– Musisz dokończyć – powiedział Simon de Koker. – Nie chcę tak umierać. Nie chcę się wykrwawić.
– Nie wiem, co mam robić – powiedziała Sara. Zbyt wiele słów cisnęło jej się na usta. Nie panowała nad sobą. – o mój Boże, przepraszam. Nie wiem, co robić.
Simon de Koker szukał przez chwilę oczami swojego płaszcza, który zostawił na beczce z solą.
– W lewej kieszeni znajdziesz naboje – powiedział. – Wyjmij jeden, zaraz ci powiem, co dalej.
W ciemnościach Sara upuściła płaszcz na podłogę i dwa, trzy pociski potoczyły się pod skrzynie z prowiantem. Udało jej się złapać jeden z nich, ścisnęła go mocno w dłoni i ponownie usiadła naprzeciwko Simona de Kokera. Czuła ból i wstyd, bo nie mogła zrobić nic więcej, jak tylko pokazać mu pocisk i czekać na dalsze instrukcje.
– Mam go – oświadczyła.
Simon de Koker kiwnął głową. Potrzebował czasu, by nabrać do płuc wystarczająco dużo powietrza, żeby coś powiedzieć. Po chwili szepnął:
– Odciągnij język spustowy karabinu… wyrzuć pusty… potem włóż nowy nabój… dobra… czekaj, źle cię widzę… potem jeszcze raz pociągnij za język… kiedy to zrobisz… karabin będzie… gotowy do strzału.
Ręce Sary straciły koordynację ruchów. Miała wrażenie, że zamiast ramion ma drewniane belki. Wreszcie udało się jej odsunąć metalowy języczek, wycelować i obwieścić grobowym tonem:
– Zrobione.
Powoli, jak ktoś potwornie zmęczony czy przygnębiony, Simon de Koker wyciągnął rękę całą umazaną we krwi i skierował lufę karabinu prosto w swoją twarz. Następnie wpakował ją sobie do ust i spojrzał na Sarę. Jego oczy nie błagały o litość, wyrażały jedynie rezygnację i zgodę na to, co teraz musiało się stać. Sara ledwo go widziała przez łzy, które nagle stanęły jej w oczach.
– Saro! – zawołał Hunt i tego właśnie potrzebowała. Słowa, które przerwie tę zaczarowaną, przerażającą ciszę. Słowa, które przypomni jej, że nie może tu tkwić ani sekundy dłużej – naga, z broczącym krwią, zranionym mężczyzną. Pociągnęła za spust i głowa Simona de Kokera rozleciała się na kawałki jak porcelanowy czajniczek zepchnięty z wysokiego muru. Tym razem nie słyszała nawet wystrzału.
Kiedy zeszła z wozu, Hunt czekał już na nią z kocami. Kolana miała poplamione krwią i trzęsła się tak gwałtownie jak epileptyk. Hunt zajrzał do ciemnego wnętrza wozu, po czym dogonił ją przy ognisku.
– Więcej drewna – powiedział do Nareez. – Rozpal porządnie ten ogień, co? I daj brandy.
Joel siedział na swoim posłaniu z napiętą i bladą jak płótno twarzą.
– Nie żyje? – zapytał. To pytanie było zupełnie zbyteczne, ale musiał usłyszeć odpowiedź.
– Ofiara wojny – stwierdził Hunt z kwaśną miną. – Ten pomysł, żeby sprzedać taki wspaniały diament i wymienić go na amunicję oraz uzbrojenie, to istne szaleństwo, szczególnie że miały zostać użyte w walce z Brytyjczykami. Musimy przecież mieć jakieś zasady, prawda? Jakąś godność. Musimy czuć się związani z krajem, który jest naszą ojczyzną.
– Zamknij się- syknął Joel. – Saro, nic ci nie jest? Sara podnosiła i opuszczała głowę jak marionetka.
– Jest w szoku – wtrącił Hunt. – Trochę brandy, snu i poczuje się lepiej.
Nareez zignorowała wprawdzie polecenie Hunta i nie poszła po drewno, lecz przyniosła za to pół butelki Napoleona, wlała do emaliowanego kubka i ostrożnie włożyła Sarze do drżących rąk.
– Pij – powiedziała z troską w głosie, głaszcząc Sarę po włosach. – Nie myśl o niczym. Tylko pij.
– No cóż, myślę, że zasługuje na gratulacje – powiedział Hunt. Wsparł ręce na biodrach jak zwinny mały chłopak na boisku szkolnym, podziwiający wyśmienity strzał do bramki. – Powiedziała, że go załatwi i tak też zrobiła. Uważam, że sprawiła się na medal.
– Na miłość boską, przestań się zachowywać tak, jakby to była sala bilardowa w Government House – błagał Joel. – Idź po drewno, przyda się. Niania tego nie zrobi.
Hunt westchnął, nie znajdując zrozumienia u Joela, lecz wcale się tym nie przejął. Zaczął krążyć w kółko w poszukiwaniu opału.
– Zawsze myślałem, że Hindusi lubią te rzeczy – mruknął sam do siebie i zniknął za przywiązanymi do drzew końmi.
Sara wypiła brandy, odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Siedziała tak nieruchomo i w milczeniu przez dwie, trzy minuty. Mokra mgła, która powoli unosiła się coraz wyżej nad doliną rzeki Sand, otulała jej delikatną twarz. Joel spojrzał pytająco na Nareez, lecz ona potrząsnęła tylko głową, tak jakby chciała powiedzieć, że nie ma się czym martwić. Gdzieś daleko w ciemnościach zaszczekał pies, a może to była małpa.
Sara otworzyła oczy. Joel obserwował ją jeszcze przez chwilę.
– Nie myślałem, że to zrobisz – rzekł.
Sara spuściła głowę i palcami dotknęła swoich włosów.
– Musiałam – oświadczyła.
– Światu potrzeba więcej takich kobiet.
Obróciła się do niego z gorzkim uśmiechem na twarzy.
– Naprawdę? Czy raczej tacy mężczyźni jak ty potrzebują więcej takich kobiet jak ja?
– Jesteś niesprawiedliwa – powiedział Joel.
– A ty nie wiesz, co mówisz. Gdyby na świecie więcej było kobiet takich jak ja, nie byłbyś chyba wcale tak bardzo zadowolony. Ja też nie. Kiedy patrzysz na mnie, widzisz tylko to, co chcesz, prawda? Nigdy nie zobaczysz tej walki, która toczy się pod koronkami i biżuterią.
– Jakiej walki? – zdziwił się Joel. – Dlaczego miałabyś walczyć?
Sara wstała szczelnie owinięta kocem wokół ramion.
– Muszę walczyć, ponieważ jestem silna. A przynajmniej mogłabym być silna, gdyby nie moja przeszłość i wychowanie. Czy możesz sobie wyobrazić jak to jest, kiedy wzrasta się w zamożnej, kolonialnej rodzinie? Prawdopodobnie nie jesteś w stanie. To najbardziej uprzywilejowane, cudownie leniwe życie, jakie sobie można wyobrazić. Uwielbiałam je, skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak nie było. Lubiłam przejażdżki konne, przyjęcia, lubiłam plotkować. I całe szczęście, że to wszystko lubiłam, ponieważ gdybym, jak niektóre kobiety, zbuntowała się przeciwko temu życiu, prawdopodobnie skończyłabym w domu wariatów.
Ucichła na krótką chwilę i potem powiedziała już spokojniej:
– Miałam oczywiście wolność, pieniądze i wszystkie sukienki, które chciałam. Lecz wypowiadanie przeze mnie opinii na temat polityki, interesowanie się kimś z niższych warstw czy zbytnie okazywanie swoich uczuć uważane było za niestosowne. Byłam zdumiona, że moi rodzice zgodzili się, bym wyszła za Barneya, choć z drugiej strony miał przecież kopalnię diamentów i przejechał taki szmat drogi, żeby mnie odszukać, no i był Żydem. Mamie wydawał się taki romantyczny.
Joel podrapał się po szyi.
– Tak, chyba masz rację. – Zamyślił się i dodał z wyraźnym sarkazmem: – Jest romantyczny. Nie wiem, co jeszcze można o nim powiedzieć, ale z pewnością jest romantyczny.
Sara wzięła głęboki oddech i spojrzała w stronę wozu.
– Tak czy inaczej, moja siła zwyciężyła w końcu moje wychowanie i zobacz sam, jak daleko się posunęłam.
Joel trzymał w ręce przywiązaną do złotego naszyjnika sakiewkę ze skóry.
– Nie zapomniałaś chyba, dlaczego to zrobiłaś? Zostawiłaś to w kocu Nareez.
Sara podeszła do niego, wzięła sakiewkę i zawiesiła ją sobie z powrotem na szyi.
– Dziękuję – powiedziała. – Jesteś chyba jedyną osobą, która naprawdę wie, co czuję.
Joel uśmiechnął się do niej i pocałował ją w policzek.
Zadaniem Hunta było wywleczenie o świcie martwego ciała Simona de Kokera z wozu i pochowanie go w niewielkim zagłębieniu przy kępie drzew. Ciągle jeszcze dyszał z wysiłku i pocił się, kiedy razem z Sarą stali przy grobie, odmawiając modlitwę za jego duszę. Nareez zajęta była myciem zabrudzonej krwią podłogi w wozie, a Joel siedział przy wygasłym ognisku, próbując się ogolić w lodowato zimnej wodzie.