Charles Pope wolnym ruchem wpakował chusteczkę z powrotem do kieszeni ciasnych urzędowych spodni i zmarszczył czoło, wpatrując się w odległy kąt pokoju, tak jakby spodziewał się, że za chwilę pojawi się w nim tabliczka z napisem, co powinien teraz zrobić.
Po długiej, pełnej wyczekiwania ciszy, zapytał:
– Co pan ma na myśli mówiąc, że ten ktoś nie jest tym prawdziwym kimś?
Następnego ranka o ósmej Hunt zjadł śniadanie w pokoju jadalnym Natalia Hotel. Zamówił grzanki i marmoladę. Czytał gazetę poranną, którą oparł o srebrny pojemnik z marmoladą. Wtem dwaj wąsaci mężczyźni wpadli przez drzwi wahadłowe do środka, popchnęli kelnerkę do ściany i wyjęli rewolwery.
Hunt nawet ich nie widział. Za bardzo był pochłonięty czytaniem plotkarskiego artykułu o poruczniku Oglivy z 224, o tym jak zwlekał z zaręczynami z panną Patricią Penrose z Marianhill. Przeżuwał jeszcze grzankę, kiedy dwaj wąsaci mężczyźni w białawych, tropikalnych garniturach podbiegli do jego stołu, uklękli na jedno kolano i wycelowali rewolwery w jego twarz. W przeciwieństwie do porucznika Ogłivy'ego nie mieli zamiaru się oświadczać.
Rozległo się pięć strzałów, z których cztery były całkowicie zbędne, było też dużo stłuczonego szkła, niebieskiego dymu i krwi. Następnie mężczyźni w pośpiechu opuścili pokój. Jeden z nich uniósł nawet kapelusz, przepraszając kelnerkę za popchnięcie jej przy wejściu. Nikt nie krzyknął, nie zapłakał, nikt nawet nie ruszył się z miejsca. Hunt pochylił się nad gazetą, tak jakby chciał się czemuś przyjrzeć z bliższej odległości, potem uderzył głową w stół i runął na ziemię.
W tym samym czasie na wietrznym pokładzie statku towarowego „Wallasey" znajdującym się o dwie mile od Port Natal i widocznym jeszcze z trawnika w Khotso, Joel popijał whisky z butelki i opierał się o barierkę jak wytrawny marynarz.
Pierwszy oficer minął go, pozdrawiając słowami:
– Ładny ranek, proszę pana. Niech pan tylko nie wypadnie za burtę.
Joel lekko się do niego uśmiechnął i zakręcił butelkę. Głowę miał zaprzątniętą zupełnie czym innym – świeże powietrze i gładkie morze mało go w tej chwili podniecały. Myślał o Huncie, o Sarze i o Charlesie Pope'u. Szczególnie delektował się myślą o kierowniku hotelu – wyobrażał sobie, jak zapuka do drzwi jego pokoju z tacą z herbatą i z poranną gazetą. Kiedy wejdzie do środka, stwierdzi, że w łóżku tej nocy nikt nie spał, a wraz z Joelem zniknął też jego pantofel.
Szantażysta otrzymuje to, na co zasługuje, pomyślał, czyli nic.
O śmierci Sary Barney dowiedział się dopiero piątego lipca, w dzień po tym, jak Lord Chelmsford wyruszył na stolicę Zulusów, Ulundi, z dobrze wyszkolonymi oddziałami wojska brytyjskiego. Po drodze ich karabiny i strzelby skosiły tysiąc tubylców. Podpalili też dom królewski.
List od Geralda Suttera został przez pomyłkę wysłany do Oranjerivier i na kopercie widoczne były okrągłe, brązowe plamy, tak jakby przez tydzień lub dwa leżała na kominku i ktoś stawiał na niej filiżanki z herbatą. Dwa razy zmieniano na niej adres – najpierw zaadresowana była do Colesbergu, a potem do Kimberley.
Barney otworzył ją w pokoju gościnnym, gdzie pił kawę z Haroldem. Pracowali od siódmej rano, zastanawiając się nad propozycją kupna trzech ważnych działek, złożoną im przez Standard Diamond Mining Company. Barney miał na sobie jedwabny, niebieski szlafrok. Cała podłoga usiana była papierami, niektóre dokumenty oparte były o imbryk do kawy. Harold wyjął właśnie torebkę z tytoniem, żeby zapalić fajkę.
– To z Durban – powiedział Barney, odwracając kopertę.
W rogu na welinowym papierze widniał herb rodziny Sutterów – statek otoczony przez pelikany. Rozdarł kopertę kciukiem i otworzył list. Przez dwie minuty nie odzywał się, zajęty czytaniem.
– Czy to wiadomość od Sary? – zapytał Harold, ubijając tytoń w fajce.
Barney złożył list i ostrożnie położył go na tacy z kawą, na stercie dokumentów. To był smutny list, łagodny i delikatny. Nareez przybyła do Khotso i opowiedziała, że obie z Sarą były w drodze do domu państwa Sutter. Towarzyszył im przewodnik, Bur, oraz przyjaciel Barneya. Po drodze wszystko się skomplikowało i przewodnik został przez przypadek zabity. Sara odjechała sama, by sprowadzić pomoc i od tego czasu nie widziano jej żywej.
W trzy dni po tym, jak Nareez przybyła do Khotso, państwo Sutter poinformowali garnizon armii brytyjskiej o zaginięciu Sary w rejonie między Colenso a Tugela Ferry. Żołnierze wszczęli poszukiwania i w dziesięć dni później oddział ochotników z Natalu poinformował, że pochowali zmaltretowane ciało białej kobiety kilka mil na południe od Isandhlwana.
„Wierzę w to, że umarła z godnością, i że przed śmiercią otworzyła swoją duszę przed Bogiem, który rozumie naród angielski i jego gotowość do poświęceń w imię wyższego dobra" – pisał jej ojciec.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Harold. Barney kiwnął głową.
– To od ojca Sary – powiedział słabym głosem. Przełknął ślinę. – Nie żyje. W każdym razie znaleźli ciało odpowiadające jej rysopisowi.
– Co się stało? Och, Barney, tak mi przykro.
– Masz – powiedział Barney i wręczył Haroldowi list.
Harold założył okulary, badawczo przyjrzał się kartce papieru i zaczął czytać. Przy czytaniu poruszał ustami, a ręka lekko mu drżała.
– To szok – odezwał się wreszcie, odkładając list na bok. – Nie wiem, co powiedzieć.
– Nic nie musisz mówić – powiedział Barney. – Myślę, że wyleczyłem się z miłości do Sary w dzień po naszym przyjeździe do Kimberley. Żadne z nas nigdy się nie dowiedziało, co tak naprawdę chcieliśmy od siebie nawzajem. Oboje czuliśmy się lepiej z dala od siebie. Przykro mi tylko, że musieliśmy się rozstać w taki sposób, przykro mi, że ona nie żyje.
Harold złożył okulary i oparł się o oparcie krzesła.
– Prawdopodobnie jechali w kierunku wschodniego wybrzeża – powiedział. – Z tego, co pan Sutter pisze w swoim liście, wynika, że ten twój przyjaciel, jak on się tam zwie, ten Bur, też miał pecha i nie przeżył tej podróży.
Barney podszedł do stolika przy oknie i nalał każdemu po małym kieliszku brandy.
– Tak mówisz, jakby jego śmierć nie była przypadkowa.
– Mój drogi przyjacielu – powiedział Harold, sapiąc
– kiedy żyje się tak długo jak ja w sąsiedztwie diamentów, to wie się, że to niebezpieczne kamienie. Im bliżej się podchodzi, tym bardziej są niebezpieczne. Kamień taki jak Gwiazda Natalia wytwarza wokół siebie pole magnetyczne i kiedy znajdziesz się w jego zasięgu, jesteś zagrożony. Pamiętasz, jak opowiadałeś mi, że jest dowodem na istnienie Boga? Otóż nie wszyscy myślą tak samo jak ty. Niewielu podchodzi do diamentów z taką czcią. Za to wszyscy bez wyjątku przywiązują do nich ogromną wagę. Dla wszystkich diamenty są jednakowo ważne, mimo że nie wszyscy uważają je za namacalny dowód mocy Bożej. Ponieważ są dla nich tak ważne, są gotowi zabijać.
Barney podał Haroldowi kieliszek z brandy i mruknął:
– Mazel tov.
Harold wypił mały łyk, odstawił kieliszek i rzekł:
– Pojawia się teraz następujące pytanie: jeśli dwoje ludzi, którzy ukradli Gwiazdę Natalię, nie żyje, to co się stało z pozostałymi? Oczywiście wiemy, gdzie jest Nareez, ale co z Joelem i Huntem?
– Najważniejsze teraz to, gdzie jest diament – powiedział Barney.
– Istnieje wiele różnych możliwości – odparł Harold.
– Jeśli Sara została zamordowana przez Zulusów, diament mógł trafić do rąk tubylców, którzy z kolei mogli go przekazać Cetewayo.
– To raczej mało prawdopodobne – zauważył Barney.
– Może, lecz wszystko, co ma związek z tak dużym diamentem, wydaje się mało prawdopodobne. Bardziej przychyliłbym się do tezy, że Joel i Hunt są nadal w posiadaniu kamienia, ale jeśli Sara miała go przy sobie i jeśli został dostarczony Cetewayo, to wcale nie byłoby tak źle. Słyszałem dzisiaj rano na poczcie, że imperium Zulusów upadnie lada dzień. Wojska brytyjskie otaczają Ulundi z trzech stron, więc moglibyśmy wkrótce odzyskać diament. Powinniśmy napisać do Lorda Chelmsforda i do jego komendantów, informując ich, że diament jest twój, na wypadek gdyby armia brytyjskia znalazła go w Ulundi.