Czekolada, cukier, kiełbasa. Mleko skondensowane! Otworzyłem puszkę kindżałem podarowanym przez Wasylisę. Trzeba będzie jej podziękować.
A potem położyłem się przy stole na podłodze i przespałem kolejne kilka godzin. W moim organizmie nadal coś się zrastało i regenerowało, ale to już mogło się odbyć bez mojego świadomego udziału.
Faktycznie, niełatwo zabić funkcyjnego.
Nim zasnąłem, pomyślałem jeszcze, że od dziś przy każdych drzwiach na parterze będę trzymał dużą butelkę wody.
Z okna Arkan wyglądał tak samo jak przedtem; jedyną zmianą były dziury w koronach drzew, posiekane serią z automatów i białe rany na pniach. Skrzywiłem się, potarłem brzuch. Na skórze prawie nie został ślad – jedynie jaśniejsza plama wielkości otwartej dłoni. Tam była dziura…
Wpatrywałem się w krajobraz Arkanu do bólu w oczach, ale nie zauważyłem nic podejrzanego. Nawet ptaki śpiewały.
Wtedy uniosłem ręce, położyłem je na skrzydłach okna i gwałtownie rozsunąłem, jakbym otwierał okno na oścież.
Któremuś z zaczajonych w lesie snajperów puściły nerwy. Rozległo się ciche cmoknięcie, jakby nieśmiały chłopak po raz pierwszy pocałował dziewczynę, i po szybie powoli spełzł ołowiany kleks, z którego sterczał stalowy trzpień. Popatrzyłem na rozpłaszczoną kulę, a potem pokazałem niewidocznemu strzelcowi środkowy palec. Ciekawe, czy znają ten gest?
W szybę plasnęła jeszcze jedna kula. Znają.
Wzruszyłem ramionami i zamknąłem okiennice. No cóż, do Arkanu nie mam wejścia. Chyba że po kryjomu. Pod osłoną nocy, z noktowizorem, obwieszony bronią. Nie, bzdura. Na miejscu mieszkańców Ziemi-jeden umieściłbym pod drzwiami wieży miny, najlepiej zdalnie sterowane, i posadziłbym paru dyżurnych przy guziku detonacji. Zresztą, kilka wycelowanych w drzwi wielkokalibrowych karabinów też załatwi sprawę. O dziwo, o minach i cekaemach myślałem absolutnie spokojnie. Nie pojawiały się żadne myśli o zemście. Coś we mnie pękło, nie miałem zamiaru walczyć i strugać bohatera; jedyne, czego pragnąłem, to trzymać się z dala od Arkanu.
Kula, która trafiła cię w tyłek, może spowodować zdumiewające zmiany w głowie.
Poszedłem do łazienki i nabrałem pełne wiadro wody. Uprane ubranie już schło. Na szczęście nie musiałem naprawiać rury – dziura zatkała się sama. Uzbrojony w szmatę, która niedawno była nową koszulą, zacząłem myć podłogę na parterze. Brudną wodę niewiele myśląc wylewałem do Nirwany – to i tak zbyt czysty świat.
Najbardziej na świecie nie lubię dwóch prac domowych – mycia podłóg i prasowania ubrań. Ale jeśli kwestię prasowania można ostatecznie rozwiązać, przechodząc na dżinsy i sweter, to od mycia podłóg wybawić cię może jedynie sprzątaczka. Albo żona.
Właśnie skończyłem myć podłogę po raz pierwszy i stałem ze ścierką w ręku, zastanawiając się, czy nie przejechać jeszcze raz, do czysta, gdy ktoś zastukał do drzwi. Od strony Ziemi-siedemnaście, Skansenu.
Z jednej strony wiedziałem, że tam jest tylko Kotia i Illan. Ale z drugiej… A jeśli funkcyjni z Ziemi-jeden wrzucili grupę zabójców do Skansenu przez inne cło?
Podszedłem do drzwi i zacząłem nasłuchiwać. Cicho. Szkoda, że nie ma wizjera. Może by tak wejść na pierwsze piętro i wyjrzeć przez okno?
– Kto tam? – zapytałem.
– Wrogowie! – odpowiedział rozdrażniony Kotia. – Kirył, no coś ty?
Zastanowiłem się i zapytałem:
– O czym było twoje opowiadanie? To, w którym umieściłeś notatkę, żeby nie zapomnieć?
Przez jakiś czas Kotia milczał, w końcu powiedział:
– Co ty? Nie jestem sam…
– O czym było opowiadanie?
– O nauce gimnastyki! – warknął Kotia. – O wyćwiczeniu gibkości!
Otworzyłem drzwi.
Zobaczyłem Kotię, a za jego plecami Illan. Oboje wyglądali tak, jak powinno wyglądać dwoje mieszczuchów po całej dobie spędzonej na łonie dzikiej natury: brudni, zmęczeni, niewyspani.
Kotia popatrzył na mnie strasznym wzrokiem, niczym chłopak, którego rodzice na widok przyprowadzonej do domu dziewczyny zaczęli oddawać się sentymentalnym wspomnieniom: „Ależ ty urosłeś, a przecież tak niedawno siusiałeś w majtki…”.
– Dokładnie! – potwierdziłem. – Pisałeś ten artykuł dla „Sport-Ekspresu”. No, wchodźcie.
Kotia wszedł do wieży bez zastanowienia, za nim weszła Illan patrząc na mnie podejrzliwie, z napięciem.
– Sprzątasz? – spytał Kotia, zerkając na wilgotną podłogę i szmatę w mojej ręce. – No, no!
Illan również spojrzała na mnie z uwagą. Nic tak nie cieszy kobiet, jak mężczyzna zajęty porządkami w domu.
– Tak wyszło – odparłem krótko i poprawiłem slipy jedną ręką; sprzątałem przecież półnagi. – Zaraz przyjdę.
– Zaczekaj – odezwała się niespodziewanie Illan. – Stój… Patrzyła na mój brzuch. Potem obeszła mnie dookoła, jak noworoczną choinkę. Przykucnęła i pomacała goleń.
Cierpliwie czekałem.
– Z automatu? – spytała.
– Z cekaemu.
– Ty… – Popatrzyła na mnie podejrzliwie. – To… to przecież nie u nas, prawda? Otworzyłeś jeszcze jedne drzwi? Dokąd?
– Właśnie tam.
– Głupi! Głupi, głupi, głupi! – Jej twarz wykrzywiła uraza. – Przecież wszystko mieliśmy opracowane! Mieliśmy plan! Potrzebowaliśmy tylko przejścia na Ziemię-jeden! A ty wziąłeś i poszedłeś… I co, już po wszystkim? Wyjście jest pod obserwacją?
Skinąłem głową.
– Pewnie teraz zaleją wieżę betonem – powiedziała z goryczą Illan. – No i czujniki, miny… wszystko na maksa. Ponoć już kiedyś tak zrobili. Dlaczego tam polazłeś? Dlaczego na nas nie zaczekałeś? Uważałeś się za największego twardziela?
– Dlaczego nie podeszłaś do nas, gdy weszliśmy do Kimgimu? – zapytałem. – Dlaczego nie opowiedziałaś wszystkiego, co wiesz o Ziemi-jeden, o funkcyjnych? Czemu zaatakowaliście nas pałkami i nożami? Uważałaś się za największą twardzielkę?
Kotia spoglądał niespokojnie to na mnie, to na Illan.
– Masz rację… – Illan westchnęła. – Wybacz… Pretensje powinnam mieć do siebie. Czy mogę doprowadzić się do porządku?
– Słucham?
– Skorzystać z łazienki?
– Aa… Tak, oczywiście. Na górze.
Illan musnęła dłoń Kotii i poszła po schodach na górę. Popatrzyłem na rozanieloną twarz przyjaciela i zapytałem półgłosem.
– No i co? Baba czy dama?
– Ma na imię Illan – odparł krótko Kotia.
Popatrzyłem na niego i nie wiedziałem co odpowiedzieć.
– Na początku też czułam szczenięcy zachwyt – zaczęła Illan.
Jedliśmy kolację. W Moskwie i w Kimgimie dzień chylił się ku zachodowi, więc nasz posiłek zasługiwał na miano kolacji. Ku mojemu zdumieniu z moich kawalerskich zapasów Illan zdołała przygotować niemal domowy posiłek – tylko posłała Kotię do Moskwy po ziemniaki i mrożonego kurczaka. Na pierwsze danie była zupa z makaronem, na drugie smażone ziemniaki z cebulką i konserwą. Oczywiście nie mogło się to równać ze specjałami serwowanymi w restauracji Feliksa, ale słowo daję, że nie zamieniłbym tej kolacji na żadne frykasy.
– Chciałam zostać lekarzem – opowiadała Illan. – No… takie miałam marzenie. Pracowałam jako salowa, siedziałam nad podręcznikami i wkuwałam. Chciałam się dostać do akademii medycznej Angara, to mniej więcej tam, gdzie wasz Sztokholm, bardzo prestiżowa uczelnia. Czesne jest bardzo wysokie, nie miałam tyle forsy, ale gdybym zdała egzaminy celująco, to dostałabym stypendium i prawo do bezpłatnej nauki. Myślę, że bym się dostała. Ale któregoś dnia przyszłam do pracy, a na moim miejscu siedzi inna dziewczyna. Pacjenci mnie nie poznają. Pomyślałam, że chcą mnie zwolnić i nie zapłacić, zrobiłam awanturę. A potem zapomnieli o mnie przyjaciele.