Za drzwiami słyszał Michaela i kilku innych Murzynów biegających po schodach w górę i w dół. Usłyszał też głos Barneya, który wydawał im właśnie głośne polecenie przeszukania strychu. Barney domyślał się pewnie, że diament jest tutaj, w pokoju Joela, i urządził całe to przedstawienie tylko po to, żeby go przestraszyć i zmusić do dobrowolnego oddania kamienia. To byłoby dla Joela największe upokorzenie: ukraść szansę na dostatnie życie i zostać potem zmuszonym do poddania się. Czułby się wtedy jak mały chłopiec, który coś przeskrobał.
– Whisky – szepnął Joel sam do siebie. Podszedł do swojej nocnej szafki i wyjął pełną butelkę scotcha. Usunął korek i pociągnął trzy czy cztery razy prosto z butelki. Ostrożnie odłożył ją na bok i zaczął rozpinać spodnie.
Przygotowywał wszystko z wielką starannością po części dlatego, że postanowił nie pozwolić zastraszyć się tym melodrarnatycznym głosom rozlegającym się w całym domu, a po części dlatego, że bał się tego, co będzie musiał za chwilę zrobić. Lecz po dziesięciu minutach siedział już na brzegu łóżka bez spodni, gotowy rozpocząć operację. Na podłodze przy jego lewej nodze stała porcelanowa miska.
Nagle spostrzegł, że zostawił diament na komodzie, więc musiał go przynieść. Kiedy dziura w nodze będzie już wystarczająco duża, nie będzie pewnie miał siły ani ochoty na chodzenie po pokoju i szukanie go. Jeszcze jeden łyk czystej whisky i był już gotów.
Rozległo się energiczne pukanie do drzwi.
– Kto tam? – zapytał z brzytwą w ręku, szykując się właśnie do przecięcia białej skóry swojego owłosionego lewego uda.
– Barney.
– Idź sobie, jestem zmęczony. Próbuję zasnąć. Idź się teraz kłócić ze swoją żoną.
– Chcę z tobą porozmawiać.
– Nie teraz. Powiedzieliśmy już dzisiaj obaj wystarczająco dużo.
– Nie chcę do tego wracać. Już dawno o tym zapomniałem. Teraz chodzi o coś innego.
– Cokolwiek to jest, może poczekać – powiedział Joel. – Jestem zmęczony i pijany. Nie mam zamiaru, o niczym rozmawiać.
– Obiecuję, że zajmę ci tylko minutę lub dwie.
Joel spojrzał na olbrzymi nie szlifowany diament, który leżał obok niego na łóżku. Ręka, w której trzymał brzytwę w odległości zaledwie kilku centymetrów od uda, zadrżała.
– Możemy porozmawiać później. Teraz nie jestem w odpowiednim nastroju. Idź sobie.
Usłyszał szuranie nogami i czekał teraz w napięciu z zamkniętymi oczami. Niech sobie pójdzie, Boże, niech sobie pójdzie.
Po chwili Barney odezwał się znowu.
– Dobrze. Wrócę za godzinę lub dwie, kiedy się trochę prześpisz. Ale przygotuj się na rozmowę ze mną, Joelu. Możesz być pewien, że tu wrócę, i jeśli będzie trzeba, to wyważę drzwi.
– Tyle razy mówiłem ci, że jesteś zbyt brutalny – powiedział Joel.
Barney nic nie powiedział. Postał jeszcze chwilę pod drzwiami, zanim zszedł na dół. Na sam koniec krzyknął jeszcze do Joela:
– A tak przy okazji, kolacja jest dzisiaj wcześniej niż zwykle, to znaczy o siódmej. Mam nadzieję, że się zjawisz.
Joel nie odpowiedział, nie mogąc się doczekać, kiedy Barney zejdzie na dół i zacznie rozmawiać z Murzynami biegającymi ciągle po korytarzu. Dochodziły go odgłosy jak w cyrku: krzyki, gwizdy i szuranie nogami. Joel wykrzywił twarz i zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi, przeciął skórę brzytwą.
Brzytwa była bardzo ostra, więc weszła jak w masło. Prawie nie odczuwał bólu, ale ciarki przeszły mu po grzbiecie, gdy zobaczył, że ostrze brzytwy nie napotykało prawie żadnego oporu. Wbijało się coraz głębiej, nie mogąc się zatrzymać. Otrząsnął się widząc, jak mięsień udowy otworzył się niczym krwawiące, obojętne usta. Drżącymi palcami położył brzytwę na jednym z ręczników, przycisnął do uda chusteczkę do nosa, żeby zahamować krwawienie, i szybkim ruchem sięgnął po butelkę z whisky.
– Mój Boże – powiedział sam do siebie, starając się nie patrzeć na nogę. Następnie przyssał się do butelki i pił tak długo, aż zaczęło go palić w brzuchu.
Powoli odkrył ranę, chcąc zobaczyć, czy jest wystarczająco głęboka, by pomieścić diament. Tak bardzo krwawiła, że nic nie można było powiedzieć. Nie mając innego wyjścia wepchnął diament w rozcięte miejsce i pchał tak mocno, jak tylko się dało. Zagryzł wargi z bólu. Kiedy się pochylił, zobaczył, że tylko jedna trzecia diamentu zniknęła w ranie. Musiał ciąć dalej.
Przy drugim cięciu brzytwa drżała mu w rękach i trudno mu było zachować zimną krew. Musiał odłożyć brzytwę i wziąć kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić i kontynuować.
– Zacząłeś coś – powiedział sam do siebie ze złością – to nie przerywaj teraz, kiedy jesteś w połowie drogi. Słyszysz mnie? I tak będziesz miał już bliznę, nie chcesz chyba, żeby to wszystko poszło teraz na marne.
Joel z dziką fascynacją wpatrywał się w swoją własną rękę, tak jakby należała do kogoś innego. Zobaczył, jak brzytwa weszła w ranę i dotknęła samej kości. Następnie ostrze brzytwy zaczęło szybko wędrować w prawo i w lewo, wycinając blade, zakrwawione kawałki mięśni, aż w końcu zrobiła się ogromna, tonąca we krwi dziura.
Upuścił brzytwę na podłogę. Dygotał teraz jak w konwulsjach. Niepohamowanym strumieniem, krew spływała po nodze do porcelanowej miski. Jednym z ręczników, który posłużył mu jako bandaż, dotknął rany i przycisnął tak mocno, jak tylko mógł. Nagle przyszło mu do głowy, że wykrwawi się i umrze. Za jakąś godzinę przyjdzie tu Barney, wyłamie drzwi i znajdzie go leżącego na podłodze oraz diament na łóżku.
Zaciskając usta z bólu, chwycił butelkę whisky i wziął duży łyk. Reszta potrzebna mu będzie do oczyszczenia rany. Rzucił na podłogę czerwony, ociekający krwią ręcznik i wylał alkohol na udo, pozwalając, by zmieszał się z krwią.
Wtedy nie mógł się już opanować i głośno krzyknął. Noga piekła go do żywego, tak jakby płonęła. Lecz po minucie czy dwóch ból ustał i noga nagle zdrętwiała. Otworzył oczy, rozejrzał się wokoło i uprzytomnił sobie, że od kiedy Barney zapukał do drzwi, nie upłynęło wcale zbyt wiele czasu i że w związku z tym nikt nie będzie go o nic podejrzewać, w każdym razie jeszcze nie teraz.
Podniósł diament, oblał go ze wszystkich stron whisky i wepchnął w ranę. W nodze zrobiło się niewielkie wybrzuszenie, lecz Joel mocno owinął nogę ręcznikiem, a następnie bandażem.
Przez ponad dziesięć minut siedział, nie ruszając się z miejsca. Zaszokowany był tym, co właśnie uczynił, i starał się to sobie jakoś poukładać w głowie. Nie mógł uwierzyć, że diament znajduje się teraz w jego nodze. Przez chwilę myślał, że oszaleje, że być może już oszalał. Lecz powoli opanowywał histerię i po kilku minutach był już w stanie pozbierać zakrwawione ręczniki, miskę, oczyścić ostrze brzytwy.
Chwiejnym krokiem skierował się ku łazience, klnąc przy tym po drodze. Postawił miskę na marmurowym statywie i zmoczył ręczniki w wannie. W przelocie ujrzał swoją twarz w lustrze i stwierdził, że wygląda tak samo jak przedtem, nie była wcale bardziej szara, zniszczona czy nawet bardziej komiczna niż przedtem.
Otworzył kurki z wodą, zęby wypłukać zakrwawione ręczniki, dopóki jeszcze krew na nich me zaschła. Służbie zawsze mógł powiedzieć, że miał obfity krwotok z nosa. Pił tyle, że często je miewał.
Następnie pokuśtykał z powrotem do sypialni, z nocnej szafki wyciągnął kolejną butelkę whisky i jednym haustem wypił prawie jedną trzecią zawartości. Część alkoholu, który wypił, wydostawała się z powrotem przez nozdrza.