Выбрать главу

– Cieszę się, że przegrywam z twoją uroczą żoną – oświadczył Joel, wręczając Sarze trzy następne cukierki. – Lubię, kiedy jest taka radosna.

– Doprawdy?

Barney podszedł do okna i jedną ręką odsunął zasłonę. Za oknem niebo było czarne jak atrament, z wyjątkiem czerwonego paska, który pokazywał miejsce, gdzie zniknęło słońce.

– Znowu nad czymś rozmyślasz, kochanie? – zapytała Sara, tasując karty. Jej ostre, różowe paznokcie widoczne były z daleka.

– Mmmmh? – wymamrotał Barney, odwracając się do tyłu.

– Pytałam, czy znowu nad czymś rozmyślasz. Całe dnie spędzasz w swoim brązowym gabinecie. – Rozdawała karty od spodu tak szybko i sprawnie, jak przystało na kolonialną córkę Imperium Brytyjskiego.

– W brązowym gabinecie albo w diamentowej bibliotece – zachichotał Joel. Sara spojrzała na niego kątem oka i też roześmiała się.

– Otrzymałem ofertę od konsorcjum brytyjskich biznesmenów – powiedział Barney.

– Mam nadzieję, że zaproponowali więcej niż ci okropni Belgowie.

– Istotnie. Powiedzieli, że mogą zapłacić milion dwieście.

Joel podniósł głowę do góry, spojrzał najpierw na Barneya, potem na Sarę.

– To mnóstwo pieniędzy – powiedział. – Nawet połowa tej sumy to mnóstwo forsy.

– Chcesz go sprzedać? – zapytała Sara. – Joelu, mój drogi, tak nie możesz. Oszukujesz.

– Lubię oszukiwać – powiedział Joel. – Oszukiwanie jest prawie tak samo przyjemne jak picie.

Sara zabrała mu jeszcze dwa cukierki.

– Oszukiwanie sprawia przyjemność tylko wtedy, kiedy się nie zostanie przyłapanym lub kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw zbyt późno.

– Myślę o tym – wtrącił Barney. – To znaczy o tej ofercie. Kłopot w tym, że chcą kupić kamień z pobudek politycznych, no i oczywiście finansowych. Sir Bartle Frere chce napaść na Zulusów, tak to przynajmniej odebrałem, i w tym samym czasie zaprezentować diament królowej Wiktorii. W ten sposób odwróci uwagę rządu i uniknie nieprzyjemnych komentarzy.

– Co za chozzerl - zawołał Joel. – Wiesz, jaki ma pseudonim? Sir Butelkowe Piwo!

– Czy musisz tak się wyrażać? – zirytował się Barney. – To dom, a nie chlew.

Sara zachichotała.

– Uwielbiam, kiedy Joel używa hebrajskich słów. Mają w sobie tyle ekspresji. Dzisiaj rano nauczył mnie słowa pisher.

– Życie jest ciężkie tu, w Kimberley – powiedział Barney – ale używanie ordynarnych słów nic nie pomoże.

– Och, Barney – zaprotestowała Sara. – Strasznie się ostatnio wymądrzasz.

– Wcale się nie wymądrzam, Saro – odciął się Barney. – Po prostu nie lubię, kiedy kobieta używa wulgarnych słów, to wszystko. Szczególnie kobieta, która uważa się za wielką damę.

– Mój drogi Barney – powiedziała Sara, rzucając z trzaskiem karty – w tym małym, pożałowania godnym miasteczku nie mogłabym uważać się za wielką damę, nawet gdybym chciała, ponieważ mój ukochany mąż nie jest członkiem jedynego w miarę przyzwoitego klubu w promieniu kilkuset mil. Jedyne przyjęcie, które tu wydałam, zakończyło się dużo wcześniej, niż planowałam, ponieważ mój mąż uparł się i przy wszystkich gościach grzebał w zgangrenowanej nodze swojego brata. A w dodatku nie wydam już chyba żadnych innych przyjęć, ponieważ zainwestował wszystkie swoje pieniądze w jakieś idiotyczne kopalnie diamentów i nie chce sprzedać jedynej wartościowej rzeczy, jaką posiada: tego głupiego, przerośniętego diamentu.

– Sprzedam go, ale nie byle komu! – warknął. – I nikt nie będzie na mnie wywierał nacisku, zrozumiałaś? Sprzedam go, kiedy mi się spodoba, komu będę chciał i za odpowiednią sumę!

– Jak będziesz się na niego tak ciągle gapić, to się rozpłynie i nie będziesz go musiał wcale sprzedawać! – powiedziała Sara.

– Nic nie rozumiesz – denerwował się Barney. – Czy chcesz splamić swoje ręce krwią Zulusów Cetewayo tylko dlatego, że potrzebujesz kilku tysięcy funtów na sukienki i na przyjęcia? Chcą tam wysłać dwutysięczną armię. Wiesz, co to oznacza? Najwidoczniej nie wiesz. To oznacza rzeź!

Sara wstała, zacisnęła pięści, a jej twarz wykrzywiła się z wściekłości.

– Jak śmiesz tak do mnie mówić! Jak śmiesz! Czy myślisz, że przez garstkę jakichś czarnych dzikusów rok za rokiem będę znosić to wstrętne, nudne miejsce bez pieniędzy, życia towarzyskiego i przyjaciół? A jakich potem użyjesz wymówek, żeby mi nie dać pieniędzy? Kto będzie po Zulusach? Hotentoci czy Xhosa? Musisz sprzedać ten diament, to wszystko!

– Nie sprzedam – oświadczył półszeptem Barney.

– I tak najadą na Zulusów – powiedział Joel, cierpliwie zbierając porozrzucane karty i miętowe cukierki i układając je na pikowanej kołdrze. – Czy sprzedasz diament, czy nie i tak będzie masakra.

– Przynajmniej ja nie będę w tym maczał palców – stwierdił Barney.

– Słuchaj, Barney, każdy diament, który znaleziono, splamiony jest czyjąś krwią. Ten diament już został splamiony krwią, moją krwią. Myślisz, że kilkuset zabitych Zulusów ma tutaj jakieś znaczenie?

– Tak właśnie zawsze mówiono o Żydach – powiedział Barney, a silne emocje dławiły go i ściskały za gardło. – Co za znaczenie? Kilkuset zabitych Żydów nie ma żadnego znaczenia? Dobrze, Joelu, coś ci teraz powiem. Nie wiem zbyt wiele o Zulusach, ale wiem, że są dumni, niezależni, że mają kulturę i własne życie towarzyskie. Wiem też przez przypadek, że Cetewayo stara się żyć w pokoju z Brytyjczykami. A to po prostu zdrada, dobrze przemyślana zdrada, podstęp i zbrodnia. A zarządca postanowił zrobić trochę szumu i ratować swoją reputację za pomocą mojego diamentu, reputację, która i tak utonie niebawem we krwi. Możecie sobie myśleć, co chcecie. Możecie myśleć, że się wymądrzam, możecie myśleć, że jestem śmieszny. Ale nie pozwolę, żeby ten diament pojechał do Londynu jako Gwiazda Wiktoria.

Nozdrza Sary pulsowały jak nozdrza klaczy, ale zdołała zachować spokój. Usiadła na łóżku, wyprostowała się i sięgnęła po rękę Joela.

– Jeżeli postanowiłeś już, że go nie sprzedasz, to mógłbyś mi przynajmniej pozwolić urządzić następne przyjęcie. Być może tym razem oprzesz się pokusie rozdarcia spodni Joela i pokazania jego członka wszystkim naszym gościom.

– Myślę, że to nie będzie konieczne – oświadczył Barney. – Może przy końcu stycznia?

– Pewnie nikt nie przyjdzie – powiedziała Sara. – Nie po tej ostatniej wpadce.

– Powiedz im, że będą mogli obejrzeć diament – zaproponował. – Wtedy na pewno przyjdą.

– Naprawdę pozwoliłbyś innym ludziom oglądać twój cenny diament i na niego dmuchać, tylko po to, żeby mi sprawić przyjemność? – zapytała Sara z sarkazmem w głosie.

– Saro, naprawdę robię, co mogę, żebyś była zadowolona. Wiesz o tym?

Sara wstrzymała oddech i po chwili z głośnym westchnieniem wypuściła powietrze.

– Tak, kochanie – skinęła głową. – Strasznie mi przykro. – Jej przesadny akcent zdradzał znudzenie i pogardę, z jaką potraktowałaby każdego, kto przejmuje się tubylcami. Cóż za dziwak.

Barney został jeszcze przez chwilę w sypialni, lecz widział, że Sara i Joel czekają aż wyjdzie, zupełnie jak dzieci, które nie mogą usiedzieć spokojnie na miejscu i chcą jak najszybciej zostać same, żeby kontynuować zabawę. Widział, że przeszkadza.

– Zejdę powiedzieć Kitty, żeby przygotowała lekką kolację – powiedział.

– Ja nic nie jem – zakomunikowała Sara.

Barney spojrzał najpierw na nią, potem na Joela. Doskonale znał tę jego zadowoloną minę.

– W takim razie będziesz musiała siedzieć i dotrzymywać mi towarzystwa, prawda? – powiedział. – Powiem Horacemu, żeby uderzył w gong, kiedy będzie gotowa.