Akuszerka krzyknęła, wyginając się. Kabel ciągle się opuszczał, pierścieniami zaciskając się na jej gardle. Potem szarpnął w górę i Natalię oderwało od podłogi.
Wstałem. Trzęsło mnie, ale najgorszy ból minął.
Twarz Natalii spurpurowiała. Rozpaczliwym wysiłkiem zdołała wcisnąć dłonie w pętlę i nieco rozsunąć śmiercionośny uścisk. Prądu, który przeszywał jej ciało, chyba w ogóle nie zauważała.
– O, to dopiero arkan – powiedziałem, patrząc na nią. – No proszę, jak ładnie!
– Przestań! – zawołała Natalia.
Rozbawiło mnie to. Po tym, jak zabiła Nastię, po tym, jak z zmną krwią wykańczała mnie, ja miałbym ją teraz puścić?
– Powiedz „proszę”.
– Proszę!
– Powiedz „więcej nie będę”.
Oczy Natalii rozbłysły, kabel podciągał ją coraz wyżej.
– Idioto! Jeśli zginę… Wszystkie wasze funkcje są wtórne w stosunku do mnie! Wieża i tak zostanie zniszczona! Setki funkcyjnych staną się ludźmi!
– Doskonale! Sądziłaś, że mnie to zmartwi?
– Pozwolimy ci pozostać funkcyjnym! – zawołała.
– Zdechnij, łajzo – powiedziałem. – Zdechnij, a znów staniemy się ludźmi.
– Nikt… wam… nie pozwoli – wycharczała Natalia. – Kurator… naprawi…
I wyszarpnęła dłonie z pętli.
Sufit nad nią rozszedł się wzdłuż szwu, rozwarł niczym chciwe betonowe usta, podrygujące, łapczywe. Rury sterczały niczym krzywe zardzewiałe kły. Kabel wciągał akuszerkę prosto pod cios gotowych do zsunięcia się płyt. Natalia uniosła ręce i cięła nimi powietrze, a potem rozchyliła je, jakby coś rozrywając. I zmiotła niewidoczny dla mnie cel.
Wieża jęknęła. Ze ścian posypały się cegły, podłoga wydęła się i zafalowała. Słońce nad Skansenem pociemniało i okno wychodzące na Ziemię-siedemnaście zasnuła szara zasłona.
W tej samej chwili poczułem, że coś potężnego patrzy na mnie, umierając, patrzy ze smutkiem i z czułością. Tak ogląda swoje dziecięce fotografie staruszek, w którego duszy nie ma już miejsca na współczucie i gorycz. Po moim ciele przeszło ukłucie, coś się napięło i pękło, niczym za mocno naciągnięta struna.
Moja funkcja umierała i zrywała ze mną łączność.
Na kilka ciągnących się w nieskończoność sekund wszystkie moje zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Usłyszałem chrzęst kręgów szyjnych Natalii i buczenie pociągu podmiejskiego „Siewierianin”, ruszającego z peronu. Zobaczyłem, że na czole umierającej akuszerki pojawia się pot, zobaczyłem, jak błyszczy optyka teleobiektywów spoglądających na moją wieżę z wieży Ostankino, stojącej w nieskończenie dalekim Arkanie. Pochwyciłem gorzki zapach przypalającej się na kuchence jajecznicy i zapach nieświeżego mięsa, z którego przy metrze Aleksiejewska robili szaurmę. Poczułem słony smak krwi na wargach i kwaśny zapach ładunku elektrycznego, przeszywającego ciało Natalii. Poczułem, jak pylistymi śnieżynkami spadają na moje włosy kawałki farby z sufitu i jak tłuką o ziemię buty żołnierzy przy Wiecznym Ogniu.
Było też coś jeszcze. Coś niesamowitego, nieprzeznaczonego dla zwykłego człowieka. Coś przypominającego wspomnienia, ale z innym znakiem. Mieszanka barw, dźwięków, zapachów, smaków, wrażeń.
…Niech mi pan powie, Dmitrij, jak jest u was przyjęte… rozgarniam rękami szarą zasłonę, macam na oślep, jakbym płynął w galarecie… ciężki metaliczny krok, dźwięczące kroki… nieznośna gorycz na wargach… straszliwy ciężar, nie sposób go utrzymać…
Świat stał się nieznośne jaskrawy i maleńki. A potem ścisnął się w jeden punkt – we mnie. Ciało zrobiło się strasznie ciężkie, zachwiałem się.
Trudno ponownie stać się człowiekiem. Prawie tak trudno jak za pierwszym razem. Odrywając się od przytulnego, bezpiecznego wnętrza macicy, nieważkiego lewitowania w ciemnej i ciepłej wilgoci – wciągnąć w płuca pierwszy raz gorzki zapach, w pełnej mierze poczuć przyciąganie ziemskie i krzyknąć z urazy i zdziwienia.
Wszystkie moje siły funkcyjnego, wszystkie moje umiejętności i zdolności zniknęły.
Wieża się zakołysała. Ostatnim szarpnięciem przewód elektryczny wciągnął Natalię w dziurę pośrodku sufitu i betonowe płyty się zjechały.
Rozległ się chrzęst – ohydny, wilgotny.
Nogi w tanich tureckich dżinsach zadygotały ostatni raz, spodnie szybko nasiąkały, stawały się ciemne, czerwone.
Wieża zaczęła się walić.
Wyskoczyłem przez ostatnie okno, które nie było zasnute szarą mgłą międzyświatów. Bez zastanowienia wyciągnąłem ręce przed siebie, jakbym szykował się do skoku z trampoliny na basenie. Za moimi plecami sypały się cegły, waliły płyty, syczała bijąca z rur woda, chrzęściły pękające deski.
Skoczyłem.
Zaśnieżona, twarda jak kamień ziemia pomknęła w moją stronę. Zamknąłem oczy.
Dół miał głębokość półtora metra. Z wierzchu przyprószony śniegiem, zasypany nie zwykłymi śmieciami, lecz starymi liśćmi, mokrą trawą, ściętymi gałązkami. Co to było? Kompostownik miejscowego dozorcy? Dlaczego nie zauważyłem go wcześniej? Jakim cudem znalazł się akurat pod tym oknem, przez które wyskoczyłem?
Cuda się nie zdarzają!
Byłem trochę poobijany, rękę podrapała ostra gałąź, za kołnierz wsypały się śmieci. Miałem na sobie koszulę i letnie spodnie, byłem zmarznięty, przemoczony, ale żyłem. Żyłem, na przekór wszystkiemu.
Nastia umarła.
A Natalia Iwanowa, akuszerka funkcyjna, zdechła.
Za drugim razem mimo wszystko udało mi się ją zabić.
Ślizgając się na śniegu, wydostałem się z dołu. Popatrzyłem na niego podejrzliwie i pobiegłem do wieży.
Wieża nadal stała w pewnej odległości od torów i wyglądała zupełnie tak samo – jak porzucona wieża wodociągowa. Tylko daty nad drzwiami („1978”) teraz już nie było. A przecież to rok mojego urodzenia. Że też wcześniej na to nie wpadłem!
I żadnych śladów zniszczenia. Okienko na wysokości trzech metrów od ziemi rozbite. Nic dziwnego, w porzuconych budynkach okna zwykle są powybijane.
Pociągnąłem zardzewiałe drzwi, otworzyły się, skrzypiąc. W środku było ciemno, dostrzegłem jedynie wąski promień światła z okna i przyćmione światło z uchylonych drzwi. Rzecz jasna, nie było żadnych pięter. Wysoka przestrzeń, przywalona przerdzewiałym dnem cysterny. Na podłodze kawałki cegieł, szkła, zwykłych śmieci. Tylko najgorszy żul zgodziłby się tu mieszkać.
Nastia leżała tuż przy drzwiach.
Usiadłem obok niej, przycisnąłem ucho do piersi, poszukałem pulsu.
Cudów nie ma.
Może gdyby była funkcyjną? Jeśli naprawdę po śmierci Natalii wszyscy, których przemieniła w funkcyjnych, stali się ludźmi… Nie, to i tak by nic nie dało. Życie to życie, a śmierć to śmierć. Funkcyjny może się z nią bawić w ciuciubabkę, zwłaszcza gdy ciemność jest gęsta, a pokój przestronny. Ale kiedy już cię złapała i poklepała po ramieniu kościstą dłonią, nie ma drogi powrotnej.
– Wybacz – powiedziałem. – Powinnaś była zostać w Nirwanie. Wybacz, Nastiu.
Oczywiście nie odpowiedziała. I nie miałem się co pocieszać, że najprawdopodobniej by mi wybaczyła.
Okazałem się głupcem. Nieco ostrożniejszym i bardziej przewidującym od Nastii, ale głupcem. Zachowywałem się jak… Jak? Jak funkcyjny. Działałem w tych ramkach, które mi wyznaczono.
Nie powinienem był latać ze świata do świata. Nie należało dumnie odrzucać aliansów i zarozumiale rzucać się do walki. Dopóty, dopóki nie stało się to, co nieodwracalne, dopóki nie zginęła Nastia, dopóki nie chcieli mnie rzucić na kolana, miałem możliwość lawirowania. Nie skorzystałem z niej.
Gdyby na moim miejscu znalazł się polityk, na pewno lepiej by to rozegrał. Poprowadziłby długą grę… i pod koniec partii zorientował się, że od samego początku była to gra na wybitkę.