– A potem rodzina. – Pokiwałem głową.
– Jestem sierotą – wyjaśniła krótko Illan. – Ojciec był biologiem, przywiózł mamę ze Wschodu, była wtedy bardzo młoda. Lubił mówić, że musiał się ożenić, bo inaczej nabiliby go na bambusowy pal. Żartował oczywiście, w rzeczywistości bardzo mamę kochał. A potem jeździli razem do Afryki… do Azji… Nie wrócili z Indii… Jest u was taka wyspa, prawda? A nie, to Indonezja. W każdym razie nie wrócili. Wychowywała mnie babcia, teraz już nie żyje. Żadnych innych krewnych nie miałam.
– Przepraszam – wymruczałem.
– Na początku bardzo mi się podobało – mówiła dalej Illan. – Nie, nie jestem głupia, rozumiałam, że funkcyjnych jest za mało, żeby mogli odsłonić się przed ludźmi i żyć tak, jak zechcą. Postanowiłam, że będę miała własną klinikę. I ona naprawdę się pojawiła! Nieduża, ale bardzo dobra. Myślałam, że będę leczyć funkcyjnych, chociaż funkcyjni rzadko tego potrzebują, i zwykłych ludzi, że będą do mnie przyjeżdżać z całego świata. Oczywiście, nie zdołam pomóc wszystkim, ale będę się starać. A potem zaczęłam się zastanawiać. Widzi pan, Kiryle, tak nie bywa… Funkcyjni akuszerki twierdzą, że tylko pomagają nam się urodzić, ale w przyrodzie takie rzeczy się nie zdarzają. – Uśmiechnęła się. – Przecież poród jest poprzedzony poczęciem, ciążą! Czyli powinna być jakaś siła przemieniająca nas w funkcyjnych. Powinna być logika – dlaczego właśnie my? Powinien być cel.
– Masa rzeczy dzieje się zupełnie bez celu – powiedziałem. – Wirus grypy też atakuje przypadkowych ludzi.
– Bynajmniej. – Illan uśmiechnęła się blado. – Wirus wybiera ludzi ze słabym systemem immunologicznym. Na początku też myślałam, że jesteśmy jakoś predestynowani. Tak jak w różnych śmieciowych czytadłach: żył sobie zwykły człowiek, nic właściwie nie umiał i nagle trach! – przemienił się w superbohatera. U nas takich książek jest dużo. U was też.
– Dlatego że wszyscy by tak chcieli: trach! – i zostać superbohaterem.
– Ale tak się nie dzieje. – Illan rozłożyła ręce. – W rzeczywistości niczego nie dostaje się za darmo. Napompowałeś mięśnie, ale osłabiłeś serce i straciłeś ten czas, który mogłeś poświęcić na naukę, podróże, czytanie książek i odwiedzenie muzeów. Zostałeś wielkim uczonym, ale masz wielki brzuch, zadyszkę, hemoroidy i krótkowzroczność. A w naszym przypadku wszystkie radości od razu. Silni, mądrzy, prawie nieśmiertelni! Rany same się goją! Prócz smyczy właściwie żadnych ograniczeń.
– Smyczy? A… no tak.
– To wszystko zaczęło mnie niepokoić – mówiła dalej Illan. – Zaczęłam pytać. Feliksa. Chaja. Karitę. Oni mają największy autorytet u nas, w Kimgimie. Chodziłam do waszego świata, do Antyku, porównywałam, próbowałam znaleźć reguły. Zaczęto mi sugerować, że tracę czas na głupstwa. Że skoro jestem lekarzem, to powinnam siedzieć w szpitalu i czekać na pacjentów. Kiedyś Chaj urządził awanturę, że on został ranny, a mnie nie było na miejscu! Tak jakby można było poważnie zranić policjanta.
– I co, zrozumiałaś coś? – zapytałem. – Znalazłaś regułę? Kim jesteśmy i dlaczego właśnie tacy?
Illan pokręciła głową.
– Nie. Nie wyszło. Trafił do mnie były funkcyjny. Wyczuł mnie tą odrobiną zdolności, jaka mu pozostała. Umierał. Chaj usiłował go zabić, ale temu nieszczęśnikowi udało się uciec, sam był eks-policjantem. Nazywał się Petryd, przyszedł z Antyku.
Nazywał się Petryd i urodził się w świecie, który funkcyjni nazywają Antykiem. To był świat zastygłej utopii – utopii Moore’a i Campanelli, tej samej, w której najbiedniejszy chłop ma co najmniej trzech niewolników. I ten świat, zdolny doprowadzić socjologa do histerii, istniał i rozwijał się, chociaż dość specyficznie. Skolonizowano Amerykę i Afrykę, ale Australia nadal spokojnie drzemała w swej odwiecznej epoce kamienia łupanego.
Petryd był niewolnikiem, ale wziął udział w udanym powstaniu, otrzymał prawa wolnego obywatela i stał się bogatym właścicielem ziemskim. W wieku czterdziestu lat został funkcyjnym.
A pięć lat później zabił celnika i wszedł do Kimgimu, zrywając łączność ze swoją funkcją. Ścigali go. Gdy natknął się na Illan, był już ranny. Illan próbowała go ratować. Dużo umiała, choć technika jej sali operacyjnej wywołałaby uśmiech na twarzy ziemskiego chirurga. Zszyła rozerwaną wątrobę, usunęła uszkodzoną śledzionę – byli funkcyjni tracą zdolność regeneracji. Czasem Petryd odzyskiwał świadomość i rozmawiał z Illan. Zdawał sobie sprawę, że umiera, nie wierzył, że można go uratować, ale ciągle chichotał i opowiadał różne niestworzone historie. O funkcyjnych, którzy wyciągają kasztany z ognia, o pierwszym świecie, o tym, że ich wszystkich oszukali, że on powinien być imperatorem albo poetą, o niedoskonałości światów, które zostały zmarnowane niczym dobre drzewo pod opieką nieumiejętnego sadownika. Illan nie mogła zrozumieć, czy on bredzi, czy rzeczywiście coś wie. Starała się zatrzymać odchodzące życie i rozmawiała z nim – żeby się czegoś dowiedzieć i żeby utrzymać Petryda w świadomości.
A potem przyszedł Chaj.
Illan krzyknęła do niego, żeby nie przeszkadzał, ale Chaj tylko wzruszył ramionami, odepchnął ją, skalpelem Illan podciął Petrydowi gardło i spokojnie wyszedł. Illan próbowała mu przeszkodzić, ale nawet w swojej funkcji była bezsilna wobec policjanta. Walka i zabijanie nie były jej specjalnościami.
Wtedy zaczęła trenować. Na przekór swym umiejętnościom Illan uczyła się walczyć. Brała lekcje walki wręcz i karate, odwiedzała strzelnice i sekcje fechtunku. Zauważono to. Najpierw z niej drwili, potem zmyli jej głowę, a na koniec kazali przerwać te zajęcia. Skazali ją na ostracyzm. Jak wyraził się Feliks: w celach poznawczo-wychowawczych.
Skończyło się na tym, że przyszedł Chaj i zaczął ją bić. Nie miał zamiaru jej zabić, chciał jedynie przeprowadzić z nią rozmowę „wychowawczą”, ale czekała go niespodzianka. Illan, gotowa na taki obrót sprawy, zwabiła policjanta w pułapkę. Dwa strzały ze śrutówki prosto w twarz uspokoiły go na dłuższą chwilę.
– Zaskoczyłam go – opowiadała Illan – i pewnie mogłabym zabić. Był oślepiony, oczy mu wypłynęły, cała twarz przemieniła się w krwawą miazgę. Wystarczyło przeładować śrutówkę… ale nie mogłam. Wtedy byłam litościwą idiotką. Strzeliłam mu jeszcze w kolana i uciekłam. Zerwałam łączność ze swoją funkcją. Wyjechałam do miasta, w którym – wiedziałam to na pewno – nie ma funkcyjnych. Zaczęłam tam pracować. Sto kilometrów od Kimgimu… To wydawało mi się pewną ochroną. Ale potem uratowałam od śmierci pewnego chłopaka, przywódcę gangu. Nic takiego, zwykli małoletni chuligani. Oczywiście, wcześniej czy później zostaliby pewnie prawdziwymi bandytami, ale nie pozwoliłam na to. Opowiedziałam im o funkcyjnych. Przekonałam, że to wszystko prawda. I doszli do wniosku, że walka z nietykalnymi funkcyjnymi jest znacznie ciekawsza niż bicie się ze sobą i okradanie portu.
– Bardzo mi przykro – wtrąciłem – ale nie zostawiliście mi wyboru.
– To moja wina – przyznała Illan. – Zaraziłam się ich metodą rozwiązywania problemów. Zaczęliśmy napadać funkcyjnych. Chcieliśmy porwać tych, którzy znali prawdę o pierwszej Ziemi, o tych, którzy kierują funkcyjnymi, czynią nimi zwykłych ludzi.
– Jak mówił towarzysz Lenin do towarzysza Stalina: ekspropriacja i bandytyzm nic nam nie dadzą bez znajomości walki klasowej.
– Naprawdę tak mówił? – zdziwił się Kotia.
– No… coś podobnego na pewno mówił… według komunistycznej mitologii.