Выбрать главу

Barney uśmiechnął się pod nosem.

– Mój brat ma jedną nogę. A raczej miał.

– Chcesz powiedzieć, że stracił też drugą?

– Nie, ale zaginął, to wszystko. Nie wiemy, gdzie się podziewa.

– Tak mi przykro. Nic o tym nie wiedziałem. To musi być dla ciebie prawdziwie trudny okres.

Barney spojrzał na papiery na biurku. Potwierdził, lecz powoli tracił już cierpliwość. Rhodes zorientował się, że nadużywa gościnności, więc zaczął się żegnać.

– Do zobaczenia. Sam znajdę drogę, daj mi znać, kiedy odbędzie się nabożeństwo żałobne.

Zniecierpliwiony Barney machnął mu tylko ręką na pożegnanie i Rhodes opuścił bibliotekę.

– Jakaś pani do pana – oznajmił Horacy piskliwym głosem. – Pani Agnes Joy.

– Agnes? Jest sama?

– Tak, proszę pana. Nie licząc oczywiście woźnicy. Jest w kuchni i pali papierosa, proszę pana.

– Pali papierosa, mówisz? To musiał być pewien, że jego pani zatrzyma się tutaj dłużej.

– Nie wiem, panie Dwunogi – powiedział Horacy. – Nie chciałbym wysuwać pochopnych wniosków.

– Dobrze, Horacy – powiedział Barney. – Wprowadź panią Joy do pokoju gościnnego.

Gdy wszedł do pokoju, Agnes siedziała na małym, pozłacanym francuskim krześle. Podbródek dumnie podniosła do góry. Jasne loki schowała pod skromnym, aczkolwiek modnym kapelusikiem. Ponieważ na dworze robiło się coraz zimniej, ubrana była w niebieski płaszcz podróżny oraz wysokie wiązane buty. W ręce trzymała jasnoniebieskie rękawiczki. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Był to uśmiech, który niewinnego człowieka wprawiłby w zakłopotanie, a człowieka z nieczystym sumieniem w zadumę.

– Agnes! – zawołał Barney, podchodząc do niej i biorąc ją za ręce. – To najmilsza niespodzianka od wielu tygodni.

– Przepraszam, że tak zwlekałam z wizytą – powiedziała, a jej głos wydał mu się bardziej gardłowy niż zwykle. – Dopiero w zeszłym tygodniu dotarła do mnie wiadomość o twojej żonie i dopiero dzisiaj udało mi się wyrwać z domu. Robert pojechał do Hopetown na dzień, dwa w sprawach służbowych.

– Napijesz się sherry? – zapytał Barney.

– Z chęcią – odparła. – Bardzo lubię słodkie, jeśli takie masz. Nie jem cukierków, ale lubię słodkie sherry.

Barney usiadł naprzeciwo niej.

– Co słychać? – zapytał. – Czasami widuję cię w Kimberley. Jak tam Faith? A twoja rodzina? Nadal nie chcesz mieć dzieci?

Agnes wydęła wargi.

– Robert oczywiście chce. Tak jak wszyscy Australijczycy. Jest tak niewielu Australijczyków w stosunku do obszaru, jaki zajmują na mapie, że szybkie płodzenie dzieci uważają za swój święty obowiązek. Lecz prawda jest taka, że jako mała dziewczynka nabawiłam się infekcji, czegoś w rodzaju szkarlatyny, i lekarz powiedział mi wtedy, że prawdopodobnie nigdy nie będę mogła mieć dzieci.

– I Robert o tym nie wie?

– Dlaczego miałabym go rozczarować, biedaka? Jest bardzo przystojny, ale za to niespecjalnie namiętny i tak naprawdę, to podnieca go jedynie myśl, że jest w stanie mnie zapłodnić. Więc sama nie najlepiej bym na tym wyszła, gdybym powiedziała mu prawdę.

Zjawił się Horacy. Barney poprosił go o jeszcze jeden kieliszek brandy i o kieliszek oloroso dla Agnes.

– A jak tam Faith? – zapytał, próbując przejść od kłopotów seksualnych Roberta Joya do tematów bardziej ogólnych.

– U niej wszystko w porządku, chociaż z każdą minutą robi się coraz bardziej zrzędliwa. Uważa, że już dawno powinnam zostawić Roberta. Tak naprawdę, to uważa mnie za kompletną idiotkę, że w ogóle za niego wyszłam. Oczywiście ma rację. Robert nie ma ani grosza i jest taki niemądry. Ojciec ciągle mi powtarza, że o wiele lepiej by mi się powodziło, gdybym wyszła za ciebie, pomimo że jesteś Żydem. Nazywa cię Wybrańcem Wariatem, nie mam zielonego pojęcia dlaczego. „Powinnaś mi była powiedzieć, żebym pilnował swoich spraw i wyjść za tego Wybrańca Wariata", ciągle powtarza. „Przynajmniej połowa Kimberley do niego należy, a ten twój Robert nie posiada nawet połowy sedesu". Tak naprawdę, to ojcu, no wiesz, mąci się już trochę w głowie.

– Rozumiem – powiedział Barney. – A może twój ojciec ma rację. Może powinniśmy byli wziąć ślub. Ale wtedy wcale nam tego nie ułatwiał, prawda? Faktycznie nie dał nam żadnej szansy.

– Teraz nie można mu o tym przypominać. Ma bardzo wybiórczą pamięć. Oczywiście nadal nie lubi Żydów. Ale teraz, kiedy jego sytuacja finansowa jest nie najlepsza, widzi, kto ma najwięcej do powiedzenia na rynku diamentowym, i jest gotów pójść na ustępstwa. Wiesz, że pracuje nawet dla Yosel & Farber?

– To przecież Żydzi – uśmiechnął się Barney. Agnes odwzajemniła uśmiech. Wiek i doświadczenia podkreśliły nordycki kształt jej twarzy i odebrały nieco blasku jej oczom – były bledsze i bardziej przezroczyste niż opale. Wydawała się teraz Barneyowi ładniejsza niż dawniej, być może dlatego że kiedy pan Knight ukrócił ich miłosne zapędy, usiłował wmówić sobie, że Agnes wcale nie jest taka atrakcyjna, że jest jeszcze jedną nadobną Angielką nie mającą do zaoferowania nic oprócz akcentu, od którego najlepszy serwis mógł się rozpaść na drobne kawałki.

– Zaskoczył mnie twój list – powiedziała Agnes. – Nie wiem, czy byłeś wtedy po prostu zły na swoją żonę, a może zobaczyłeś mnie na ulicy w Kimberley z Robertem albo z kimś innym i pomyślałeś, że moglibyśmy być razem…

Barney patrzył na nią z takim osłupieniem na twarzy, że urwała.

– List – powtórzyła. – Ten, który wysłałeś do mnie dwa, trzy miesiące temu. Dlatego powiedziałam, że tak długo zwlekałam z przyjściem do ciebie. Nie byłam pewna, czy to rzeczywiście prawda.

– Nie byłaś pewna, czy…

Agnes otworzyła swoją niebieską torebkę z krokodylej skóry. Grzebała chwilę i wyjęła w końcu pognieciony list. Został napisany na papierze listowym Vogel Vlei.

– Przeczytaj mi – poprosił Barney.

– Nie pamiętasz, co napisałeś?

– Przeczytaj!

Agnes zamknęła głośno torebkę, rozłożyła kartkę i zaczęła czytać z obojętnością i zdumieniem, które zupełnie nie pasowały do namiętnej, ciepłej treści.

„Moja najdroższa, ukochana Agnes, piszę, abyś wiedziała, że nadal cię pragnę i jeśli zgodzisz się jeszcze raz mnie odwiedzić i zbliżyć swoje różane usta do moich, tak abym mógł je ucałować (tutaj zawahała się i zająknęła), moja radość nie będzie miała granic! Zapomnijmy o przeszłości… odrzućmy myśli, które każą nam dochować wierności osobom, które poślubiliśmy, gdyż byliśmy samotni i zdezorientowani. Przyjedź do Vogel Vlei wieczorem 26 stycznia, jeśli będziesz mogła. Mojej żony nie będzie i jestem pewien, że sama znajdziesz jakąś dobrą wymówkę. Jak zawsze twój, Barney".

Barney wyciągnął rękę po list. Agnes podała mu go, lekko marszcząc czoło. Barney rzucił okiem i rozpoznał natychmiast charakter pisma Joela. Zegar z pozłacanego brązu na kominku zdążył tyknąć zaledwie trzy razy i Barney wiedział już, dlaczego Joel napisał ten list.

Przez cały okres rekonwalescencji Joel próbował podburzyć Sarę przeciwko Barneyowi, przemienić jej rosnące niezadowolenie w kompletną niechęć. Kiedy został okaleczony i przykuty do łóżka, był odizolowany od otoczenia.

Sara była jego ostatnią deską ratunku. Przy jej pomocy mógł zemścić się za stratę Gwiazdy Natalii; była zarazem jego jedyną nadzieją na ponowne odzyskanie diamentu. Zgodnie z prawem ciągle jeszcze należała mu się połowa diamentu. Być może myślał, że jeśli uda mu się przekonać Sarę, by rozwiodła się z Barneyem, podając jako motywy swojej decyzji jego okrucieństwo oraz niewierność, uda mu się też przekonać Barneya, że oddanie Sarze swoich pięćdziesięciu procent wyniesie go taniej, niż gdyby musiał jej płacić sporą sumę pieniędzy ze swoich zysków z kopalni diamentów. Potem Joelowi zostałoby już tylko wyłudzenie od Sary tych pięćdziesięciu procent, co nie byłoby prawdopodobnie takie trudne i zajęłoby mu nie więcej niż kilka tygodni. Być może powiedziałby jej, że cena rynkowa dużych kamieni szlachetnych gwałtownie spadła i zaproponowałby jej jedną z działek należących do Blitz Brothers w zamian za diament. Być może zaoferowałby działkę numer 176, która była najmniejsza i przynosiła najmniej zysków. Ten list do Agnes miał mu z pewnością pomóc w zrealizowaniu planów. Joel najwyraźniej miał nadzieję, że Agnes pojawi się na schodach Vogel Vlei ubrana w swoją najbardziej prowokacyjną sukienkę wieczorem 26 stycznia, kiedy to Sara urządzała przyjęcie z okazji swoich urodzin. Jeszcze jeden gwóźdź do trumny dogorywającego małżeństwa.