Выбрать главу

– Dobrze – powiedział Barney – jeśli naprawdę uważasz, że to konieczne.

– Oczywiście, że tak. Przecież chodzi o milion funtów. Może o więcej, jeśli powiemy, że diament należał kiedyś do Cetewayo. Nie wolno nam niczego przegapić, obojętnie jak bardzo nieprawdopodobne się to wydaje.

Barney przez chwilę milczał. Potem spojrzał na Harolda.

– Przepraszam – powiedział – nie słuchałem cię.

– Nie szkodzi – odparł Harold. – Przeżyłeś mały szok, dostałeś złe wiadomości. Może lepiej pójdę.

– Wolałbym, żebyś został – powiedział Barney. – Chcę załatwić tę sprawę z kupnem działek od Standard Diamond Company.

– Zostawmy to teraz – powiedział Harold. – Wielka Dziura nie zniknie do jutra rana.

– Nie, załatwmy to teraz. Straciłem żonę, zaginął mój brat, ale ciągle jeszcze prowadzę interesy. Jak myślisz, ile zażądają za 170 i 169?

– Barney… – zaprotestował Harold, rozkładając ręce.

– Przestań mi matkować, Haroldzie – warknął Barney. – Wiem, co robię.

– Dobrze. Chcesz dokończyć tę sprawę, to dokończmy ją. Proponuję, żebyś zapłacił im dwadzieścia siedem tysięcy funtów za 170 i 169, a dwadzieścia tysięcy za 168.

– To mniej niż zapłaciliśmy Stewardowi.

– Zgadza się. Chcę ci zaoszczędzić pieniędzy. Barney podszedł do kominka z rękami w kieszeniach szlafroka.

– Wiesz co, Haroldzie, myślałem, że mam wszystko, Sarę, diament, ten dom. Myślałem, że mi się udało. Teraz wszystko straciłem, oprócz domu, lecz co komu po domu, jeśli jest pusty? I wiesz co, wszystkie te kłótnie i sprzeczki, na nic się to wszystko zdało.

Harold wyjął zegarek kieszonkowy z kamizelki i zaczął go nakręcać, raz po raz przystawiając sobie do ucha.

– Wolisz słuchać tykania swojego zegarka niż moich narzekań na życie? – zapytał Barney. – Wolę ci nie mówić, co myślę, to wszystko.

– Powiedz.

Harold obrócił się na krześle.

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Barney spojrzał mu śmiało prosto w oczy, po czym odwrócił gwałtownie wzrok.

– Nie powinienem tak szybko rezygnować z Natalii, powinienem być mniej pobłażliwy w stosunku do Joela. Zapomniałem tylko, że to Bóg błogosławi związki małżeńskie, a nie angielska śmietanka towarzyska.

Harold kiwał głową, a jego podbródki kurczyły się i rozciągały jak akordeon.

– Ale zrozum, Haroldzie – kontynuował – i tak już ciężko mi żyć, ponieważ jestem Żydem. Jestem outsiderem ze względu na pochodzenie i religię. Gdybym jeszcze ożenił się z Murzynką, odizolowałbym się zupełnie od reszty ludzkiej rasy!

– Ciągle o niej myślisz, prawda? – zapytał Harold. – Po tylu latach ciągle o niej myślisz.

Barney odwrócił się plecami do Harolda i oparł głowę o półkę nad kominkiem.

– Urodziła mi jedynego syna – powiedział.

– Ale to nie wszystko – wtrącił łagodnie Harold.

– Tak – potwierdził Barney. – To nie wszystko, nadal ją kocham.

Podniósł głowę i spojrzał w wiszące nad kominkiem lustro. Postarzał się przez to krótkie, nieudane małżeństwo z Sarą. W okolicy uszu widać było trzy, cztery siwe włosy, oczy straciły blask. Na jego twarzy malowało się zmęczenie i ból, które w pełni zrozumieć mógł tylko ktoś, kto przeżył to samo co on. Myślał o Sarze, chciał nawet rozpłakać się nad jej losem, lecz nie mógł wycisnąć ani jednej łzy. Gorąco wierzył, że nie musiała zbyt wiele cierpieć. Miał też nadzieję, że gdziekolwiek była, wybaczy mu to, że był nieodpowiednim człowiekiem, który zjawił się w nieodpowiednim czasie i na siłę wtargnął do jej świata. Zbliżył się do tego środowiska tylko jako właściciel kopalni diamentów, lecz ze względu na pochodzenie, a nawet ze względu na ambicje nie mógłby nigdy znaleźć w nim swojego miejsca.

Harold wyciągnął rękę z kieliszkiem.

– Daj mi jeszcze trochę brandy – poprosił. – I sam też się napij. Powinieneś się napić. To smutne, ale przecież jesteś znowu wolnym człowiekiem. Pomyślałeś o tym?

Tydzień później odwiedził Barneya Cecil Rhodes. Przyniósł butelkę whisky i depeszę kondolencyjną z czarnymi brzegami. Przybrał na wadze, jego jasne, kręcone włosy trochę się przerzedziły, ale był opalony i wyglądał zdrowo. Miał na sobie jasny garnitur, który dobrze leżał i pasował do jego raczej okrągłej sylwetki. Barney miał nadal zwyczaj oceniania ludzi po ubiorze, wiedział wtedy, jaką mają osobowość i jak bardzo są zamożni. Sądząc po garniturze Rhodesa, można się było domyślić, że nadal dobrze mu się powodzi i przybywa mu pewności siebie oraz umiejętności.

– Strasznie mi przykro z powodu tego, co się stało – powiedział Rhodes. Chodził w kółko po bibliotece i raz po raz wyciągał z półek książki, przyglądając się ich oprawie i zerkając na tytuły. – Widzę, że masz Complete Gemology Appelbo, nic dziwnego, że wiesz tyle o kamieniach szlachetnych. O, nie poprzecinane strony.

– Wkrótce odbędzie się nabożeństwo żałobne – powiedział Barney, wyjmując mu książkę z rąk i odkładając ją na swoje miejsce. – Mam nadzieję, że znajdziesz czas i przyjdziesz.

– Oczywiście, drogi przyjacielu – powiedział Rhodes. – Ostatnio nie jestem aż tak bardzo zajęty. Czy wiesz, że ponad pięćdziesiąt procent kopalni De Beers należy do nas? Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się założyć własną spółkę: De Beers Diamond Mining Companv Limited; w każdym razie Alfred Beit ma takie plany. Za rok czy dwa zmonopolizujemy całą kopalnię i wtedy dopiero będziemy ciągnąć prawdziwe zyski.

Barney podszedł do biurka.

– Pewnie potem zaczniesz się łakomić na Wielką Dziurę?

– No cóż – powiedział Rhodes – musisz przyznać, że wszystko tu się trochę wlecze. Zostawiliśmy was daleko z tyłu.

– Robimy porządek – powiedział Barney. – Kiedy tu przyjechałem, było tysiąc sześćset odrębnych działek. Teraz cała kopalnia została podzielona na dwanaście spółek, nie licząc jednego czy dwóch uparciuchów trzymających się kurczowo swoich działek.

– Dwanaście to i tak o wiele za dużo – odparł Rhodes, potrząsając głową jak wół usiłujący odpędzić muchę. – Dokopałeś się w niektórych miejscach do głębokości sześciuset stóp, a musisz się przecież liczyć z zalaniem, zawaleniem czy obsunięciem. Trzeba pogłębiać całą kopalnię pod auspicjami jednej spółki.

– Zgadzam się z tobą – powiedział Barney. – Zgadzam się, że kopalnia powinna być własnością jednej spółki. Prawdopodobnie nie zgadzamy się tylko co do jednego, a mianowicie której spółki.

Rhodes podniósł kapelusz.

– Pewnego dnia Brytania będzie zarządzać całą Afryką i całym jej bogactwem. To było moim największym marzeniem, kiedy tu przybyłem, i nadal nim jest. Ale nie rozmawiajmy już o diamentach. Muszę wracać, chcę ci tylko powiedzieć, że wiadomość o śmierci twojej żony wstrząsnęła mną do głębi.

– Dziękuję ci – powiedział Barney. – Dziękuję za wizytę.

Kiedy Rhodes zbierał się do wyjścia, do drzwi biblioteki zapukał Horacy i wsunął głowę do pokoju.

– Przepraszam, panie Dwunogi.

– Panie Dwunogi? – Rhodes zmarszczył brwi.