Выбрать главу

– Paszoł won – odparłem. – Wynocha. Ja jej nie…

Nie dokończyłem. Przez następne dziesięć sekund wirowaliśmy między kolumnami, obsypując się ciosami. Oberwałem kilka razy w pierś – odniosłem wrażenie, że policjant próbuje mi złamać żebra nad sercem. Nie pozostałem dłużny – okulary Andrieja przemieniły się w kruszywo sterczących z jego twarzy szkieł; palce jego prawej ręki wyginały się pod nienaturalnymi kątami.

Zdaje się, że obaj nie czuliśmy bólu.

W pewnej chwili stwierdziłem, że stoimy naprzeciwko wielkiego francuskiego okna, mocno trzymając się za ręce i usiłując uderzyć przeciwnikiem o szybę, i nic nam z tego nie wychodzi.

– Idiotyczna sytuacja, kolego! – zawołał Andriej, mrugając. Z jego prawej powieki sterczał odłamek szkła. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, że przy każdym ruchu powieki szkło szoruje rogówkę. – Jestem zbyt daleko od swojej funkcji i to mnie osłabia… To remis, pat!

– Odejdź! – zaproponowałem. – Odejdź i zostaw nas!

– Nie mogę! Musisz mnie zrozumieć!

– Nic nie muszę!

– Czyli będziemy walczyć dopóty, dopóki nie pojawi się ktoś trzeci. Tak?

– Tak – oznajmiła stojąca za jego plecami Nastia i z całej siły walnęła go w głowę mosiężnym kociołkiem.

O, taki kociołek to nie to samo, co teflonowe „byle co” z patentowanym, wielowarstwowym dnem. To tajna broń Azjatów, przyjaciel bojowy Tatarów i Mongołów, wierny towarzysz turysty i miejskiego amatora smacznej wyżerki. Kociołek nie potrzebuje warstw wątpliwego pochodzenia, nie żąda płynów do mycia, rozpuszczających tłuszcz nawet w zimnej wodzie, nie wymaga druciaków i szczotek. Kopeć bywałego kociołka wypełnia wszystkie jego pory i tworzy lśniącą czarną powierzchnię, zachowującą aromaty niegdysiejszych pilawów, pieczonego mięsa, szurpy i tych wszystkich dań, które kociołek widywał. W starym, dobrym kociołku najprostsza potrawa przemienia się w danie z baśni tysiąca i jednej nocy, a sam kociołek staje się z biegiem czasu coraz cięższy, nosząc na swojej antracytowej powierzchni ślady historii.

Ten kociołek miał swoją historię i był pełen pilawu. I sądząc po tym, jak ładnie się rozsypał się w powietrzu ryż, ciemnoczerwony od oleju sezamowego, złociste kawałeczki marchewki, aromatyczne główki czosnku i kawałeczki baraniny – ten pilaw był całkiem niezły. Co tam niezły – był najprawdziwszy!

Andriej przewrócił oczami, oklapł i siadł nieprzytomny na podłodze.

Ja i Nastia popatrzyliśmy na siebie.

– Znam pewnego Murzyna – oznajmiłem – który lubi wymachiwać kuflami z piwem. Powinniście spotkać się na ringu.

– Pomogłam?

– Jeszcze jak! – odparłem zgryźliwie. – Poczynając od chwili, gdy oświadczyłaś, że nie pogodzisz się z okupacją.

– Nie chcę kłamać.

Odwróciła się, postawiła kociołek na barze. Leciutko trąciłem nogą Andrieja. Historyk leżał spokojnie.

Podszedłem do baru i wsadziłem rękę do kociołka, przesuwając na jeden brzeg resztki ryżu i marchewki. Nabrałem i parząc palce gorącym olejem, wpakowałem garść pilawu do ust. Zachłystując się aromatem i śliną wypełniającą całe usta, wykrztusiłem:

– Ale dobre! – Zerkając z żalem na leżące na podłodze resztki pilawu, zapytałem: – Gdzie się nauczyłaś robić taki pilaw?

– Mój tata dorastał w uzbeckim kiszłaku. Nauczyli go staruszkowie z białymi brodami.

– A walczenia kociołkiem? Czy to uzbecka sztuka walki?

– Kobieca.

Zerknąłem na zegarek.

– Daję ci trzy minuty na spakowanie rzeczy i spadamy stąd.

– A jak nie zechcę?

– To pójdę sam – odparłem szczerze. – To, że pokonaliśmy policjanta, to cud. Przypadek.

Nie spierała się. Otworzyła drzwi szafy, wyjęła niedużą torbę, zaczęła wrzucać do niej jakieś szmatki. Na chwilę oderwała się od tego zajęcia, żeby mi rzucić kłębek sznurka.

– Łap!

– Po co?

Nastia zawahała się.

– A co, chcesz go zabić?

Spojrzałem na nieszczęsnego historyka. Szczerze mówiąc, nie byłem na niego zły. Dwie minuty temu bez wahania złamałbym mu kark, gdybym miał taką możliwość, ale teraz…

Przykląkłem i związałem Andriejowi ręce za plecami, a potem tym samym sznurkiem związałem mu nogi. Nylonowy sznurek nie jest najlepszy do takich celów, ale starałem się robić mocne węzły.

– Testem gotowa – oznajmiła Nastia. – Oj, nie…

Bez wahania zrzuciła szlafrok i zaczęła wkładać dżinsy. Prychnąłem i demonstracyjnie spojrzałem na zegarek.

– Masz jeszcze dwadzieścia sekund.

– Normalny mężczyzna poprosiłby, żebym się nie śpieszyła – odcięła się Nastia.

– Jestem normalny. Ale chcę żyć.

* * *

Pogoda zepsuła się ostatecznie. Lał zimny deszcz, dął silny wiatr, a przy tym w chmurach jakimś cudem powstał prześwit, w którym pojawił się wielki pyzaty księżyc. Ulice świeciły pustkami; w oddali, przed wejściem do metra nie było ludzi, nawet żywego ducha. Kierowcy zupełnie zapominali o uprzejmości i pędzili po kałużach, nie zwalniając.

– Łap okazję – poleciłem Nastii. – Mów: „Do Aleksiejewskiej”. Nie żałuj pieniędzy.

– A co, nie przyjechałeś samochodem? – zdumiała się. Usiłowała otworzyć parasol, ale silne porywy wiatru wywracały go na drugą stronę.

– Ja w ogóle nie umiem prowadzić! A ty co, też nie masz samochodu?

– Po mnie Misza przysyłał samochód z kierowcą!

– Pięknie żyć nikomu nie zabronisz – mruknąłem i rozejrzałem się. Na razie cicho. Nie widać nowych policjantów.

Zatrzymał się stary żiguli. Kierowca nie pytał, dokąd jedziemy i ile zapłacimy, burknął tylko: „Wsiadajcie” i od razu ruszył. Usiadłem na przednim siedzeniu, zerknąłem na niego czujnie. A nuż…

Nie, chyba jednak człowiek. Zwykły, niemłody, zmęczony i trochę nerwowy.

– Że też was nie zmyło – powiedział kierowca. – Leje jak z cebra! Nad ranem pewnie spadnie śnieg, popatrzcie, jakie niebo czerwone. A panią można wyżymać. Za lekko się pani ubrała.

– Zgadza się – odparła dziarsko Nastia. – Tak wyszło, musieliśmy uciekać od znajomych.

– A co się stało?

– Jeden głupek się upił i zaczął się do mnie kleić – oznajmiła Nastia. – Pietia ledwie go uspokoił… Ale jak tu się bawić po czymś takim…

I znów ta zabawa w konspiratorów. Zamruczałem coś bojowo, jak przystało na bohaterskiego Pietię.

– Toteż widzę, że na pańskim policzku siniak jak złoto – stwierdził kierowca, zerkając na mnie.

Potarłem kość policzkową.

– Nie, po lewej. Nie czuje pan? Siniak jak malowanie. Z bokserem się pan bił, czy co?

– Uśmieje się pan, z historykiem.

Kierowca rzeczywiście się zaśmiał.

– Historia to straszna siła. Ale pięść to nie ich broń, oni zwykle piórem walczą. Niech pan przyłoży kawałek surowego mięsa, ściągnie, pomoże.

– Jak pocałuję to jeszcze lepiej pomoże – oznajmiła Nastia.

Wymieniliśmy spojrzenia przez lusterko wsteczne. Nastia uśmiechała się filuternie.

W stosunkach damsko-męskich do dziś pozostało coś pierwotnego. Wystarczy pobić się o kobietę.

– Dokąd jedziemy? – zapytał w końcu kierowca.

– Do domu – odparłem. – Do Aleksiejewskiej.

23.

Jeśli wierzyć Borgesowi, to wszystkie tematy literackie, a więc wszystkie wydarzenia na świecie można sprowadzić do czterech podstawowych: wyprawa po skarb, oblężenie lub obrona twierdzy, powrót do domu i samobójstwo boga. Z tym, że o samobójstwie boga często się zapomina, a pozostałe trzy wątki sprowadza się do opowieści o miłości, Indianach lub o Nowym Roku. Nie przypuszczam jednak, żeby Borges się z tym spierał. Przecież miłość to właściwie wyprawa po skarb, wojowniczy Indianie i walka o twierdzę są nierozerwalnie związane, a co może się równać ze świętem Nowego Roku? Tylko powrót do domu. Co się zaś tyczy samobójstwa Boga, to współcześni bożkowie nie są skłonni do takich gestów.