Выбрать главу

W dobrej opowieści wszystkie trzy tematy idą jeden po drugim. Odyseusz wyrusza po skarby, oblega Troję i płynie do domu. Iwan carewicz jedzie po jabłka, okrada zamek Kościeja i wraca do ojca. Wilk po kolei oblega trzy domki prosiaczków, a potem ucieka, gdzie pieprz rośnie.

Moja wyprawa po skarby wyraźnie zaczynała prowadzić do obrony twierdzy. Tylko że ja nie miałem szans wrócić do domu.

* * *

Obok wieży nikt na nas nie czekał. Weszliśmy do środka. Sprawdziłem wszystkie drzwi, potem wszedłem na pierwsze piętro i wyjrzałem przez okna.

Cicho. Pusto.

– Wszystko w porządku? – spytała Nastia.

– Dzięki twoim staraniom – mruknąłem. – No i co? Jesteśmy u mnie. A przecież od razu proponowałem, żeby tu przyjść! Tylko teraz wisi na mnie bójka z policjantem!

– Na nas.

Machnąłem ręką. Wyjąłem telefon, wybrałem numer Kotii. Długo nie odbierał – nic dziwnego, zbliżała się północ.

– Tak? – burknął niezadowolony Kotia.

– Mówi Kirył. Nastia jest u mnie.

– Jaka Nastia? Ta, która list?…

– Tak. Przyszedł po nią policjant funkcyjny. Zabrałem ją i przywiozłem do siebie.

– Pobiłeś policjanta? – zachwycił się Kotia. – Ale super!

– No, megaczad. W każdej chwili mogą po mnie przyjść.

– E tam, nie przypuszczam… Nie sądzę, żeby w takiej sytuacji działali bez zastanowienia.

– Mogą przyjść również do ciebie.

– A co ja mam z tym wspólnego?

– Udzieliłeś schronienia Illan. A ona na pewno interesuje ich nie mniej niż Nastia.

Kotia sapnął i spytał:

– To co proponujesz? Wyjechać?

– Najlepiej. Albo przyjedźcie do mnie. W wieży chyba zdołam was ochronić, nawet przed policjantem. Zapytaj Illan, ona się na tym zna.

– Zaraz…

Przez jakiś czas w słuchawce panowała cisza. Czekałem, ramieniem przyciskając telefon do ucha, i patrzyłem na Nastię. Stała przy oknie wychodzącym na Arkan. Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo się odwróciła.

– To właśnie jest Ziemia-jeden?

– Tak.

– Ładnie tu… Widać wieżę telewizyjną, tam daleko.

– Ostankino. Dokładnie taka sama jak nasza. Widocznie uznali ją za udaną budowlę.

– Po co im to wszystko? – spytała niespodziewanie Nastia. – Skoro u nich wszystko jest takie fantastyczne, skoro są tacy potężni… Przecież mogliby żyć normalnie. Przyjaźnić się z nami, a nie eksploatować nas.

Jakie z niej jeszcze dziecko.

– Nastiu… Żyć normalnie to właśnie znaczy eksploatować, niestety.

– Nie powinno tak być!

– Ale jest.

– Powinniśmy ich pokonać!

Roześmiałem się.

– Pokonać? To właśnie oznacza eksploatację innych ludzi. Posyłanie ich na śmierć. Zniweczenie planów tych z Ziemi-jeden. Pokonamy ich i zanim się obejrzymy, zajmiemy ich miejsca i jakaś dziewczyna z Ziemi-jeden będzie mówić: „Czemu nie pozwalają nam normalnie żyć, przecież tak być nie powinno!”.

– Czyli co? – spytała cicho Nastia. – Rację ma zawsze silniejszy?

Na szczęście głos Kotii znowu pojawił się w telefonie, uwalniając mnie od odpowiedzi.

– Kirył? Illan mówi, że nie powinniśmy się do ciebie pchać. Już lepiej wyjedziemy z Moskwy. Zna takie rejony, gdzie nie ma funkcyjnych, gdzie nie sięgną policjanci. Może pojedziecie z nami?

– Jak? – spytałem z rozdrażnieniem. – Zapomniałeś, że jestem przykuty do wieży?

– Wybacz – stropił się Kotia. – W takim razie my się zbieramy. Spróbuję potem do ciebie zadzwonić!

– Dobra.

No proszę. I już. Nie, ja wiem, oczywiście mają rację, lepiej, żeby się na razie ukryli… A ja? Nie, walczył nie będę na pewno. Spróbuję jakoś załagodzić całą sprawę, w końcu nikogo nie zabiliśmy.

– Nie przyjadą? – spytała Nastia.

– Nie – westchnąłem. – Illan uważa, że powinni się ukryć w regionie, w którym nie ma funkcyjnych. Ona zna takie miejsca. Mogłabyś z nimi pojechać.

– Kusząca propozycja – powiedziała ironicznie i zamilkła. – Wprawdzie twój przyjaciel to nie mój ideał mężczyzny, ale coś w nim jest… A co ty zrobisz?

– Spróbuję się dogadać. Pójść na układ. Jestem pożyteczny dla funkcyjnych, i mam niezłe miejsce.

– W takim razie zostanę z tobą – oznajmiła twardo Nastia.

– I znów oświadczysz, że chcesz z nimi walczyć? Może zauważyłaś, że oni tego nie lubią?

– Obiecam, że już nie będę. Ale nie myśl sobie, to będzie kłamstwo!

Ręce mi opadły. Kłamstwo! Ha! Niech spróbuje skłamać policjantowi funkcyjnemu.

Nastia tymczasem podeszła do następnego okna i niespodziewanie zawołała:

– Kirył! Zobacz, jak pięknie!

Rzeczywiście było pięknie. Księżyc w pełni, podobny do tego widzianego z naszej Ziemi, tu wydawał się znacznie większy. Lśniąca milionami ogników gładź morza. Wiatru prawie nie było. Morze oddychało spokojnie, kołysząc na falach migotliwe ognie.

– Plankton się świeci – palnąłem. Wyrwało mi się niespodziewanie i zupełnie nie na miejscu.

– Plankton? Jakie to ciekawe! – Nastia nadal patrzyła w okno. – Dziewczyna mówi: „Jaki piękny księżyc!”, a ty zaczynasz z nią rozmawiać o składzie chemicznym regolitu i albedo powierzchni księżyca?

– Pierwszy raz widzę dziewczynę, która zna słowo regolit – odparłem uczciwe. – Nie, nigdy wcześniej nie prowadziłem takiej rozmowy.

– Znałam jednego chłopaka, matematyka. – Nastia skinęła głową. – Jechał pociągiem i zakochał się w konduktorce, która dyskutowała z nim o funkcjach. Matematycznych oczywiście. Omal nie wysiedli razem z pociągu i nie wzięli ślubu.

– A co im stanęło na przeszkodzie?

– Nie pamiętam. Chyba nie za bardzo orientowała się w rachunku tensorowym…

Ostrożnie objąłem Nastię… pochyliłem się, wtuliłem twarz w jej włosy. Powoli odwróciła głowę i pocałowaliśmy się. Przytuliła się do mnie, popatrzyła mi w oczy. Byliśmy jednego wzrostu. Pomyślałem, że wszystkie moje poprzednie dziewczyny były pół głowy niższe.

– Jeśli teraz wyjdziemy… tam… – skinęła głową w okno – to wszystko będzie tak, jak w amerykańskim filmie.

– Uwielbiam amerykańskie filmy – odparłem. I niemal w to uwierzyłem.

Ale na plażę poszliśmy nie od razu. Do łóżka było znacznie bliżej.

* * *

– Kirył, gniewasz się na mnie?

– Nie…

Leżałem na kołdrze rzuconej na piasek i patrzyłem w przejrzyste nocne niebo. Powietrze było czyste, jakby całą atmosferę ze Skansenu wywiało w kosmos. Pogładziłem Nastię po policzku, odnalazłem palcami wargi, jakbym zapamiętywał rysy jej twarzy jak niewidomy.

– Za co miałbym się na ciebie gniewać, głuptasie?

– Skłóciłam cię… z twoimi. Przepraszam. Nakręciłam się. Misza zachował się jak ostatni tchórz, a ty też zacząłeś być ostrożny.

Uniosła się na łokciu, popatrzyła na mnie – w świetle księżyca jej skóra stała się srebrzyście matowa – i nagle klepnęła się w wargi.

– Coś ty?

– Głupia jestem! Po co o nim mówię? Wiem, że mężczyźni tego nie lubią.

– Ho, ho, co za uświadomienie! Mów, wszystko mi jedno.

– Nie, nie, więcej nie będę. Nawet nie chcę o nim słyszeć, a co dopiero mówić. Naprawdę ci się podobam?