– Nazwisko – rzuciła dziewczyna.
– Maksimow.
– Nie zgadza się – odparła chłodno. – Proszę powtórzyć numer.
– Nazwisko: Iwanowa – zasugerowałem. – Na śmierć zapomniałem, przecież umowa jest na żonę.
– Ile chce pan wpłacić?
– Sto rubli – powiedziałem ponuro.
Wychodziło na to, że pozbawili mnie nawet komórki. Można by pomyśleć: żadna strata, w każdym kiosku można kupić zestaw „Bi+” albo „Jeans”, albo zawrzeć nową umowę. Ile miałem na rachunku? Z pięćset rubli, nie więcej.
Przeraziło mnie coś innego. Przewidzieli wszystko! Nie przegapili nawet takiego drobiazgu jak umowa na telefon komórkowy!
Czy naprawdę nie przegapili absolutnie niczego?
– Pojedźmy do przychodni – poleciłem kierowcy. – To tuż obok.
To była zwykła stara przychodnia, wiecznie w remoncie, z wielkimi kolejkami kaszlącej młodzieży i wzdychających staruszek. Młodzież przychodziła po zwolnienia, staruszki – dla towarzystwa. Żeby się tutaj leczyć, trzeba było mieć końskie zdrowie. Ja byłem tu zarejestrowany wyłącznie w celu rzadkich zwolnień „z powodu grypy”.
Mojej chudej karty nie było. Była za to karta obywatelki Iwanowej – gruba, podniszczona, widocznie Natalia lubiła się leczyć.
Wyszedłem z przychodni i stanąłem, patrząc na czekającego cierpliwie kierowcę. Dokąd może pójść bezdomny? Zresztą nie było aż tak źle. Mogę pójść do rodziców, mogę do przyjaciół, mogę do pracy.
– Czwarta godzina dobiega końca – uprzedził mnie kierowca.
– Dalej pójdę piechotą – powiedziałem. – To niedaleko.
Zapłaciłem osiemset rubli – całkiem przyzwoita suma, jak na moskiewskie ceny.
– Ech, podrzucę cię – powiedział kierowca. – Co tam.
Zapewne gdybym opowiedział mu swoją historię, on by mnie zrozumiał. Kierowca był Mingrelem, który uciekł z Abchazji w czasie wojny. On też miał gdzieś tam dom, który teraz do niego nie należał. I nawet nie mógł go zobaczyć – „w Abchazji od razu by mnie zabili”.
A ja mogłem popatrzeć na swój były dom.
– Dziękuję – powiedziałem. – Przejdę się. Mieszkam niedaleko stąd.
Kierowca pojechał, a ja poszedłem w stronę bloku. Po drodze kupiłem paczkę papierosów – nerwy dawały o sobie znać. Do licha ze zdrowiem, gdy życie się wali!
Przez jakiś czas włóczyłem się wokół domu, paliłem i oglądałem zasłonki. Obce zasłonki. Ja nie wieszałem zasłon, wolałem żaluzje.
Potem wszedłem do klatki, wjechałem na swoje piętro, postałem przed drzwiami. Cisza. Keszju pewnie wyleguje się na kanapie…
Wyjąłem pęk kluczy i otworzyłem pierwszy zamek.
Ale drugiego już nie zdołałem. Przyjrzałem się i zobaczyłem, że zamek wygląda na nowy.
– Co tu się dzieje? – usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się – po schodach wchodził sąsiad.
– Piotrze Aleksiejewiczu, to przecież ja, Kirył! – zawołałem.
– Aa. – Skinął głową i zatrzymał się przed swoimi drzwiami. – Zmieniła zamek, rano. Sama zmieniła, zręczna dama.
Słowo „dama” od razu przypomniało mi Kotię.
– Co tu jest grane? – zapytałem. – Zabrali mi mieszkanie. Wyobraża pan sobie, wszystkie dokumenty są wystawione na nią! Wszędzie!
Piotr pokiwał głową. Wyjął klucze, zaczął otwierać swoje drzwi i powiedział:
– Szczerze mówiąc, sąsiedzie, ja tych twoich dokumentów nigdy nie widziałem.
To było jak cios w plecy! Nawet nie wiedziałem co odpowiedzieć. A tu szczęknęły drugie drzwi i z mieszkania wysunęła się Galina.
– A co to za jeden tu łazi? – zapytała Piotra Aleksiejewicza, kompletnie mnie ignorując.
– To przecież Kirył, sąsiad… były… – burknął Piotr.
– Jaki znowu Kirył? Jaki sąsiad? Tu Natalia Iwanowa mieszka! – powiedziała ze złością Galina.
– Ty stara cholero… – nie wytrzymałem. – Sumienia nie masz, o Bogu częściej myśl, bo wkrótce przed nim staniesz!
– Zaraz po milicję zadzwonię! – zawołała Galina, wskoczyła do swojego mieszkania i teraz już szalała za drzwiami.
– Milicja to ci teraz niepotrzebna – powiedział Piotr, wchodząc do swojego mieszkania. – Napijesz się?
Zacząłem w milczeniu schodzić po schodach. Nie byłem w stanie czekać na windę, we krwi buzowała adrenalina.
Dokąd teraz? Biuro budowlane… i kynolog. Zaczniemy od kynologa.
Wyjąłem telefon i odszukałem numer hodowcy, do której nie dzwoniłem już dwa lata. Odebrała po dłuższej chwili, zdaje się, że oderwałem ją od zajęć, zresztą, do hodowców rasowych psów ludzie dzwonią bez przerwy.
– Polina Jewgienijewna? – zapytałem sztucznie ożywionym głosem. – Mówi Kirył Maksimow, pamięta mnie pani? Kupowałem od pani Keszju.
– Keszju… Keszju… – mamrotała Polina Jewgienijewna. Jak wszyscy hodowcy, lepiej pamiętała psy niż ich właścicieli. – Pamiętam, wspaniały pies… Chce go pan połączyć z jakąś suką? A może zachorował?
– Ależ nie, wszystko w porządku – skłamałem. – Chciałbym się z panią skonsultować, jeśli można. Mój przyjaciel ma problem z psem.
– Tylko krótko – ustawiła mnie od razu Polina Jewgienijewna. Rzecz jasna, udzielanie konsultacji przyjaciołom byłych klientów nie należało do jej obowiązków.
– On też ma skye teriera, takiego fajnego młodego psiaka – powiedziałem. – Rzecz w tym, że pies nagle przestał uznawać swojego pana. Absolutnie przypadkową dziewczynę traktuje jak swoją panią, a na mojego przyjaciela warczy, szczeka, gotów ugryźć. Jak coś takiego mogło się stać?
– Zupełnie przestał go uznawać? – zapytała Polina.
– Zupełnie! Patrzy jak na obcego! A dziewczyny słucha jak złoto!
– Nie karał pan psa? – spytała Polina Jewgienijewna, dając mi do zrozumienia, że nie kupiła mojej żałosnej bajeczki o przyjacielu.
– Ależ nie, co też pani – wymruczałem.
– Nie kastrował go pan, prawda? Może dziewczyna ma teraz… no, trudne dni… – Polina Jewgienijewna się zawahała. – A pies jest młody, aktywny, to się do niej łasi. Ale że przestał uważać pana za swojego pana…
– Mojego przyjaciela!
– Dobrze, dobrze, pańskiego przyjaciela. No więc proszę przekazać swojemu przyjacielowi, że skye to bardzo wrażliwa, inteligentna rasa. W odpowiedzi na brutalne traktowanie pies mógł się obrazić, nawet na swojego pana. Teraz należy traktować go z większą serdecznością, może nawet przeprosić. One wszystko rozumieją, zupełnie jak ludzie! Nie uwierzy pan, miałam taki przypadek…
– Czyli coś takiego jest możliwe? – przerwałem Polinie Jewgienijewnie.
– Osobiście nigdy się z tym nie zetknęłam – odparła sucho – ale wszystko kiedyś zdarza się po raz pierwszy. Dobroć i troska, niech pan zapamięta! Dobrocią i troską można od psa uzyskać wszystko, dobrocią, a nie siłą czy władczym tonem! Psy są jak ludzie, tylko jeszcze lepsze. W odróżnieniu od ludzi one nie zdradzają!
– Dziękuję bardzo – mruknąłem. – Przekażę przyjacielowi.
– No właśnie. I proszę przekazać żonie serdeczne pozdrowienia. Ma na imię Natasza, prawda?
Zrobiło mi się zimno. Odniosłem wrażenie, że słyszę w słuchawce szelest papierów.
– Myli się pani, nie jestem żonaty.
– No jak to nie jest pan żonaty?! Przecież mam tu wszystko zapisane: Keszju von Archibald, samiec, właścicielka: Natalia Iwanowa…
– Tak, tak, ma pani rację. Przepraszam, że panią niepokoiłem. Do widzenia.
Nie przegapili niczego. Podmienili dokumenty nawet w mieszkaniu hodowcy!
I po co? Żeby zdobyć kawalerkę w domu z wielkiej płyty?
Bzdura, nonsens!
Usiadłem na ławce. Wyjąłem jeszcze jednego papierosa. Popatrzyłem na trzymany w ręku telefon. Cudzy telefon, cudze mieszkanie, cudzy pies. A jeśli to wszystko to dopiero początek? Czego jeszcze mogą mnie pozbawić?