Выбрать главу

– Panie i panowie. Przyjaciele. – Lord Ruthven zaczął raczej pompatycznie, potknąwszy się uprzednio o jeden ze stojaków na nuty. Emily stłumiła chichot. Czyżby ostatnio czytał Juliusza Cezara?

– Zebraliśmy się dziś, aby uczcić pełnoletność Edwarda, lorda Palina. Miałem szczęście przez ostatnie dziewięć lat obserwować tego chłopca…

Sięgające do podłogi okna otwarto, aby wpuścić trochę powietrza do dusznej sali. Nadspodziewanie świeży powiew rozwichrzył loki Emily i sprawił, że w górze kryształowy żyrandol zadrżał i zadźwięczał. Słuchacze lorda Ruthvena poczęli się niecierpliwić. Od czasu do czasu na tle monotonnego przemówienia rozlegały się szepty. Z holu dały się słyszeć głośno wypowiedziane słowa i zdecydowane kroki, a pełen namaszczenia baron kończył swoją perorę:

– Za lorda Palina. Wszystkiego najlepszego.

Obecni posłusznie wznieśli kieliszki, lecz zanim ktokolwiek zdążył przełknąć pierwszy łyk, dźwięczny głos przerwał ciszę.

– Dziękuję, kuzynie. Lecz moje urodziny są w lutym.

Złowieszczy dreszcz przebiegł Emily po plecach. Gdyby była w stosunku do siebie uczciwa, musiałaby przyznać, że miała nadzieję, iż coś przeszkodzi, odwróci to, co nieodwracalne. Ale to – to nie była Prawdziwa Miłość, którą Letty dla niej wymarzyła, nadchodząca, aby ją porwać.

Emily niewyraźnie odczuła gniew Edwarda, nagły przestrach Letty, lecz nie mogła oderwać oczu od obcego przybysza, który przerwał toast. Jego surowa energia i chłodne opanowanie nie pasowały do etykiety i subtelności sali balowej. Poczuła nagły dreszcz, kiedy lustrujące salę, ciemne oczy zatrzymały się na Letty, a potem zwróciły badawczo na nią.

Lord Ruthven rozkazująco zamachał na jednego czy dwóch lokai, lecz żaden z nich nie pragnął walczyć z determinacją obcego przybysza. Wśród gości rozległy się szmery, ale nikt się nie ruszał.

– Ty tam… mówię… kim do diab… myślisz, że kim jesteś? Czy zostałeś zaproszony na ten bal? – zapytał Ruthven.

– Czy potrzebuję zaproszenia, żeby przyjść na bal w moim własnym domu?

On naprawdę zachowuje się, jakby to był jego dom, pomyślała Emily, zanim znaczenie wypowiedzianych słów zaczęło do niej docierać.

– Ależ, kuzynie – ciągnął przybysz. – Czyżbyś mnie nie poznawał? Dużo czasu minęło, wiem, ale teraz wróciłem do domu. Na prawdziwe powitanie, muszę przyznać. – Głos jego zabrzmiał miękko, jedwabiście i przerażająco.

Emily spostrzegła, że przecząco kręci głową. Czyżby to był…?

– Panie i panowie, ponieważ niechcący stałem się dziś waszym gościem, pozwólcie, że się przedstawię. Anthony St. John Howe, earl Varrieur, markiz Palin.

– Tony.

Czy to ona wyszeptała to imię, czy Letty? Lecz to niemożliwe, myślała uparcie. Ten chłopak nie żył od dziewięciu lat. Przywołała na myśl żywy opis Letty. Och, ten mężczyzna był dostatecznie wysoki, straszliwie chudy i tak blado, że można by pomyśleć, iż całe lata nie oglądał światła dziennego. Czy to te same oczy, które Letty uważała za tak piękne? – zastanawiała się. Ból lub troska wyryły zmarszczki na jego twarzy, sprawiając, że wyglądał na więcej niż trzydzieści lat. Nos musiał mieć co najmniej raz złamany, a na prawej skroni widać było małą bliznę. Przystojny? Nie, lecz w jego obecności przystojni tracili wszelkie znaczenie.

Ciemne oczy błysnęły ku niej ponownie, pełne żalu spojrzenie przesunęło się na kogoś za jej prawym ramieniem, po czym powróciło do gniewnego dżentelmena na podium.

Dopiero wówczas Emily zdała sobie sprawę, że szwagierka upadła u jej stóp w głębokim omdleniu.

Rozdział drugi

Następnego ranka Emily przemierzała w tę i z powrotem mały salon – dziesięć długich, niekobiecych kroków w kierunku zimnego, nieużywanego kominka i dziesięć kroków z powrotem, do drzwi prowadzących do holu. Zwykle o tej porze dnia Emily i Letty jeszcze raz przeżywały uciechy poprzedniego wieczoru i omawiały plany na nadchodzący dzień. Jednakże dziś nie wyglądało na to, aby Letty chciała cokolwiek omawiać.

Emily była w połowie drogi do drzwi, kiedy zaanonsowano Edwarda. Przejęta troską pobiegła, żeby go powitać.

– Och, Edwardzie, twoje biedne przyjęcie!

Ucałował jej wyciągnięte dłonie i zatrzymał w swoich.

– Tak, jakby to miało jakieś znaczenie, poza tym, że miało to być również twoje przyjęcie. Jak się ma lady Meriton?

Emily odwróciła się i podeszła do sofy, ukrywając przed nim wyraz swej twarzy. Miała wrażenie, że zachowywanie sekretów przed narzeczonym nie jest dobrym początkiem zaręczyn, ale z niejasnych powodów wydawało się jej również, że nie byłoby właściwe przyznać, iż martwi się o Letty.

– Dużo lepiej – odpowiedziała, w pełni świadoma, że to nie całkiem prawda. I dalej kłamała już bez ogródek: – Myślę, że to upał w sali balowej na równi z szokiem spowodował, że zemdlała. Jak tylko przeniesiono ją w chłodniejsze miejsce, natychmiast zaczęła przychodzić do siebie. Wiesz, jak John wszystkim się martwi. Upierał się, żeby wróciła do domu i odpoczęła.

Zanim usiadła i ponownie spojrzała na Edwarda, upewniła się, że całkowicie panuje nad wyrazem swojej twarzy. Poczucie winy gnębiło ją tym bardziej, że widziała troskę narzeczonego. Jego delikatnie zarysowana twarz była ściągnięta. Pojawienie się tego nieznajomego stanowiło problem zarówno dla Edwarda, jak i dla wielu innych. Jeśli nie Edwardowi, to komu mogła zwierzyć swoje złe przeczucia? Jednakże coś w zachowaniu Letty i wspomnienie jej wczorajszych intymnych zwierzeń o pierwszej miłości sprawiły, że Emily się zawahała.

Edward usiadł przy niej na sofie.

– Miło mi to słyszeć. Byłem pewien, że musi szybko przyjść do siebie, przynajmniej z tego powodu, że rezygnacja z dzisiejszych uroczystości byłaby ponad jej siły – zażartował.

Spróbowała się uśmiechnąć.

– Masz rację, oczywiście. John chciałby, żeby odpoczęła dłużej, lecz Letty upiera się, że czuje się doskonale i pójdzie do Carlton House.

Letty upierała się przy pójściu do Carlton House, to była szczera prawda, ale Emily nie mogła oprzeć się myśli, iż ten upór wynikał z faktu, że nieobecność Letty z pewnością nie przeszłaby niezauważona.

– Rozumiem troskę Johna – powiedział Edward. – W pokojach księcia jest zawsze zbyt ciepło i tłoczno. Miejmy nadzieję, że nie poczuje się źle. – Obdarzył Emily bladym uśmiechem. – I wreszcie tam nie grozi nam scena, która miała miejsce wczorajszej nocy.

Teraz Emily zrozumiała. Letty chciała pójść do Carlton House ponieważ to było jedyne miejsce, gdzie mogła czuć się doskonale bezpieczna. Ten soi-disant (tak zwany) Tony prawdopodobnie nie byłby w stanie uzyskać zaproszenia.

– Co się wydarzyło, Edwardzie? Czułam się paskudnie, zostawiając cię w ten sposób, w środku tego chaosu. Ale nie mogłam opuścić Letty.

– Oczywiście, że nie mogłaś. Lepiej, że oszczędziłaś sobie tego ohydnego przedstawienia. Po twoim wyjściu sytuacja jeszcze się pogorszyła. Ten typ rzucił parę śmiesznych oskarżeń przeciwko mojemu wujowi. Możesz sobie wyobrazić? Ruthven to wzór prawości. Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał ten człowiek, był śmiech. I wtedy uciekł się do pogróżek.

– Pogróżek? – Emily w jakiś sposób kojarzyła pogróżki ze słabeuszami, a mężczyzna, którego ujrzała poprzedniego wieczoru, nie był słaby. Był człowiekiem stworzonym do czynu, nie do wygłaszania nic nie znaczących pogróżek.

Jednakże cokolwiek wówczas znajomy oświadczył, najwyraźniej niepokoiło Edwarda. Wstał i podszedł do kominka. Odwrócony tyłem, z dłonią na obramowaniu kominka powiedział: