– Nie potrzebujesz moich dokumentów.
– Nie potrzebuję – zgodził się ochroniarz i otworzył wewnętrzne drzwi. – Wszystkiego dobrego.
Nieco rozczarowany brakiem widowiskowych efektów, wszedłem na zadbany teren, gdzie wzdłuż wyłożonych kamieniami ścieżek paliły się latarnie, a na placyku dla psów smętni mieszkańcy wyprowadzili swoich superrasowych pupili i razem z nimi mokli na deszczu.
Wideodomofon przy klatce również nie stanowił problemu. Nie patrząc, wystukałem kod i drzwi stanęły otworem. Wewnątrz była surowa konsjerżka w szklanej budce-akwarium, ale ona mnie nie przesłuchiwała.
Porządny dom. Czysta klatka schodowa, kwiaty w doniczkach i donicach, w powietrzu kompilacja różnych perfum – widocznie zapachy wszystkich mieszkańców, wchodzących i wychodzących. Windy niemalże wyłożone marmurem, lustra lśnią czystością, gra cicha muzyka.
Ale na podeście ostatniego piętra czekała mnie niespodzianka. Niespodzianka miała na imię Witia, metr dziewięćdziesiąt wzrostu oraz szerokie bary. Widziałem go już, gdy Michaił i Nastia szli do Antyku na koncert.
Ochroniarz również mnie poznał. Odkleił się od ściany i stropiony popatrzył najpierw na mnie, a potem na drzwi mieszkania, które kazano mu ochraniać.
– Dobry wieczór, Witia – powiedziałem.
– Tam nie wolno – oznajmił Witia martwym głosem.
– Mnie wolno.
Witia pokręcił głową.
Może niewystarczająco się skoncentrowałem, a może w prostej duszy ochroniarza nie było miejsca dla więcej niż jednego pana?
– Nie wolno – powtórzył z bólem w głosie. – No, naprawdę panu mówię, nie wolno.
– No to co zrobisz?
Witia sposępniał. Najwidoczniej wiedział, że wszystkie jego mięśnie i całe przygotowanie spasują wobec niepozornego funkcyjnego.
– Niech mi pan chociaż da w twarz! – poprosił. – Żeby był siniak…
– Sam sobie poradzisz – powiedziałem z wyrzutem. – Przecież jesteś mężczyzną.
Zostawiłem Witię, spoglądającego ze smutkiem na swoją potężną pięść, i podszedłem do drzwi. Już miałem zadzwonić, gdy odkryłem, że drzwi nie są zamknięte.
– Puk, puk – powiedziałem, wchodząc.
Nie usłyszeli mnie, kłócili się.
Mieszkanie było nieduże, jak na standardy tego domu – pięćdziesiąt metrów. Wolna przestrzeń z dwiema kolumnami, zdobionymi półkami i jakimś malarstwem w rodzaju sprzedawanego na izmajłowskim wernisażu. Pod jedną ścianą duże okrągłe łóżko, naprzeciwko plazmowy telewizor na ścianie, stolik i fotele. W jednym kącie kuchnia odgrodzona barem, łazienka oddzielona półprzezroczystą ścianką z kolorowych szklanych bloków. Kiedy się ma dziewiętnaście lat, takie mieszkanie wydaje się bardzo fajne, a jak się ma dwadzieścia pięć, powoduje rozczulenie i niejasne podejrzenie, że szczenięcą młodość ma się już za sobą.
Nastia i Michaił stali przy barze. Trzymali wysokie szklanki z jakimś drinkiem, ale nie mieli głowy do alkoholu. Zdaje się, że wystarczyło im opanowania tylko na to, żeby napełnić szklanki, i zaraz potem zaczęli się kłócić. Michaił był w rozpiętym płaszczu, Nastia w krótkim szlafroczku.
– Nawet palcem nie kiwnąłeś! – wołała Nastia. – Zostawiłeś mnie tam, żebym umarła!
– I po co się z nimi związałaś?! Wszystko mi opowiedzieli! – zawołał tym samym tonem Michaił. – Idiotka!
– Zostawiłeś mnie!
– Później pogadałbym z nimi i cię wyciągnął! – odpowiedział ostro Michaił. Chyba nie kłamał. – Wtedy nic nie można było zrobić! Z czasem bym cię wyciągnął!
– Po tym, jak by mnie przerżnęło pół wsi? – Jego obietnica wcale nie uspokoiła Nastii.
I wtedy Michaił palnął głupotę:
– Dla ciebie to chyba nic nowego? Przespałaś się z tym celnikiem?
Zdaje się, że Nastię obraziło to pytanie.
– Nie – powiedziałem i w tej samej chwili Nastia uderzyła Miszę w twarz. – Nie spała ze mną.
Michaił odwrócił się do mnie, pocierając policzek. Pochwyciłem jego spojrzenie i zrozumiałem, że gdybym nie wszedł, on uderzyłby Nastię.
– Co pan tu robi? – zapytał zimno Michał.
– Czyżbym musiał się panu tłumaczyć?
Nie zdejmując butów, przeszedłem po mękkiej wykładzinie i usiadłem w fotelu. Wciągnąłem nosem powietrze – pachniało jakimś jedzeniem, i to bardzo smacznym. No i skąd mi się wzięła taka żarłoczność? Czyżby skutki zranienia?
– Nastiu, tak sobie nagle pomyślałem, że wstąpię. Nie masz nic przeciwko?
– Oczywiście, że nie – odparła. – Zrobić ci drinka?
– Gin z tonikiem.
– Saphir, Beefeater, Gordon? – zapytała Nastia tonem doświadczonego barmana.
– Nie wiem… – Zawahałem się. – Wszystko brzmi tak kusząco… Michaił, co pan proponuje?
Na twarzy biznesmena zagrały mięśnie. Pomyślałem, że przypomina teraz Hipolita z Ironii losu, który nagle odkrył, że doktor Żenia goli się jego maszynką.
– Saphir oczywiście – powiedział Michaił. – Wszystkiego dobrego, celniku. Wszystkiego dobrego, Nastiu.
– Na razie – rzuciła Nastia lodowatym tonem. Otworzyła drzwi lodówki i zagrzechotała butelkami.
Michaił odstawił szklankę, odwrócił się i poszedł do wyjścia. Już przy drzwiach stanął i powiedział sucho:
– Prosiłbym cię, żebyś więcej do mnie nie dzwoniła. Nie chcę mieć nic wspólnego… z terrorystami. Teraz rozumiem, że zostałem wykorzystany.
Trzasnęły drzwi. Wzruszyłem ramionami. Całkiem nieźle wyszedł. W miarę godnie. Gdyby zawołał „dziwka” czy „histeryczka”, zabrzmiałoby to głupio i nie na miejscu. A tak… w jego słowach była czysta prawda.
– Mieszkanie trzeba będzie zostawić – powiedziała w zadumie Nastia. – Jest na Michaiła… Zresztą, tu jest taki czynsz, że i tak nie dałabym rady. Wykorzystała, też coś!
– Co się obrażasz, przecież on ma rację – powiedziałem. – Wykorzystałaś?
Nastia zerknęła na mnie spode łba. Wrzuciła do szklanki lód i zapytała:
– A czemu cię to interesuje?
– Może chcę się dowiedzieć, czy go kochałaś, czy nie?
– A czy on mnie nie wykorzystał? – Nastia podała mi szklankę i usiadła na wysokim stołku przy barze. – Po co przyszedłeś?
– Przecież mówię, przechodziłem i pomyślałem, że wstąpię.
– No, no…
– Byłem u rodziców – wyznałem niespodziewanie. – Nie poznali mnie. Są teraz sami. Byłem jedynakiem. Ojciec się postarzał…
Nastia odstawiła szklankę i popatrzyła na mnie.
– Nie martw się, Kirył.
– Próbuję.
– Pomyśclass="underline" jednak żyją. A moja mama umarła dwa lata temu. Ojciec pije. Nic nie mogę zrobić, nie chce mnie słuchać. Misza ciągle obiecywał, że umówi się z lekarzem funkcyjnym, ale coś nie wychodziło. I teraz już nie wyjdzie na pewno.
– On wróci – powiedziałem z udawanym przekonaniem w głosie. – Na pewno.
– Nie, Kirył. On się przestraszył. Wyjaśnili mu, że jestem związana z podziemiem, działającym przeciwko funkcyjnym w różnych światach. Miło, że nas tak poważnie oceniają.
– Illan jest w Moskwie – oznajmiłem. – U mojego przyjaciela.
– Wiem, dzwoniła. Kirył, co z nami będzie?
– W sensie?
– Przecież funkcyjni nas wyśledzą?
– Wyśledzą. Nastiu, myślę, że jeśli ty i Illan zrezygnujecie ze swoich idei…
– No?
– To zostawią was w spokoju. Rozmawiałem… w zasadzie tylko o tobie. Ale sądzę, że Illan też by nie ruszyli.