– Wznieśmy toast przy filiżance dobrej indyjskiej herbaty – powiedział. – Życzę ci pomyślności w interesach i dużo szczęścia. I obym jak najszybciej mógł cię zaprosić na obrzezanie mojego syna.
Francuzka spojrzała na Barneya i uśmiechnęła się. Barney wiedział, że przez wzgląd na Harolda nigdy nie zdradzi jej tajemnicy. Szczerze mówiąc wątpił, czy wkładanie sobie diamentów do macicy może zapobiec zajściu w ciążę. Zawsze uważano, że diamenty mają wiele leczniczych właściwości. Hindusi kruszyli je i pili wierząc, że dadzą im siłę, a car Iwan Groźny był przekonany, że zawierały śmiertelną truciznę. Barney wiedział, że Harold ma słabe serce i gdyby dowiedział się, że został oszukany, mógłby tego nie wytrzymać.
– Co masz zamiar teraz zrobić? – zapytał Harold, gdy skończyli pić herbatę.
– Teraz jeszcze nic – powiedział Barney. – Jeżeli mam rację, jeżeli rzeczywiście jest tam, gdzie myślę, to wkrótce wszystko się wyjaśni.
– Czuję, że chcesz się na kimś zemścić – powiedział Harold, kładąc jakby od niechcenia rękę na ramieniu dziewczyny i podkreślając tym gestem, że do niego należy.
Barney lekko się do niego uśmiechnął.
– Powiedz mi coś o tych szlifierzach diamentów w Antwerpii. Myślisz, że oszlifują trzystupięćdziesięciokaratowy diament? – zapytał.
O szóstej wieczorem w środę Vogel Vlei, wspaniale przystrojony i oświetlony, gotów był na przyjęcie pierwszych gości. Dwudziestu Murzynów stało wzdłuż drogi dojazdowej z pochodniami w rękach, wskazując główne wejście. Przy drzwiach stał Michael w stroju lokaja, który Barney wypożyczył z kółka teatralnego w Kimberley. W holu wszystkie lampy były zapalone, a podłoga tak błyszczała, że gościom wchodzącym do domu wydawało się, że stąpają po gładkiej tafli jeziora. Byli czarni kelnerzy szczerzący białe zęby oraz kwintet smyczkowy składający się z pięciu smutnych Bu-rów, których Barney zobaczył po raz pierwszy w Dutoitspan, kiedy jeszcze jeździł na Alsjebliefcie. Był szampan, wino południowoafrykańskie i wiele przystojnych kobiet, które po raz pierwszy w Kimberley można było oglądać wszystkie razem. Nawet w burdelu francuskim na Kopje Street nie było tylu uroczych dam. Rozmawiano o diamentach, o brytyjskiej aneksji zbankrutowanego stanu Transvaal, o Cetewayo i królu Zulu. Mówiono z akcentami: angielskim, holenderskim, afrykańskim oraz australijskim. Śmiano się bardzo głośno. Niecodziennie w Kimberley wyprawiano takie wspaniałe przyjęcia, więc mniej znakomici goście byli zachwyceni, że w ogóle zostali zaproszeni.
Niektórzy z zaproszonych gości nie pojawili się wcale; panowie i panie, do których Sara wysłała specjalne zaproszenia, grzecznie lecz zdecydowanie odmówili. Sara była tu dopiero od tygodnia i nie wiedziała, że „bywalcy sal bilardowych" klubu Kimberłey nie przyjmowali zaproszeń od Żydów, Murzynów i wszystkich tych, których dyskwalifikował akcent i pochodzenie społeczne. Nie wiedziała jeszcze, że Barney nie był wcale członkiem klubu. Nie wiedziała też tego, że tylko i wyłącznie jej nieskazitelna reputacja oraz urok osobisty skłoniły niektórych spośród angielskich gości wywodzących się z klasy średniej do przyjęcia zaproszenia i włożenia swoich starych fraków przez wzgląd na panią domu.
Przybyło jednak kilku szacownych gości, w większości dealerów diamentów. Pojawił się też Cecil Rhodes, który głaszcząc się po swojej kędzierzawej czuprynie, stał wyprostowany przy kominku i od czasu do czasu obciągał nakrochmalone rękawy białej koszuli. Próbował zabawiać rozmową drobną damę ubraną w suknię z frędzelkami, której perlisty śmiech zerwałby umarłego na równe nogi. Barney wiedział, że Rhodes nie czuje się dobrze w towarzystwie kobiet. Wiele razy obserwował go, kiedy towarzyszył damom, prowadząc je do tańca po lśniącej, drewnianej podłodze w Pałacu Tańców w Kimberley. Podczas tańca plecy miał wyprostowane, a brodę uniesioną tak, iż miało się wrażenie, że komponuje właśnie jakiś patriotyczny sonet lub szykuje się do skoku do wody. Rhodes tańczył zawsze z najmniej rzucającymi się w oczy kobietami i po wszystkich obowiązkowych tańcach natychmiast wychodził do domu.
Był też ciemnowłosy, nieśmiały Alfred Beit, który okiem eksperta finansisty spoglądał na dom i dobytek Barneya. Sir Joseph Robinson, obecnie burmistrz Kimberłey, złożył krótką i niezbyt miłą wizytę tuż po ósmej, ponieważ uważał najwidoczniej za swój obowiązek wypicie trzech kieliszków szampana z piwnicy pana domu, zjedzenie pięciu kanapek z wędzoną antylopą i nieodzywanie się do nikogo. Mruczał tylko bez przerwy pod nosem i zbierał okruchy jedzenia ze swoich rzadkich wąsów. Franci s Baring Gould nie przyjął z początku zaproszenia, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie i pojawił się w towarzystwie młodej Holenderki, która nie była jego żoną. Był też Edward Nork, który starał się nie wypić zbyt dużo szampana zbyt wcześnie, a towarzyszyła mu nowa i zarazem największa gwiazda kółka teatralnego, sympatyczna młoda dziewczyna o nazwisku Fanny Bees. Przybył też Harold Feiberg ze swoją Francuzką, którą wszystkim dumnie przedstawiał.
Sara była zachwycona. Nie można było porównywać tego przyjęcia z przyjęciami wydawanymi w Durban, lecz z drugiej strony przyjęcia w Durban różniły się przecież od przyjęć w Capetown, a te ustępowały bez wątpienia przyjęciom w Londynie. I tak było bardziej huczne i kolorowe, niż myślała, a jej błyszczące oczy wędrowały od jednego gościa do drugiego. W białej atłasowej sukni, ozdobionej białymi piórami, wydawała się wyższa niż zwykle. Poruszała się z gracją jak łabędź. Z radością dziękowała za komplementy i przyjmowała powinszowania. Barney obserwował ją z uśmiechem na ustach. Raz nawet nachyliła się do Edwarda Norka, szepcząc mu do ucha, jak bardzo była teraz szczęśliwa.
O ósmej trzydzieści Joela jeszcze nie było, nie zszedł nawet, gdy goście podeszli do bufetu. Przez ostatnie dwa dni Joel wychodził czasami ze swojego pokoju, lecz robił się coraz chudszy i coraz bardziej chwiał się na nogach. Barney nie pamiętał, czy był on kiedykolwiek równie chory jak teraz. Tak źle nie było nawet po zabiegu Thomasa Suttera w Durban. Gdy coś mówił, zasychało mu ciągle w ustach, a jego oczy błądziły po pokoju, jakby szukały czegoś, czego zapomniał. W ciągu trzech dni ogolił się tylko jeden raz, a gdy przechodził obok, w powietrzu unosił się okropny zapach, który nawet Nareez przyprawiał o mdłości.
Barney wiedział, co się dzieje, a przynajmniej się domyślał. Poważnie zastanawiał się, czy nie powinien powiedzieć Joelowi, o co go podejrzewa, by w ten sposób ukrócić jego cierpienia. Lecz Joel wybrał sam – postanowił żyć w taki, a nie inny sposób, i ze swojej własnej woli przechodził teraz przez to piekło. Zbyt często i zbyt okrutnie krzywdził Bar-neya przez te wszystkie lata, by miał teraz ochotę mu ulżyć, Barney nie miał zamiaru mu pomóc.
Dżentelmen Jack widział, że Barney stał się nagle spokojniejszy, przestał szukać diamentu i ten jego spokój tak bardzo go przeraził, że od niedzieli wszystkimi sposobami starał się go unikać, a szczególnie rano, gdy Barney jak zwykle obchodził kopalnię. Barney nic nie mówił. Postanowi, jak ukarać Dżentelmena Jacka, kiedy diament zostanie już znaleziony.
Przy bufecie Harold Feinberg podszedł do niego i powiedział:
– Uważam, że to najlepsze przyjęcie, na jakim byłem. Sara jest czarującą panią domu.
– Dziękuję, Haroldzie – powiedział Barney. Poczęstował się bułeczką z kurczakiem i włożył ją sobie do ust. – Cieszę się, że przyszło tyle osób. Nawet jeśli przyszli z czystej ciekawości.
– Czy znalazłeś już diament? – zapytał Harold, rozglądając się na wszystkie strony, czy nikt nie podsłuchuje.