Z szafki w kuchni Kotia wyjął papierosy i popielniczkę. Skinąłem głową, chociaż paliłem tak samo rzadko jak on. Zapałek Kotia nie znalazł, przypaliliśmy od kuchenki z zapalaczem.
– A jak ci się udało rozwalić sedes? – zapytałem.
– No, przecież ci mówię, że z głupoty. Wiesz, są takie chińskie petardy, takie małe jak zapałki. Pocierasz, rzucasz, a ona wybucha. Przed Nowym Rokiem dzieciaki się takimi bawią.
– No i?
– W lecie chodziliśmy się z przyjaciółmi kąpać. Miałem akurat pudełko takich petard i razem zaczęliśmy wrzucać do wody. Petardy nie gasły i wybuchały w wodzie. Super wyglądało, strasznie śmiesznie. A potem przyjechałem do domu i chciałem pokazać… jednej damie… że te petardy palą się w wodzie. No przecież nie będę nalewał wody do wanny! Wrzuciłem jedną do sedesu… dobrze chociaż, że drzwi przymknąłem. Huk, łomot – i cały sedes na kawałki… tylko rura sterczała i ostre krawędzie.
– Uderzenie hydrodynamiczne – oznajmiłem. – Wybuch w ciekłym środowisku, w zamkniętej przestrzeni. Trzeba było myśleć!
Kotia się nie spierał. Westchnął, zaciągnął się papierosem i powiedział:
– Wiesz co… Najbardziej niepokoi mnie twój pies. Naprawdę.
– Gliniarz mówił to samo.
– I miał rację. Ściany można przemalować. Ludzie mogą skłamać. Pies nie zdradzi nigdy. – Przez chwilę palił w milczeniu, a potem z przyjemnością powtórzył: – Ludzie mogą oszukać. Pies nie zdradzi nigdy. Trzeba będzie wstawić do opowiadania o zoofilu…
– Ty draniu – mruknąłem. – Jak nic zostaniesz pisarzem! Z ludzkiego nieszczęścia będziesz opowiadanie robił!
– Nie z ludzkiego nieszczęścia, tylko z własnego dobrego sformułowania – poprawił Kotia. – No, to by było wszystko. Będę jeszcze myślał, ale na razie nic więcej nie mogę ci doradzić. Powiedz lepiej, co tam z Anką?
– A nic. Marzy jej się stabilizacja, pewność, jednym słowem obrączka na palcu.
– A co, masz coś przeciwko temu? Najwyższy czas, żeby się ustatkować! Ćwierć wieku przeżyłeś i ciągle pracujesz jako menadżer w firmie handlowej, sprzedajesz części zamienne do kompów. To ma być praca? To tak, jakbyś powiedział: „Moja praca w OTK – nadmuchuję prezerwatywy”! Potrzebna ci dobra praca, wierna żona, małe dziecko…
Wytrzeszczyłem oczy.
– Żartuje, żartuję – wymruczał Kotia. – Nie ja cię będę uczył. Ale mimo wszystko szkoda, że rozstałeś się z Anką, podobała mi się.
Chyba mówił poważnie. Zastanowiłem się i nalałem koniaku do kieliszków.
– Mnie też szkoda, Kotia. Ale tak wyszło.
– W razie czego Anka będzie świadkiem?
– Będzie – powiedziałem z przekonaniem. – Właściwie to nawet się nie pokłóciliśmy, rozstaliśmy się jak kulturalni ludzie.
– Jak się rozstają kulturalni ludzie, to dopiero wtedy zaczyna się masakra. Żaden hydraulik by czegoś takiego nie wymyślił!
– Aleś się czepił tych hydraulików – mruknąłem. – Lepiej nalej.
Posiedzieliśmy jeszcze dwie godziny. Do trzeciej butelki, chwała Bogu, nie doszło, ale i tak pod koniec drugiej było nam już bardzo wesoło. Całą tę historię z moim mieszkaniem zaczęliśmy traktować jak przygodę. Kotia opowiedział mi przypadek swojego dalekiego krewnego, który na drodze chytrych zamian, rozwodów i połączeń zamienił dwa mieszkania jednopokojowe na przeciwległych krańcach miasta na jedno czteropokojowe prawie w centrum. Ta historia z niewiadomego powodu wydała nam się strasznie śmieszna, rechotaliśmy na cały głos. I nawet kiedy Kotia oznajmił, że w efekcie nadmiernego napięcia krewny dostał zawału, zostawiła go żona i teraz jak głupi siedzi sam w wielkim mieszkaniu, chory i nikomu niepotrzebny, wcale nas to nie zmartwiło.
Kotia zauważył, że najważniejsza rzecz w życiu każdego człowieka to spełnić swoje przeznaczenie, o czym pisał wielki myśliciel Coelho. Widocznie przeznaczenie krewnego polegało na dokonaniu tej Wielkiej Zamiany. W porównaniu z tym spełnionym przeznaczeniem utrata zdrowia i żony to już drobiazgi.
Potem Kotia pościelił mi na kanapie i wrócił do swojego niedokończonego opowiadania. A ja przyłożyłem głowę do poduszki, powiedziałem, że na pewno nie zasnę, i natychmiast usnąłem wsłuchany w miarowy stuk klawiszy.
3.
Wstałem rano zaskakująco rześki i wyspany. Przypomniał mi się stary dowcip o tym, że jak masz dwadzieścia lat i całą noc pijesz, to rano wstajesz wypoczęty i radosny. Jak masz trzydzieści lat i całą noc pijesz, to rano wstajesz i czujesz, że całą noc piłeś, a w wieku lat czterdziestu całą noc spokojnie śpisz, a rano czujesz się tak, jakbyś całą noc pił. Ponieważ byłem między dwudziestką a trzydziestką, to zdarzało mi się raz tak, raz tak.
Tam razem się udało.
Kotia jeszcze spał. Wziąłem prysznic, wyczyściłem zęby palcem wymazanym pastą, pogrzebałem w lodówce i zrobiłem sobie dwie kanapki z kiełbasą. Nie miałem zamiaru czekać, aż pracownik umysłowy wolnego zawodu się obudzi; chciałem szukać i znajdywać, walczyć i zdobywać. Zajrzałem do sypialni.
Kotia spał na szerokim łóżku przyciśnięty sieroco do ściany. Potrząsnąłem go za ramię.
– Wstawajcie, hrabio!
Kotia zamruczał coś, otworzył oczy i popatrzył na mnie zdumiony.
– Idę szukać prawdy. Do administracji, notariuszy i innych adwokatów. Zamknij za mną drzwi.
– A… Kiria… – Kotia potarł nos. – Aleśmy wczoraj dali w palnik…
– Jedziesz na Czerkizowski?
– Żeby damę obejrzeć? Pamiętam, pamiętam. – Kotia stęknął i usiadł na łóżku. – Dobra, jedź… Zaraz wstanę…
– Skończyłeś opowiadanie?
– A jakże… „Dziewczyna i jej pies”. – Kotia wstał i poszedł za mną do przedpokoju. – Wspaniała historia wyszła, rozdzierająca… W dzieciństwie dziewczynkę uwiódł rodzony wujek, potem zgwałcili wszyscy koledzy z klasy po kolei, potem pracowała w burdelu na Malcie, a potem wróciła do Rosji i zajęła się hodowlą maltańskich owczarków. I wtedy właśnie znalazła swoją miłość.
– Głupku! – nie wytrzymałem. – Nie ma na świecie maltańskich owczarków! Są maltańskie bolończyki!
– Ty musisz to wiedzieć, bo jesteś znawcą psów. – Kotia się wcale nie speszył. – A przeciętnemu czytelnikowi wszystko jedno, czy to maltański bolończyk, czy yorkshire terier. Za to jakie wyszło finałowe zdanie: „Ludzie mogą skłamać. Pies nie zdradzi nigdy!”.
– No, no. Bukera masz w kieszeni – powiedziałem, wychodząc. Przypomniałem sobie Keszju i zepsuł mi się humor.
Następne cztery godziny spędziłem „w trasie”. Złapałem „okazję” z kierowcą-Kaukazem, jak to teraz zwykle bywa w Moskwie. Kierowca był sympatyczny, rydwan miał całkiem niezły i od razu dogadaliśmy się co do czasu i ceny, i zaczęliśmy jeździć po mieście. Administracja, notariusz… Wszystkie te miejsca, dokąd się człowiek nie pcha, jeśli nie musi. Ale dziś miałem szczęście, niemal wszędzie wchodziłem bez kolejki, niemal wszyscy biurokraci wczuwali się w moją sytuację.
Kotia miał rację.
Wszystkie dokumenty na mieszkanie były wypisane na Natalię Stiepanowną Iwanową.
Nie urządzałem skandalów, nie robiłem awantur. Na Natalię, to na Natalię. Po co nastawiać przeciwko sobie drobnych urzędników? Przede wszystkim trzeba uzyskać pełny obraz sytuacji.
Ostatnim punktem była Ostankinowska telekomunikacja. Telefon również należał do obywatelki Iwanowej.
I wtedy przyszła mi do głowy nieprzyjemna myśl. Poprosiłem kierowcę, żeby zatrzymał się przy biurze MTS na Prospekcie Mira, podszedłem do okienka kasy i podałem swój numer telefonu.