– Nie chcę nic rozumieć! Wiem tylko, że jeśli teraz się pokłócimy, nic dobrego z tego nie wyniknie! – Kotia dumnie uniósł głowę, błysnął okularami. Jego głos nabrał mentorskich nutek. – Przede wszystkim musimy się zastanowić. Zważyć wszystkie „za” i „przeciw” każdej decyzji. Porozmawiać z funkcyjnymi nieformalnie, a dopiero potem iść na rozmowę z Feliksem i organizować partyzantkę!
– Zgadzam się – powiedziałem z ulgą. Najbardziej nie chciałem, żeby ktoś wmawiał mi konieczność natychmiastowego rozpoczęcia działań wojennych. Umieranie bardzo mi się nie podobało.
Illan niechętnie skinęła głową.
– Kirył, powinieneś odpocząć – mówił dalej Kotia. – Ochłonąć… Popracuj w końcu jako celnik! Może ktoś ciągle się dobija do drzwi, może chce przejść, a ty nic tylko latasz po obcych światach!
– Muszę zbadać najbliższe otoczenie – sparowałem. – To nie kaprys, lecz zawodowa konieczność.
– Tak czy inaczej powinniśmy wziąć time out – oznajmił Kotia. – Dojść do siebie. Ja i Illan mamy zamiar pojechać do mnie i kilka dni odpocząć. Obiecujesz, że na razie nie zaczniesz nic robić?
Popatrzyłem na nich i powstrzymałem się od złośliwego komentarza.
– Obiecuję.
Pod wieczór przyszli „goście”.
Z Moskwy do Kimgimu po kolei przeszło trzech mężczyzn. Dwóch nie znałem, jeden był popularnym dziennikarzem telewizyjnym. Jeszcze jedna dziewczyna z Moskwy weszła do Skansenu. Rozebrała się do naga, wykąpała w morzu, wypiła markowego szampana prosto z butelki i wróciła.
Z Kimgimu też popłynął strumień gości. Starsi państwo przeszli do Moskwy, pytając mnie, jakie kino w pobliżu mógłbym polecić. Poleciłem „Kosmos” na WDNCh. Nieśmiały młodzieniec o inteligentnym (w stosunku do mieszkańców Kimgimu aż się chciało powiedzieć „arystokratycznym”) wyglądzie poszedł na Szeremietiewo-dwa. Pomyślałem, że wyrażenie „człowiek nie z tego świata” jest znacznie bardziej prawdziwe, niż mogłoby się wydawać.
Z Nirwany ani z Arkanu oczywiście nikt nie przyszedł. Przez chwilę wydawało mi się, że przyjdzie Wasylisa. Czułem wyraźnie, jak się zastanawia: iść czy nie. A potem przeczucie jej wizyty zniknęło. Rozmyśliła się.
W Moskwie padał deszcz. W Kimgimie zaczęło sypać. Wyobraziłem sobie moje mieszkanie, puste i smutne. Moskiewskie ulice, po których śpieszą do domów spóźnieni mieszkańcy. Przytulne podwórka Kimgimu i plusk zimnej wody, w której czają się gigantyczne ośmiornice.
Pójść do Feliksa? O niczym z nim nie rozmawiać, po prostu zjeść coś i wypić. Nie, nie mogę. Nie wytrzymam i zacznę wygłaszać zarzuty.
Zresztą… Mam jeszcze jedną możliwość zjedzenia obiadu w porządnym miejscu i ciekawym towarzystwie. Ze złośliwym uśmiechem wyjąłem wizytówkę polityka Dimy i wybrałem numer.
– Tak! – O dziwo, odebrał on sam. Zrozumiałem, że miałem zaszczyt poznać numer jego osobistego telefonu.
– Mówi Kirył – powiedziałem. – Z cła.
Cisza. I ostrożne pytanie:
– Towar… już przyszedł?
– Tak, wszystko już oclone – powiedziałem, z przyjemnością włączając się w grę: „Towarzyszu majorze, słucha pan?”. – Ale tam pojawiły się określone komplikacje… i dobrze byłoby się spotkać. Najlepiej w jakiejś restauracji.
– Przyślę po pana samochód – oznajmił Dima. – Zadzwonię, gdy podjedzie.
Wszedłem na górę i wypiłem kieliszek koniaku. Popatrzyłem na wieżę Ostankino, podświetloną reflektorami w Arkanie – zupełnie jak u nas. Postałem przy oknie do Skansenu, pooddychałem świeżym morskim powietrzem. Na noc należałoby otwierać właśnie to okno.
Polityk zadzwonił szybciej, niż się spodziewałem.
– Samochód stoi przed drzwiami – oznajmił. – Kierowca pokaże panu moją wizytówkę.
Gra w konspirację trwała nadal. Biedni pracownicy bezpieki, niewprowadzeni w tajemnice funkcyjnych! Będą się zastanawiać, sprawdzać, z kim rozmawiał Dima, dokąd wysyłał samochód, i nie zdołają niczego ustalić.
Wyszedłem z wieży. Z poważną miną sprawdziłem wizytówkę, którą pokazał mi kierowca. Z lekką zawiścią popatrzyłem na przechodzące wesołe towarzystwo. Młodzi ludzie, nie zawracając uwagi na zimno i deszcz, szli gdzieś ulicą. Pomyślałem, że nawet jeśli będą teraz pili kwaśne piwo w taniej knajpce, to i tak będzie im lepiej niż mnie. Oni nie wiedzą, że nasz świat to tylko poligon doświadczalny.
Znacznie przyjemniej jest bawić się w szpiegów niż w konspiratorów. Szpieg działa w obcym kraju, a konspirator we własnym – okupowanym.
Ale nie miałem wyboru.
Polityk wybrał restaurację z kuchnią nieistniejącego kraju – Tybetu. Zresztą, właściciele restauracji nie zgadzali się ze zdaniem chińskiego rządu – wewnątrz umieszczono tybetańskie flagi i inne atrybuty państwowości. Pomyślałem, że to ma symboliczne znaczenie.
Ochroniarz zaprowadził mnie do niewielkiego gabinetu i wyszedł, zamykając drzwi. Dima już siedział przy stoliku.
– Niech pan siada. – Jego uśmiech był napięty, ale serdeczny. – Proszę się częstować. To wspaniała kuchnia tybetańska. Polecam krewetki tygrysie w sosie i bardzo specyficzne wino.
– Krewetki tygrysie? Oryginalne… I wino? – Przez kilka sekund usiłowałem sobie przypomnieć podręcznik geografii. – To w Tybecie rośnie winorośl?
Dima wzruszył ramionami.
– Nigdy tam nie byłem. To mieszanka wina z winogron i sake. Więc jeśli nawet rośnie, to niewiele. Niech pan je, Kiryle.
Nie spierałem się. Chciałem nie tyle jeść, ile pogadać, ale krewetki były bardzo smaczne – chyba nawet Feliks by je pochwalił. A wino? W każdym razie – specyficzne. Polityk też jadł, jednocześnie opowiadając o dzisiejszym posiedzeniu Dumy, na którym jego frakcja walczyła przeciwko przyjęciu ustawy antynarodowej, ale nie zdołała jej zablokować. Z pewną mieszanką cynizmu i zmęczenia pomyślałem, że będąc we frakcji mniejszościowej, może sobie pozwolić na walkę z ustawami antynarodowymi. Wszystkie mniejszościowe frakcje się tym zajmują. Dopiero gdy dochodzą do władzy, wszystko się zmienia.
– Otworzyłem drzwi do Arkanu – oznajmiłem, biorąc krewetkę za wolny od sosu ogonek. – To rzeczywiście dobre, smaczne… No więc, otworzyłem. Proszę mi powiedzieć, kto panu tak nakłamał, że Arkan wyprzedza nasz świat o trzydzieści pięć lat?
– Nie dokładnie trzydzieści pięć… plus minus…
– Kalendarz Arkanu spóźnia się w stosunku do naszego.
– Słucham? – spytał Dima. Napił się wina i popatrzył jakoś tak przeze mnie.
Wyobraziłem sobie, z jaką prędkością pracuje teraz jego mózg. Ho, ho… W polityce, zwłaszcza w naszej, nie ma miejsca dla tępaków. Ani dla altruistów. Teraz Dima zaczął się zastanawiać, jaką korzyść można wyciągnąć z takiego Arkanu.
– To bez sensu – powiedziałem. – O Arkanie można zapomnieć. Słyszał pan kiedyś o Ziemi-jeden?
– Hipotetyczny świat, z którego wyszli pierwsi funkcyjni – odparł Dima bez namysłu. – Jego istnienie negują…
Popatrzył mi prosto w oczy.
– Właśnie. – Pokiwałem głową. – Ziemia-jeden to Arkan. Nie zdoła jej pan wykorzystać w charakterze poligonu, ponieważ to my jesteśmy poligonem. Ziemia-jeden robi eksperymenty w światach, które znajduje. Są w stanie skierować ich rozwój w tym czy innym kierunku. U nas, jak rozumiem, testują współistnienie supermocarstw.
Ta myśl przyszła mi do głowy w tej właśnie chwili, ale widząc zainteresowanie polityka, zacząłem ją rozwijać.
– Najpierw sprawdzali, co się stanie w czasie istnienia dwóch supermocarstw-antagonistów. Widocznie wycisnęli z tego wariantu wszystko, co się dało, i Związek Radziecki się rozpadł. Teraz eksperymentują z Ameryką – jedynym supermocarstwem. Poza tym rozwijają u nas technikę.