– W porządku. Zapomnijmy dzisiaj o diamentach. Porozmawiajmy teraz o miłości.
– O miłości! – wykrzyknął Joel.
– Uważam, że to bardzo dobry temat – podchwyciła z entuzjazmem Sara. – Dryden twierdził, że miłość jest najszlachetniejszą słabością umysłu.
– Tak – zgodził się Joel – za to Phineas Fletcher twierdził, że miłość jest jak bielizna. Im częściej się ją zmienia, tym lepiej.
Sara nie wiedziała, jak odpowiedzieć, a Barney był zbyt wściekły na Joela, żeby jakoś zareagować, więc kiedy Horacy stanął uroczyście na środku pokoju i uderzył w mały ręczny gong na kolację, ochoczo skierowali się ku drzwiom.
– Czy mogę ci towarzyszyć? – Joel wstał z trudem i podał Sarze ramię. Sara spojrzała na Barneya, żeby sprawdzić, czy nie ma nic przeciwko temu, lecz na jego twarzy pojawił się tylko dziwny grymas, który oznaczał zgodę.
Ani Barney, ani Sara nie mieli pojęcia o męce, przez którą przechodził Joel, pokonując dystans dzielący ich od jadalni. Ani razu się nie potknął, nie krzyknął, lecz gdy byli już na miejscu, jego twarz zrobiła się ciemnoszara i cała była zroszona potem. Wyglądał, jakby cierpiał na dusznicę i przechodził właśnie kolejny atak. Przy stole zajął miejsce pomiędzy nimi i z początku zupełnie się nie odzywał; od czasu do czasu dygotał tak bardzo, że nóż i widelec wypadały mu z rąk.
– Dobrze się czujesz? – zapytał zaniepokojony Barney.
– Co?
– Pytałem, czy dobrze się czujesz. Wyglądasz jak śmierć.
Joel sztywnymi palcami rozłożył swoją płócienną serwetkę.
– Oczywiście, że tak. To ta pogoda, nic więcej. Od czasu do czasu trochę mi strzyka w kościach.
– No cóż, skoro tak mówisz – powiedział Barney. – Możesz przecież odejść od stołu, jeśli wolisz zjeść na górze.
– Czy to aby nie przeszkodzi w poszukiwaniach? – szydził Joel.
– Joelu – łagodnym tonem odezwała się Sara – naprawdę nie bierz sobie tego tak bardzo do serca.
– Pewnie, że nie – powiedział Joel z fałszywym uśmiechem na twarzy. – Już zapomniałem.
Była to lekka kolacja składająca się z pasztetu, grzanek oraz pieczonego drobiu. Horacy z ważną miną obchodził stół, dolewając im schłodzonego białego wina austriackiego, które Harold Feinberg dostał w prezencie od dealera diamentów w Wiedniu. Sara opowiadała o Fanny Brewbaker, młodej dziewczynie, którą poznała w Durban, a która próbowała uciec ze swoim ukochanym o nazwisku Watkins, lecz zamiast w jego objęciach wylądowała na drzewie.
Joel przesuwał widelcem jedzenie z jednego końca talerza na drugi, nic przy tym nie mówiąc i prawie nic nie jedząc. Barney spojrzał na niego raz czy dwa, oczekując jakiejś reakcji, lecz Joel nawet nie podniósł głowy. Barney nie wiedział, że spacer z pokoju gościnnego do jadalni spowodował otworzenie się rany. Nie wiedział też, że krew sączyła się teraz powoli, brudząc skarpetkę.
Zanim podano kawę, Joel wstał, upuszczając serwetkę, i rzekł:
– Będziecie mi musieli wybaczyć. Miałem zły dzień.
– Może napijesz się przedtem brandy? – zaproponowała Sara. – Jestem pewna, że pogodzicie się przy kieliszku.
Joel oparł się o stół.
– Dziękuję – powiedział. – Bardzo to miło z twojej strony, ale wiesz, jak to z braćmi bywa. Jednego dnia się kłócą, a drugiego są najlepszymi przyjaciółmi. Jestem pewien, że Barney nie mówił tego wszystkiego poważnie.
– Źle wyglądasz – powiedział Barney. – Lepiej idź się położyć.
– To nic takiego – oświadczył Joel. – Po prostu zmęczenie.
Horacy podał mu laskę. Joel wolnym krokiem szedł ku drzwiom jadalni.
– Przykro mi, że nie znalazłeś swojego wyimaginowanego diamentu – powiedział, nie oglądając się za siebie. – Byłoby wspaniale, gdyby okazał się prawdziwy.
– Tak, rzeczywiście – obojętnie powiedział Barney. Nie dawał nic po sobie poznać.
– W takim razie dobranoc – powiedział Joel, z wysiłkiem wchodząc po schodach.
– Jest chyba bardzo chory – zauważyła Sara, kiedy zniknął im z oczu.
Barney obrał sobie pomarańczę.
– Myślę, że to morfina i whisky. Sam się wpędzi do grobu, jeśli nie będzie uważał.
– Tak naprawdę wcale nie jest złym człowiekiem. – Nigdy tak nie twierdziłem.
– Nie, wiem, że nie – powiedziała Sara – ale czasami go krzywdzisz. On jest bardziej delikatny od ciebie, nie widzisz tego? Myślę, że byłby szczęśliwy jako malarz, a może jako muzyk. Nie ma głowy do interesów, nie zna się na całym tym diamentowym szaleństwie. Myśli, że to jego obowiązek, bo ty w tym siedzisz. Ale to wcale nie sprawia mu przyjemności i myślę, że dlatego jest taki nieszczęśliwy.
Barney przeżuwał pomarańczę, wypluwając pestki na rękę. Nauczył się tego, będąc w Capetown i Durban.
– Joel jest nieszczęśliwy, ponieważ nie umie zaakceptować swoich ograniczeń. Żyje w świecie fantazji, wyobraża sobie, że jest bogaty, majętny i niesłychanie atrakcyjny w oczach kobiet. A prawda jest taka, że wcale nie jest. Nigdy tak nie było. Po prostu nie potrafi.
– Ale nadal go kochasz, prawda? – pytała Sara. Wyciągnęła rękę nad adamaszkowym obrusem i dotknęła nią dłoni Barneya.
Nie chciałabym, żebyś się z nim poróżnił.
– Nie wiem – powiedział Barney. – Kiedyś myślałem, że zawsze będziemy razem, zawsze będziemy się kochać, bez względu na wszystko. Lecz teraz ta sprawa z diamentem…
– Naprawdę wierzysz w istnienie tego diamentu i w to, że Joel go ma?
Barney kiwnął głową.
– Czy mogę wiedzieć, jak się o tym dowiedziałeś? Barney patrzył przez chwilę na Sarę, po czym sięgnął po kilka winogron.
– Powiedział mi pewien Murzyn. To wszystko.
– I wierzysz Murzynowi bardziej niż swojemu własnemu bratu?
Barney nie odpowiedział. Zrywał tylko winogrona, jedno po drugim. Jadł powoli, tak jakby recytował w myślach wyliczankę: kocha, nie kocha, kocha, nie kocha.
Tej nocy, kiedy się położył, Sara miała na sobie tylko mały koronkowy stanik i natychmiast wyciągnęła do niego ramiona. Gdy ją pocałował, przycisnęła łakomie wargi do jego ust. Tak szeroko otworzyła usta, jakby chciała połknąć grejpfruta. Jej palce z długimi paznokciami głaskały go po plecach i pośladkach. Delikatnie przesunęła dłonią po jego jądrach. Pieściła je i od czasu do czasu mocno ściskała, aż zapierało mu dech w piersiach.
Rozsunęła uda i gwałtownie go do siebie przyciągnęła. Tracił głowę, tak jak w jeden z tych wietrznych, upiornych poranków w Drakensberg. Jej nieoczekiwana, agresywna namiętność sprawiła, że dawno nie był tak podniecony. Być zaatakowanym w łóżku przez kobietę lekkich obyczajów, to pestka. To było zupełnie coś innego. Ta dziewczyna nigdy nie mówiła brzydkich wyrazów, a tabliczki z nazwiskami zaproszonych gości przy obiedzie uważała za przeżytek. Szeptała mu teraz do ucha czułe słówka, aż w końcu stracił panowanie nad sobą i osiągnął orgazm, któremu towarzyszyły trzy obfite wytryski. Lecz jej ciągle jeszcze było mało, więc kiedy położył się na plecach, ona położyła się na nim i objęła go lepkimi dłońmi, szepcząc przy tym słowa, które wprawiłyby w zakłopotanie nawet australijskiego poszukiwacza diamentów.
– Barney, jesteśmy wspaniałymi kochankami, prawda? – szczebiotała.
Barney nie odpowiedział. Był zbyt odurzony jej posłuszną uległością i lubieżnymi szeptami. To było jak sen, w którym urzeczywistniły się wszystkie jego zapomniane już marzenia. Obrócił ją na brzuch, a ona natychmiast wypięła pośladki i rozchyliła uda tak szeroko, jak tylko mogła. Barney wszedł w jej miękkie ciało, ściskając ją rękami za biodra. Po chwili opadł z sił. Czuł się nadzwyczajnie. Nie był pewien, czy śni, czy się modli. Zastanawiał się, czy nie jest pijany.