Stałem przed wejściem do bloku rodziców, w którym spędziłem całe dzieciństwo, i patrzyłem w okna. Zapadał zmierzch, w kuchni już paliło się światło.
Zdawałem sobie sprawę, że skoro nie poznali mnie przez telefon, to pewnie nie poznają mnie również, gdy stanę na progu. Ale mimo wszystko chciałem tam stanąć i zadzwonić do drzwi. Po co?
Coś się zmienia. Coś się stanie. Czułem to. Czułem też, że nieprędko zobaczę swoich rodziców. Może nawet nigdy.
Kod do drzwi wejściowych się nie zmienił. Wszedłem, wezwałem windę i spokojnie patrzyłem na schodzącą z pierwszego piętra Galę. Kiedyś, jeszcze w ósmej klasie całowaliśmy się, właśnie tutaj, przed windą. Galka przesunęła po mnie ostrożnym spojrzeniem i wyszła z bloku.
Wszystko w porządku, Gala, nie jestem ani psychopatą, ani złodziejem.
Winda zjechała.
Wjechałem na górę, wyszedłem, postałem chwilę przed drzwiami i nacisnąłem przycisk dzwonka. Usłyszałem kroki niemal od razu – i nagle pomyślałem, że rodzice będą mnie pamiętać. Że się niepokoją. Że czekają i na pewno mnie rozpoznają.
Drzwi otworzył ojciec. Otworzył od razu, nie patrząc w wizjer – głupie przyzwyczajenie, za które krzyczeliśmy na niego mama i ja.
– Tak, młody człowieku? – zapytał dobrodusznie ojciec.
Patrzyłem na niego i myślałem, że bardzo się postarzał. Mimo świeżej opalenizny i ogólnie wypoczętego wyglądu bardzo postarzał się przez te ostatnie dwa lata. A przecież dba o siebie, uprawia sport, nie nadużywa alkoholu i pali raz w miesiącu, dla towarzystwa. Zupełnie jakby zdjęto opaskę z moich oczu, jakbym nagle przejrzał i zrozumiał: rodzice się postarzeli. Są już grubo po pięćdziesiątce.
– Dzień dobry – powiedziałem. – Ja… szukam Kiryła.
– Jakiego Kiryła?
– Czy mieszka tu Kirył Maksimow?
– Hmm… – Ojciec pokiwał głową. – Maksimow to ja. Ale ja mam na imię Daniła.
– Pan? – Nie odrywając od niego wzroku, pogładziłem brew gestem człowieka zakłopotanego, który szuka słów. – Nie, Kirył jest moim rówieśnikiem. Byliśmy razem w wojsku, ale zgubiłem adres. Mieszka gdzieś tutaj, w tej okolicy. Dostałem ten adres w biurze adresowym. Nie ma pan czasem syna Kiryła?
Coś ledwie uchwytnego, jakby zastarzały, przebrzmiały smutek przemknął przez twarz ojca.
– Nie, młody człowieku.
– A może siostrzeńca? - grałem dalej. – Nie? Przepraszam, widocznie zaszło jakieś nieporozumienie.
W przedpokoju pokazała się matka. No, proszę. Ona wyglądała młodziej! Jednak poród i troska o dziecko wychodzą kobietom na zdrowie.
– Daniła?
– Pomyłka – wyjaśnił ojciec, nie odwracając się. – Ten młody człowiek szuka Kiryła Maksimowa, dali mu adres w biurze adresów.
– Przepraszam, że niepokoiłem – wymruczałem.
Ojciec mimo wszystko patrzył na mnie… jakby z powątpiewaniem. W zadumie. Jestem do niego podobny, musiał widzieć we mnie swoje rysy, i to go stropiło.
Mama patrzyła z tym samym powątpiewaniem. No tak, ona to podobieństwo widzi wyraźniej.
– Przepraszam – powtórzyłem i poszedłem do windy.
Windę już ktoś ściągnął na parter, musiałem czekać. Ojciec przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, w końcu zamknął drzwi. Wytężyłem słuch. Albo pomogły mi zdolności funkcyjnego, albo matka mówiła trochę za głośno, w każdym razie usłyszałem:
– Ten chłopiec jest podobny do ciebie.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał ojciec z lekkim rozdrażnieniem.
– Ależ nic.
– A jednak?
No proszę. Teraz matka zacznie podejrzewać, że ojciec miał dziecko na boku. Głupio wyszło.
Jak dla nich wyglądało moje zniknięcie? Moje rzeczy i dokumenty rozpadły się, moja twarz zniknęła ze zdjęć, w starych rachunkach za mieszkanie cyfra „3” zmieniła się na „2”? A co się stało z pamięcią? Matka zapomniała nawet o tym, że była w ciąży? A może myśli, że dziecko umarło przy porodzie? Co zastąpiło w ich pamięci lata spędzone ze mną? Ekscytujące podróże i spotkania z przyjaciółmi? A może puste, zimne wieczory? We dwoje, zawsze tylko we dwoje.
Oparłem się czołem o brudne lustro wiszące w windzie.
Nie tylko mnie okradli. Moim rodzicom odebrali mnie, dając w zamian niepotrzebny czas wolny i pustkę w duszy.
Tak się pewnie dzieje, gdy funkcyjni kradną całe kraje i światy. Oto był sobie kraj. Jakiś taki nieporadny, kłopotliwy, sprawiający problemy, zasługujący na nieustanną naganę. A potem trach! – i kraju nie ma. I jeszcze ci tłumaczą, że nigdy nie było takiego kraju, że to tylko złudzenie, miraż. Że właściwie powinieneś być wdzięczny za uwolnienie od problemów, za to, że możesz nic nie robić i za nic nie odpowiadać. A pustka w duszy – to całkiem naturalne, to przecież lekkość.
– Jak ja was wszystkich nienawidzę – wyszeptałem. I nie od razu zrozumiałem, że powtarzam słowa Illan.
Może by do nich pójść? Są u Kotii. Razem będzie nam lżej. Nie, nie przypuszczam, żeby ucieszyli się na mój widok. Trzeci jest pożądany tylko w pieprznych opowiadaniach, którymi Kotia zarabia na życie.
A zresztą, mam do kogo pójść.
22.
Jeśli jest mężczyzna i kobieta, jeśli słabo się znają, ale coś między nimi iskrzy, to prędzej czy później nastaje chwila, w której pada kwestia: „Tak sobie pomyślałem, że zajrzę…”. Albo nie nastaje, ale wtedy stosunki się kończą, nim zdążyły się zacząć.
Zwykle dzieje się tak, że w mieszkaniu dziewczyny (częściej), albo mężczyzny (rzadziej) rozlega się dzwonek do drzwi. Albo dzwoni telefon. Ten, kto przyszedł, mówi: „Tak sobie pomyślałem, że zajrzę…”. Czasem dodaje: „Wydawało mi się, że na mnie czekasz…”. Ale to już zależy od żyłki romantyzmu. Najważniejsze jest owo: „Tak sobie nagle pomyślałem…”.
Pomyślałem, że przyjdę. Pomyślałam, że do ciebie zadzwonię. Przepraszam, że tak nie w porę, sam nie wiem, co będziemy robić. Wybacz, że tak nagle, ale przechodziłam i nagle pomyślałam…
Przypadkowość, a nawet absurdalność, jest w tych sprawach szalenie ważna. Miłość jest z zasady nielogiczna i właśnie za to tak nie lubią jej ludzie, którzy z woli przypadku urodzili się ludźmi zamiast komputerami.
Zwrot „ja nagle…” niczego nie gwarantuje. Może napiją się herbaty i rozejdą? A może pójdą do łóżka i mimo wszystko się rozstaną? Ale jeśli nie doszło do tego „nagle…”, to miłości jeszcze nie ma. Jest przyjaźń, namiętność, przywiązanie – mnóstwo dobrych rzeczy i uczuć. Ale nie miłość.
Heroiczna młoda konspiratorka Nastia Tarasowa mieszkała na Prieobriażence. Dzielnica nie należała do prestiżowych, ale Nastia mieszkała w ładnym nowym apartamentowcu z ochroną, w studiu na ostatnim piętrze, zapewne kupionym przez porządnego biznesmena Miszę. Znalem jej adres, przecież przechodziła przez moje cło. To była kolejna zdolność celnika.
Gdzie mieszka Misza, wiedziałem również. Na Rublowce, tak jak przystało na poważnego człowieka.
Ochronę przed wejściem minąłem bez problemu. Uprzejmie podałem adres i nazwisko, a gdy ochroniarz poprosił mnie o dokumenty, po prostu pokręciłem głową i powiedziałem, niczym Wolf Messing opuszczający Łubiankę albo Obi-Wan Kenobi mącący w głowie imperatorskim żołdakom: