trawa. Buty od razu przemiękły, ale to było przyjemne uczucie rodem z dzieciństwa, gdy biegało się boso po trawie na daczy. Było ciepło, ale nie gorąco. Powietrze czyste, słodkie i na pewno nie miejskie. Ptasi szczebiot w uszach – nie krakanie wron, nie awantura wróbli, lecz śpiew jakichś ptaków, których nazwy nie znałem.
Okolica nie była tak pusta, ja mi się początkowo wydawało. Wśród drzew wiła się ścieżka – wydeptana, wyraźna, oznaczona na zakrętach kamieniami. Wspinała się na wzgórze, omijając moją wieżę, i znów znikała w lesie. Nie, to jednak nie las, raczej duży park. Przynajmniej odpadł problem, dokąd iść. Pójdę ścieżką w kierunku wieży telewizyjnej.