Barney wszedł na pierwszy stopień, gotowy pospieszyć za nim, lecz spuścił tylko głowę i zawrócił. Zbyt wiele razy szedł za Joelem, gdy się pokłócili, i doskonale wiedział, na co go było stać, kiedy był pijany oraz nafaszerowany prochami. Nawet jeśli Barneyowi udało siego uspokoić i porozmawiać o dzielących ich różnicach, Joel i tak zapominał o wszystkim następnego dnia. Przy śniadaniu siedział blady jak ściana, prawie się nie odzywał i jadł tylko suche grzanki, walcząc z nasilającym się głodem narkotycznym oraz kacem. Doktor Tuter, który przychodził co dwa, trzy tygodnie ze swoją zniszczoną, brązową, skórzaną torbą i zardzewiałym stetoskopem, za każdym razem szeptał Barneyowi do ucha, że to prawdziwy cud, że Joel jeszcze żyje.
Gdy Barney szedł przez hol, natknął się na Michaela idącego szybko w jego stronę w swoich dużych pantoflach.
– Panie Blitz?
– O co chodzi, Michaelu?
– Ktoś na pana czeka, szefie. W kuchni.
– W kuchni? Jak to w kuchni? Kto to jest?
Michael zawahał się przez chwilę, po czym spojrzał ukradkiem na schody.
– Stary przyjaciel, proszę pana – powiedział tajemniczym tonem.
– Stary? – zdziwił się Barney, lecz kiedy spojrzał na Michaela, domyślił się, kto to może być. – Prowadź – powiedział szorstko.
Michael odwrócił się zaraz i poczłapał w kierunku pomieszczenia dla służby.
– Jeszcze jeden dziwny dzień, szefie – zauważył.
– Tak – zgodził się Barney, nie wiedząc nawet z czym.
Czekała na niego przy zawalonym naczyniami kuchennym stole. Siedziała nieruchomo na drewnianym krześle, jak gdyby pozowała do obrazu. Przez firanki w oknach wpadały do kuchni promienie słoneczne, więc bardzo wyraźnie widział jej postać, elegancki płaszcz podróżny i mały modny kapelusz. Światło w kuchni było tak ostre, że Barney miał wrażenie, jakby oglądał ją przez łzy.
– Natalio – powiedział, wychodząc jej na spotkanie i ujmując za dłonie. Pocałował ją w palce, następnie pochylił się i pocałował ją jeszcze raz w policzek, który był miękki jak dawniej i pachniał lekko piżmem.
– Słyszałam, że się ożeniłeś? – zaczęła odważnie.
– Tak – odparł. Odsunął na bok cynową tarkę do sera i pół główki czerwonej kapusty, po czym usadowił się na brzegu kuchennego stołu. – Ożeniłem się w Durban. Z Angielką.
– Kitty mi powiedziała.
Barney podniósł wzrok na Kitty, która szorowała ostentacyjnie blachy do pieczenia i robiła dużo hałasu, przestawiając z miejsca na miejsce bańki do mleka. Uśmiechnął się i spojrzał ponownie na Mooi Klip. Pomyślał, że wygląda na zmęczoną. Oczy miała podkrążone i prawdopodobnie schudła.
– Nie można niczego utrzymać w tajemnicy, jeśli powie się Kitty – powiedział. – Ale co u ciebie? Kiedy przyjechałaś?
– Po południu. Jeden z kopaczy jechał tu po sprzęt, pompy i łopaty, więc zabrałam się z nim.
– A Pieter?
– Został z mamą i tatą.
– Dobrze się miewa?
– Jest wspaniały. Zaczyna czytać.
– Jesteś dobrą matką, Natalio.
Nastąpiła chwila ciszy. Mooi Klip obracała swój diamentowy pierścionek zaręczynowy, starając się za wszelką cenę zachować spokój, lecz Barney mieszkał z nią wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jak bardzo była zdenerwowana. Czuł też, że ma mu jeszcze coś do powiedzenia. Siedział więc cierpliwie na stole i czekał, aż przejdzie do rzeczy. Jego ojciec powiedziałby w takiej sytuacji: „O co chodzi, przyjacielu?… W czym rzecz?" Barney czekał.
– Wczoraj odwiedził mnie pan Ransome – powiedziała wreszcie Mooi Klip. – Przyszedł do mnie zaraz po powrocie z Kimberley.
– Wiedziałaś, że chciał ze mną rozmawiać? To znaczy, zanim tu przyjechał?
Mooi Klip skinęła głową. Słońce kąpało się w jej kręconych włosach.
– To był jego pomysł, przynajmniej na początku. Ale ja nie powstrzymywałam go. Nie wiedziałam, że jesteś żonaty. Nikt z nas nie wiedział. Gdybym wiedziała…W zasadzie to bez różnicy.
– Nie myślałem, że mnie jeszcze kochasz – szepnął.
– Nie kochałam cię – powiedziała. – Bardzo długo tak było. Myśl sobie, co chcesz, ale bałam się ciebie, Joela i tego wszystkiego, co mówiłeś. Mówiłeś, że będziesz zarządzał całym Kimberley. Bałam się tego. To przyszło tak nagle. Wiesz, jaki bogaty musi być człowiek, żeby zarządzać całym Kimberley? Taki człowiek musiałby być prawie bogiem. W nocy ciągle o tym myślałam i nie mogłam zasnąć.
Gdybyś był taki bogaty, musiałabym spotykać się z księciem, maharadżą oraz innymi osobistościami. Musielibyśmy wydawać bankiety! Taka prosta kobieta jak ja, bez żadnego wykształcenia, tylko by ci przynosiła wstyd.
– Dlaczego tak mówisz? – powiedział Barney, wstając i podchodząc od tyłu do jej krzesła. – Wtedy gdy chciałem się z tobą ożenić, kochałem cię i nadal cię kocham. Rozmawiałabyś z księciem i z maharadżą jak równy z równym. Poza tym nie mów mi o maharadżach. Nie byliby tu teraz mile widziani.
– Kitty mówiła mi o Nareez.
– Wierz mi na słowo – wyszczerzył zęby Barney – Nareez jest jak pokrzywa. Lepiej się do niej nie zbliżać.
– Nie byłabym dla ciebie odpowiednią żoną, Barney – powiedziała Mooi Klip tak łagodnie, jak tylko potrafiła. -Na pewno zdawałeś sobie z tego sprawę. Wiem, że kochałeś mnie, i wierzę ci, że nadal mnie kochasz. Ale czy zrobiłeś wszystko, żeby mnie odzyskać? Bałam się tego i właśnie dlatego tyle razy cię przeganiałam. Zbyt łatwo godziłeś się zawsze z przegraną. Gdybyś się tak szybko nie poddał, nie miałabym w końcu wyboru, musiałabym zostać twoją żoną.
Barney wydął policzki.
– Robiłem, co mogłem. Jak możesz mówić, że tak nie było?
Mooi Klip poprawiła się na krześle i chwyciła Barneya za ręce. W jej oczach nie było łez, lecz malowała się w nich taka rozpacz i żal, że Barney miał ochotę zamienić w parę wszystko, co go otaczało, zniszczyć Vogel Vlei i przywołać czasy przepełnione śmiechem, miłością, te wieczory przy kominku. Chciał przywołać czasy przed gwałtem Joela i przed Sarą Sutter.
– Przyjechałam, żeby się upewnić, że naprawdę się ożeniłeś – powiedziała Mooi Klip. – Wiedziałam, że to musi być prawda, skoro usłyszałam to od pana Ransome. Ale chciałam się też pożegnać. Prawdopodobnie wyjdę za mąż za Coena Boonzaiera i spędzę resztę życia na gospodarstwie. Zapomnę pewnie angielski i będę piekła chleb sodowy.
– Obiecywałem, że obsypię cię diamentami – powiedział Barney ze smutkiem w głosie.
Przesunęła palcem po jego spracowanej ręce.
– Nie przejmuj się, że nie dotrzymałeś obietnicy. Obietnice są tylko po to, żeby powiedzieć, że się kogoś kocha, że chce się mu dać wszystko. Kochankowie nie czekają na dzień, w którym wszystkie obietnice zostaną dotrzymane.
– Natalio… – powiedział Barney, lecz Mooi Klip podniosła się z krzesła, chwyciła go za ręce i potrząsnęła głową, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że nie ma nic więcej mówić.
– Jesteś teraz żonaty. Kochasz swoją żonę, nie psuj wszystkiego.
Barney nie mógł na nią patrzeć. Wiedział teraz, że popełnił fatalny błąd. Miał wrażenie, że lada chwila mury tego domu runą i przywalą go, że od tej chwili każda sekunda i minuta jego życia będą wypełnione bólem, że będzie go w sobie nosił aż do śmierci. Kiedy poślubił Sarę, był szczęśliwy i pewny swego wyboru, wiedział, że tak właśnie należało postąpić. Sara była kobietą „dojrzałą", może nawet zbyt „dojrzałą", lecz za to bez wątpienia ładną. Ciągle jeszcze była „dobrą partią". Z wdziękiem będzie stała przy jego boku podczas niezliczonych przyjęć oficjalnych, uroczystych bankietów oraz zebrań towarzyskich. Jej obfite piersi będą się unosiły pod dużym dekoltem sukien wieczorowych. Będzie z pewnością manifestować swe uczucia patriotyczne głośno i z przekonaniem, obwieszona diamentami, od których uzależnione było jej szczęście. Jej włosy mienić się będą kolorowo, ozdobione różnego rodzaju błyskotkami, wstążkami, spinkami oraz perłami. Będą pewnie kilka razy spali w tym samym łóżku i dostarczać sobie będą wielu zmysłowych wrażeń. Prawdopodobnie da mu syna, córkę, może drugiego syna, który będzie się pasjonował wybijaniem szyb w oknach. Będą często podróżować statkami parowymi, w oddzielnych luksusowych kabinach, i żyć długo i szczęśliwie. Włosy im posiwieją, staną się ekscentryczni, a wspomnienia z Afryki zatrą się i zamienią w śmieszne anegdoty, którymi będą się karmić. Postąpił właściwie, żeniąc się z Sarą, królowa i Imperium mogli być z niego dumni. Na pewno będzie szczęśliwy.