– Mąż matki chrzestnej panny Meriton, kobiety, która dała jej imię – przypomniał mu Tony. – Związki rodzinne są bardzo ważne, chyba pan się zgodzi?
– Och, tak, wiem aż za dobrze, jak to jest torować sobie drogę w świecie bez potężnych koneksji. – Neale usiadł, zsunął się do przodu, lecz wciąż trzymał w dłoni pistolet. – Udało mu się znaleźć własną drogę, znaleźć własnych protektorów. Wirion daleki był do doskonałości, ale jego strach przed tym, że ktoś go szpieguje, wydawał się dobrą gwarancją, iż nikt nie odkryje mnie.
Zaśmiał się, lecz był to zgrzytliwy, cierpki śmiech, bez cienia wesołości.
– I wtedy któregoś dnia… – zaczął Tony.
– Drzwi z zepsutym zamkiem pozostały uchylone i nie zauważyliśmy tego, aż stało się za późno – przypomniał sobie Neale. – Od chwili, kiedy dowiedziałem się, że to pan czekał w przedpokoju, byłem pewien, że kiedyś, w jakiś sposób, pan mnie wyda. Pan, z pańskim surowym pojmowaniem honoru, jedyny szlachcic, który odmówił płacenia łapówek w Verdun czy też za wyjście z Verdun. Pan, że wszystkimi swoimi przyjaciółmi wśród więzionych marynarzy. Pan oznaczał katastrofę.
Niech mówi jak najwięcej, powiedział sobie Tony.
– Ale Francuzi nie zaryzykowali zabójstwa syna angielskiego markiza – odpowiedział.
– Tak. Nawet Wirion, nawet komendant Bitche nie chcieli posuwać się tak daleko. – Neale stał się melancholijny. – Wirion powinien był pana zabić i powściągnąć swoją zachłanność. Ja powinienem był chyba zostać we Francji. Pan powinien był dziś wieczorem zostać w domu. – Spojrzał Tony'emu w oczy.
– Czy naprawdę pan sądzi, że to by coś zmieniło? – spytał Tony, obserwując go uważnie.
– Cokolwiek mogłoby coś zmienić. Wciąż pamiętam, jak Wirion pod koniec zastanawiał się, czy mógłby się jakoś uratować. Pan może zastanawiać się nad tym samym teraz. Co do mnie, nie zastanawiam się. Ja wiem.
Neale uśmiechnął się i podniósł pistolet. Widząc zamiar w jego oczach, Tony w pół sekundy później rzucił się do przodu, a za nim Gus, który wynurzył się z tyłu. Za późno.
Dominic Neale poszedł śladem Wiriona i uciekł przed zdemaskowaniem.
Rozdział dwunasty
Kiedy lokaj powiedział, że Tony wyszedł i trzeba było zostawić jej liścik u właściciela domu, Emily próbowała przekonać samą siebie, że krótka zwłoka nie ma znaczenia. Bez skutku.
W miarę jak śmiertelnie wolno wlokły się godziny, jej niepokój rósł, aż stał się prawie nie do zniesienia. Musiała w końcu powiedzieć, że ma migrenę, by uniknąć towarzyszenia Letty i Johnowi na przyjęcie. Była zatem sama, kiedy wreszcie pojawił się Tony.
Jedno spojrzenie powiedziało Emily, że już jest po wszystkim. To, czego się bała, już się stało. Tony był blady, rozczochrany, prawie nieprzytomny z wyczerpania, a niebieski żakiet miał poplamiony, Emily obawiała się, że krwią – ale żył i nie wyglądało na to, by był ranny. Ulga, jakiej doznała, mogła ją zgubić.
– Miałem nadzieję, że będę tu przed nowinami – powiedział. – Czy spóźniłem się?
– Jakimi nowinami? Och, Tony, co się stało? Nic ci nie jest? – Bez namysłu wyciągnęła rękę, by go dotknąć, przekonać się, że jest, naprawdę.
– Nic mi nie jest. Czy mój wygląd tak cię przestraszył? Wybacz mi. – Ujął jej dłoń w swoje dłonie. – Pomyślałem, że lepiej będzie raczej najpierw ci wszystko opowiedzieć, niż wracać do domu, żeby doprowadzić się do porządku.
Wyglądał, jakby zaraz miał upaść. Emily spostrzegła, że ze wszystkich sił musiał koncentrować się na rozmowie.
– Powiedz mi – ponagliła go. – Byłeś u Neale'a, prawda?
Roześmiał się.
– Powinienem był wiedzieć, że to przewidzisz. Tak, widziałem się z nim. Ty już doszłaś do tego, że musi być zdrajcą, prawda?
– Podejrzewałam go – przyznała Emily. – Znajdziesz liścik ode mnie, ostrzegający cię, żebyś uważał. Okazuje się, że się spóźniłam.
– Niemniej jednak dziękuję ci za troskę.
Jego głos i uśmiech sprawiły, że zalała ją fala ciepła.
– Ale wciąż nie powiedziałeś co się stało.
– Niewiele jest do mówienia. Gus wślizgnął się od tyłu i schował w mieszkaniu, jako rodzaj ochrony. Podczas rozmowy Neale powiedział coś, co go zdradziło. W końcu wyznał wszystko. Kiedy powiedziałem, że Castlereagh się nim zajmie, poddał się. Popełnił samobójstwo.
A Tony był tam w tym czasie. Musiał patrzeć na tak okropną rzecz. Lecz Emily poczuła też ulgę, ulgę, że Neale zapłacił za krzywdę Tony'ego, ulgę, że nie ma już niebezpieczeństwa, ulgę przede wszystkim dlatego, że domysły i kłopoty są już poza nimi. Teraz wreszcie Tony może o tym wszystkim zapomnieć.
– Zawiadomiłem Castlereagha, a on trzyma to w tajemnicy. Nazywa to wypadkiem.
– Rozumiem.
Była pewna, że to nie wszystko, lecz Tony albo nie chciał, albo nie mógł jej powiedzieć. I tak ledwo mógł się skupić. Posłaniec Emily powiedział, że Tony wyszedł prawie przed świtem. Teraz dochodziła północ, a Tony powiedział, że jeszcze nie był w domu.
– Jesteś zmęczony, prawda – powiedziała, nie pamiętając, że sama spędziła bezsenną noc. – Idź do domu i połóż się spać. Zrobiłeś to, co było twoim obowiązkiem i nie musisz się już martwić.
Zawahał się przez chwilę.
– Oczy same mi się zamykają, więc lepiej pójdę. Wkrótce się spotkamy – obiecał.
– Oczywiście – powiedziała Emily, czując się kłamczuchą. Odprowadzając go do drzwi, ostatni raz spojrzała na ukochaną twarz, piękne, ciemne oczy, które próbował utrzymać otwarte, włosy rozwichrzone jego dłońmi, i powiedziała: – Do widzenia.
To pożegnanie zaciążyło na sercu Emily. Wydawało się już ostateczne, ostatnie wspomnienie o Tonym, które będzie mogła w sobie pielęgnować. Teraz widywała go bardzo rzadko, jako że zbliżał się termin przesłuchania. Jednakże jeśli ktokolwiek w ciągu paru następnych dni zauważył w niej jakieś oznaki zmartwienia, nie pisnął ani słowa. Był to dla niej, poza wszystkim, doskonały powód do niepokoju.
Nawet Letty nie była taka bez serca, by nie docenić powagi położenia Edwarda, jakkolwiek nie bardzo go lubiła. To Emily czuła się bez serca. Od kiedy spotkała Tony'ego, Edward coraz mniej i mniej miejsca zajmował w jej myślach. Teraz, kiedy już o nim myślała, głównie martwiła się, jak kiedykolwiek będzie w stanie zerwać ich zaręczyny.
Biedny Edward. To nie jego wina, że nie jest Tonym, markizem Palinem i człowiekiem, którego kochała. Ani on się nie zmienił, ani jego oferta, którą przedstawił prawie miesiąc temu, w swej istocie nie uległa zmianie.
To ona się zmieniła. Miesiąc temu myślała, że ma doprawdy wiele szczęścia zgadzając się na namiastkę miłości. Jednakże kiedy pojawia się brylant czystej wody, namiastki wyglądają wielce ubogo i tandetnie.
Żadnej z tych rzeczy nie mogła wytłumaczyć Edwardowi, wciąż boleśnie cierpiącemu z powodu utraty tytułu i majątku.
Wszystko to już przemyślała i wciąż nie znajdywała rozwiązania. Ze względu na długotrwałą przyjaźń Edward zasługiwał od niej na coś lepszego, zasługiwał na trochę dobroci i uszanowania. Jakże mogłaby go tak zranić, odrzucić go teraz? Ale jak mogłaby pozwolić, by uwierzył w nieprawdę? Albo pozwolić, by tę nieprawdę ogłosił publicznie? Czy to jest dobroć, jeśli Emily wie, że nie powinna, nie może za nic go poślubić?
Zdała sobie sprawę, że powinna porozmawiać z Johnem. Nawet jeśli nie wspomni o tym, że to Tony spowodował zmianę w jej sercu, John powinien zrozumieć delikatność sytuacji. Jednakże od kiedy Letty w końcu doszła do siebie, ona i John prawie przez cały czas po staroświecku przebywali razem, jak para papużek-nierozłączek.