Выбрать главу

Co robić?

– Potrzebuję specjalisty – wymruczałem i skinąłem głową.

Tak, potrzebuję specjalisty. Człowieka, który by coś zrozumiał z tego, co się dzieje. Milicjant? Raczej nie. Adwokat? Nigdy w życiu. Parapsycholog? Już prędzej. Dzieje się coś niesamowitego. Parapsycholog… A może kapłan?

Stropiony dotknąłem krzyżyka, który wisiał na mojej szyi. Formalnie jestem prawosławny, ochrzczony nie w dzieciństwie, lecz w całkiem świadomym wieku, czyli prawosławny z wyboru. I do cerkwi chodzę… czasami… raz do roku idę do spowiedzi. Może rzeczywiście nadeszła pora zwrócić się do Boga?

Tylko że z Bogiem to nie jest taka prosta sprawa, nie ma co liczyć na osobistą audiencję. Trzeba by pójść do jego ziemskich przedstawicieli. A co sobie pomyśli rozsądny kapłan – a przecież oni są bardzo rozsądni – gdy opowiem mu swoją historię?

Zgadza się. Pomyśli: chory człowiek. A w każdym razie: opętany. Na pewno zacząłby mnie pocieszać. Radzić, żebym się modlił. Może nawet pomodliłby się razem ze mną.

Ale oczywiście nikt by mi nie uwierzył. Najwyżej niezbyt rozsądny kapłan, a takiej pomocy mi nie trzeba.

Na wszelki wypadek pomodliłem się. Poczułem się odrobinę lepiej, jak zawsze, gdy człowiek próbuje przerzucić problem na cudze ramiona, gdy ma wrażenie, że mu się udaje.

Mimo wszystko potrzebowałem prawdziwej rady, i to w tym życiu.

Znowu wybrałem numer Kotii.

– Tak? – odezwał się bohater frontu literackiego.

– Cześć, mówi Kirył.

– Ee… Jaki Kirył?

Aha, czyli zapominano mnie w postępie geometrycznym.

– Kotia, dzwoniłem do ciebie pół godziny temu. Pamiętasz?

– No… – zaczął niepewnie Kotia.

– Kirył. Menadżer z firmy „Bit i bajt”. Znamy się od pięciu lat. Byłem u ciebie wczoraj wieczorem, obciągnęliśmy dwie butelki koniaku!

Długa cisza.

– Kirył, możesz teraz przyjechać? – spytał Kotia.

– Tak – odparłem z ulgą.

– Przyjedź… Tylko szybko. Dzieje się coś dziwnego.

– A wiesz, że ja też to zauważyłem? – powiedziałem złośliwie, wstając z ławki.

4.

Miałem szczęście do komunikacji i do Kotii dotarłem czterdzieści minut później.

Zadzwoniłem do drzwi. Kiedy Kotia otworzył, popatrzył na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem.

– Kotia, to ja Kirył – powiedziałem. – Pamiętasz? Wczoraj żeśmy…

– Pili… – wymruczał Kotia. – Na razie pamiętam. Wejdź.

A jednak patrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Nie jak na obcego, ale jak na bardzo, bardzo dziwnego znajomego.

– Czyli pamiętasz? – uściśliłem. – Słuchaj, dzieje się coś nieprawdopodobnego. Zacząłem dzwonić do znajomych…

– Chodź do komputera – powiedział Kotia. – Przeczytaj, co tu jest napisane.

Podszedłem, na ekranie był jakiś tekst; zerknąłem pytająco na Kotię.

– Czytaj od początku – powiedział, siadając na kanapie.

Przewinąłem tekst do początku i posłusznie zacząłem czytać.

ZAJĘCIA INDYWIDUALNE

Siemion Makarowicz, czterdziestoletni nauczyciel wuefu, z uwagą przyglądał się rozwiniętym ósmoklasistkom ćwiczącym na sali gimnastycznej. W pewnej chwili podeszła do niego Jula i powiedziała:

– Zupełnie nie wychodzi mi szpagat.

– Czyli na semestr będzie trójka – oznajmił Siemion Makarowicz. – Brak ci giętkości.

Jula, szkolna prymuska, aż zbladła.

– Tylko nie trójka, Siemionie Makarowiczu! Naprawdę nie można z tym nic zrobić?

– Dlaczego nie? Można. Przyjdź do mnie po zajęciach, przeprowadzimy indywidualne zajęcia rozwijające giętkość…

Popatrzyłem na Kotię. Skrzywił się.

– Kiedy zadzwoniłeś, robiłem właśnie jedną chałturkę. Czytaj dalej.

Zajmująca historia czterdziestoletniego nauczyciela urwała się w pół zdania i nie dowiedziałem się, jakimi metodami stary erotoman miał zamiar rozwijać i tak już nad wiek rozwiniętą uczennicę. Dalsza część tekstu dotyczyła bezpośrednio mnie.

„Właśnie zadzwonił do mnie stary przyjaciel Kirył Maksimow. Dziwna rzecz – nie poznałem go. A przecież poprzedniego wieczoru siedzieliśmy przy butelce koniaku…”.

– Przy dwóch – sprecyzowałem.

– „…Dopiero kiedy zaczął mi przypominać, to sobie przypomniałem. Ale przypomniałem sobie jakoś tak dziwnie. W zasadzie pamiętam cały wczorajszy dzień. Pamiętam, że pracowałem, pamiętam, że z kimś piłem wieczorem, ale z kim – zupełnie wyleciało mi z głowy, dopóki nie zadzwonił Kirył. Jego twarz też sobie z trudem przypomniałem. I w ogóle, wszystko, co jest z nim związane, mi się miesza. Jedno pamiętam, a drugiego nie”.

– Za dużo „przypomniałem” – zauważyłem. – Co z twoją stylistyką, literacie?

– Daj spokój, nie miałem głowy do stylistyki – odciął się Kotia. – Czytaj.

Dalej Kotia szczegółowo opisał naszą wczorajszą rozmowę i moje podsumowanie. Tekst kończył się zdaniem: „Podejrzewam, że gdyby Kirył zadzwonił pół godziny później, a ja nie zdążyłbym zapisać tego tekstu, już bym go nie poznał”.

Westchnąłem i razem z fotelem odwróciłem się do Kotii.

– Dopóki o tobie myślę – mówił Kotia beznadziejnym tonem – to wszystko jest w porządku. Pamiętam i ciebie, i wszystko, co jest z tobą związane. Ale wystarczy, że zajmę się czymś innym… No, na przykład, odszedłem potem od kompa, zrobiłem sobie kawę i wróciłem. Siadam, już mam pisać dalej o nauczycielu wuefu, patrzę, a na ekranie jest jakiś „lewy” tekst. Zacząłem czytać i znowu sobie przypomniałem. To tak… jakby we mgle.

– Kotia, co się dzieje? – zapytałem.

– A ty wszystko pamiętasz? – zapytał z nadzieją Kotia.

– Wszystko. To mnie zapominają. Rodzice jeszcze pamiętają, Anka… jeszcze kilka dziewczyn…

– Czyli ludzie, z którymi masz najsilniejszy kontakt emocjonalny – stwierdził Kotia.

– W sensie?

– Ci, którzy często o tobie myślą. To nie pozwala im zapomnieć… w każdym razie nie tak szybko. Przecież ludzie ciągle coś zapominają, to normalne. Jeśli jakieś informacje są zbędne, jeśli z nich nie korzystasz, mózg usuwa je albo spycha na dno. Mam w komputerze taki system, który co jakiś czas pyta: „Z tego programu korzystałeś pół roku temu. Jest ci nadal potrzebny czy można go usunąć?”. To normalne zjawisko, tylko w twoim przypadku zachodzi z zastraszającą szybkością. To tak, jakbyś miał sklerozę.

– Dlaczego ja? Ja wszystko pamiętam. To moi przyjaciele mają sklerozę.

– Tak się nie dzieje – powiedział ponuro Kotia. – Słuchaj, Kirył, jesteś porządny facet i lubię cię, ale nie mam zamiaru stale o tobie myśleć. Weź to pod uwagę! A jeśli nie będę myśleć, to zapomnę raz-dwa. I nie pomogą mi żadne notatki.

– Przecież nie wymagam od ciebie heroicznych czynów – mruknąłem. – Chcesz, to skasuję tę twoją pisaninę i sobie pójdę.

Kotia przez jakiś czas się zastanawiał, chyba tylko po to, żeby mi pograć na nerwach.

– Nie, poczekaj. To mnie zaciekawiło. Co dzisiaj robiłeś?

– Obszedłem tłum biurokratów – powiedziałem i zacząłem wymieniać wszystkie miejsca, w których byłem.

Kotia słuchał uważnie, kiwał głową, potem zapytał:

– Nie myślałeś o tym, żeby pójść do cerkwi?

Wytrzeszczyłem oczy. Kotia nie był wojującym ateistą, ale w Boga nie wierzył.

– No coś ty?

– No co? Nie jestem ateistą, tylko agnostykiem. A każdy agnostyk teoretycznie dopuszcza istnienie sił wyższych. Skoro już zaczęła się taka mistyka…

– Nie, nie poszedłem. Tylko tak… sam się pomodliłem – wyznałem zawstydzony.

– Powinieneś pójść – zdecydował Kotia.