W dobrej opowieści wszystkie trzy tematy idą jeden po drugim. Odyseusz wyrusza po skarby, oblega Troję i płynie do domu. Iwan carewicz jedzie po jabłka, okrada zamek Kościeja i wraca do ojca. Wilk po kolei oblega trzy domki prosiaczków, a potem ucieka, gdzie pieprz rośnie.
Moja wyprawa po skarby wyraźnie zaczynała prowadzić do obrony twierdzy. Tylko że ja nie miałem szans wrócić do domu.
Obok wieży nikt na nas nie czekał. Weszliśmy do środka. Sprawdziłem wszystkie drzwi, potem wszedłem na pierwsze piętro i wyjrzałem przez okna.
Cicho. Pusto.
– Wszystko w porządku? – spytała Nastia.
– Dzięki twoim staraniom – mruknąłem. – No i co? Jesteśmy u mnie. A przecież od razu proponowałem, żeby tu przyjść! Tylko teraz wisi na mnie bójka z policjantem!
– Na nas.
Machnąłem ręką. Wyjąłem telefon, wybrałem numer Kotii. Długo nie odbierał – nic dziwnego, zbliżała się północ.
– Tak? – burknął niezadowolony Kotia.
– Mówi Kirył. Nastia jest u mnie.
– Jaka Nastia? Ta, która list?…
– Tak. Przyszedł po nią policjant funkcyjny. Zabrałem ją i przywiozłem do siebie.
– Pobiłeś policjanta? – zachwycił się Kotia. – Ale super!
– No, megaczad. W każdej chwili mogą po mnie przyjść.
– E tam, nie przypuszczam… Nie sądzę, żeby w takiej sytuacji działali bez zastanowienia.
– Mogą przyjść również do ciebie.
– A co ja mam z tym wspólnego?
– Udzieliłeś schronienia Illan. A ona na pewno interesuje ich nie mniej niż Nastia.
Kotia sapnął i spytał:
– To co proponujesz? Wyjechać?
– Najlepiej. Albo przyjedźcie do mnie. W wieży chyba zdołam was ochronić, nawet przed policjantem. Zapytaj Illan, ona się na tym zna.
– Zaraz…
Przez jakiś czas w słuchawce panowała cisza. Czekałem, ramieniem przyciskając telefon do ucha, i patrzyłem na Nastię. Stała przy oknie wychodzącym na Arkan. Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo się odwróciła.
– To właśnie jest Ziemia-jeden?
– Tak.
– Ładnie tu… Widać wieżę telewizyjną, tam daleko.
– Ostankino. Dokładnie taka sama jak nasza. Widocznie uznali ją za udaną budowlę.
– Po co im to wszystko? – spytała niespodziewanie Nastia. – Skoro u nich wszystko jest takie fantastyczne, skoro są tacy potężni… Przecież mogliby żyć normalnie. Przyjaźnić się z nami, a nie eksploatować nas.
Jakie z niej jeszcze dziecko.
– Nastiu… Żyć normalnie to właśnie znaczy eksploatować, niestety.
– Nie powinno tak być!
– Ale jest.
– Powinniśmy ich pokonać!
Roześmiałem się.
– Pokonać? To właśnie oznacza eksploatację innych ludzi. Posyłanie ich na śmierć. Zniweczenie planów tych z Ziemi-jeden. Pokonamy ich i zanim się obejrzymy, zajmiemy ich miejsca i jakaś dziewczyna z Ziemi-jeden będzie mówić: „Czemu nie pozwalają nam normalnie żyć, przecież tak być nie powinno!”.
– Czyli co? – spytała cicho Nastia. – Rację ma zawsze silniejszy?
Na szczęście głos Kotii znowu pojawił się w telefonie, uwalniając mnie od odpowiedzi.
– Kirył? Illan mówi, że nie powinniśmy się do ciebie pchać. Już lepiej wyjedziemy z Moskwy. Zna takie rejony, gdzie nie ma funkcyjnych, gdzie nie sięgną policjanci. Może pojedziecie z nami?
– Jak? – spytałem z rozdrażnieniem. – Zapomniałeś, że jestem przykuty do wieży?
– Wybacz – stropił się Kotia. – W takim razie my się zbieramy. Spróbuję potem do ciebie zadzwonić!
– Dobra.
No proszę. I już. Nie, ja wiem, oczywiście mają rację, lepiej, żeby się na razie ukryli… A ja? Nie, walczył nie będę na pewno. Spróbuję jakoś załagodzić całą sprawę, w końcu nikogo nie zabiliśmy.
– Nie przyjadą? – spytała Nastia.
– Nie – westchnąłem. – Illan uważa, że powinni się ukryć w regionie, w którym nie ma funkcyjnych. Ona zna takie miejsca. Mogłabyś z nimi pojechać.
– Kusząca propozycja – powiedziała ironicznie i zamilkła. – Wprawdzie twój przyjaciel to nie mój ideał mężczyzny, ale coś w nim jest… A co ty zrobisz?
– Spróbuję się dogadać. Pójść na układ. Jestem pożyteczny dla funkcyjnych, i mam niezłe miejsce.
– W takim razie zostanę z tobą – oznajmiła twardo Nastia.
– I znów oświadczysz, że chcesz z nimi walczyć? Może zauważyłaś, że oni tego nie lubią?
– Obiecam, że już nie będę. Ale nie myśl sobie, to będzie kłamstwo!
Ręce mi opadły. Kłamstwo! Ha! Niech spróbuje skłamać policjantowi funkcyjnemu.
Nastia tymczasem podeszła do następnego okna i niespodziewanie zawołała:
– Kirył! Zobacz, jak pięknie!
Rzeczywiście było pięknie. Księżyc w pełni, podobny do tego widzianego z naszej Ziemi, tu wydawał się znacznie większy. Lśniąca milionami ogników gładź morza. Wiatru prawie nie było. Morze oddychało spokojnie, kołysząc na falach migotliwe ognie.
– Plankton się świeci – palnąłem. Wyrwało mi się niespodziewanie i zupełnie nie na miejscu.
– Plankton? Jakie to ciekawe! – Nastia nadal patrzyła w okno. – Dziewczyna mówi: „Jaki piękny księżyc!”, a ty zaczynasz z nią rozmawiać o składzie chemicznym regolitu i albedo powierzchni księżyca?
– Pierwszy raz widzę dziewczynę, która zna słowo regolit – odparłem uczciwe. – Nie, nigdy wcześniej nie prowadziłem takiej rozmowy.
– Znałam jednego chłopaka, matematyka. – Nastia skinęła głową. – Jechał pociągiem i zakochał się w konduktorce, która dyskutowała z nim o funkcjach. Matematycznych oczywiście. Omal nie wysiedli razem z pociągu i nie wzięli ślubu.
– A co im stanęło na przeszkodzie?
– Nie pamiętam. Chyba nie za bardzo orientowała się w rachunku tensorowym…
Ostrożnie objąłem Nastię… pochyliłem się, wtuliłem twarz w jej włosy. Powoli odwróciła głowę i pocałowaliśmy się. Przytuliła się do mnie, popatrzyła mi w oczy. Byliśmy jednego wzrostu. Pomyślałem, że wszystkie moje poprzednie dziewczyny były pół głowy niższe.
– Jeśli teraz wyjdziemy… tam… – skinęła głową w okno – to wszystko będzie tak, jak w amerykańskim filmie.
– Uwielbiam amerykańskie filmy – odparłem. I niemal w to uwierzyłem.
Ale na plażę poszliśmy nie od razu. Do łóżka było znacznie bliżej.
– Kirył, gniewasz się na mnie?
– Nie…
Leżałem na kołdrze rzuconej na piasek i patrzyłem w przejrzyste nocne niebo. Powietrze było czyste, jakby całą atmosferę ze Skansenu wywiało w kosmos. Pogładziłem Nastię po policzku, odnalazłem palcami wargi, jakbym zapamiętywał rysy jej twarzy jak niewidomy.
– Za co miałbym się na ciebie gniewać, głuptasie?
– Skłóciłam cię… z twoimi. Przepraszam. Nakręciłam się. Misza zachował się jak ostatni tchórz, a ty też zacząłeś być ostrożny.
Uniosła się na łokciu, popatrzyła na mnie – w świetle księżyca jej skóra stała się srebrzyście matowa – i nagle klepnęła się w wargi.
– Coś ty?
– Głupia jestem! Po co o nim mówię? Wiem, że mężczyźni tego nie lubią.
– Ho, ho, co za uświadomienie! Mów, wszystko mi jedno.
– Nie, nie, więcej nie będę. Nawet nie chcę o nim słyszeć, a co dopiero mówić. Naprawdę ci się podobam?