Joel nic na to nie powiedział. Nie znał jeszcze intencji Goldina i wolał poczekać, aż nabierze stuprocentowej pewności, że można mu ufać. Dopiero wtedy powie, że tak naprawdę to kamień jest tu, w Antwerpii, razem z nim.
– Mogę tylko powiedzieć, że nie tylko trafił pan do właściwego człowieka, lecz również i do jedynego – powiedział Goldin. – Mógłby pan pójść do Itzika Yussela, pewnie stanąłby na wysokości zadania, ale prędzej czy później rozpuściłby nowinę. Jest próżnym i napuszonym starym człowiekiem i nie mógłby się powstrzymać, żeby nie obwieścić światu, że to on tak wspaniale oszlifował kamień.
– A pan? – zapytał po cichu Joel. – W panu nie ma ani odrobiny próżności?
– Ja też jestem próżny. Każdy, kto jest tak bardzo utalentowany jak ja, zawsze będzie próżny. Ale ja jestem outsiderem w przemyśle diamentowym. Nic ich nie obchodzą ani moje metody, ani to, że podaję w wątpliwość ich tradycyjne sposoby szlifowania. Ód tylu już lat krytykuję niektóre beznadziejne szlify stosowane przez nich w obróbce wspaniałych kamieni, które dostają się w ich ręce. Jest taki słynny skośny szlifo nazwie Antwerp Rose. Większość tutejszych szlifierzy nie chce nawet słyszeć, że to brzydki szlif, w końcu powstał tutaj, w Antwerpii. Lecz to jeden z najnudniejszych i najbardziej tępych szlifów, jakie można sobie wyobrazić, szlif, na który nie zasługuje nawet topaz.
– Hmmm – mruknął Joel – bardzo to wszystko interesujące. Ale jaką mam gwarancję, że pan nie zmieni zdania, że kiedy pan już oszlifuje diament i zrobi to naprawdę po mistrzowsku, nie ulegnie pan pokusie obwieszczenia wszem i wobec, że to właśnie pan jest twórcą tego wspaniałego dzieła?
Frederick Goldin pochylił się nad swoim stołem.
– Panie Deacon – zaczął – bądźmy ze sobą szczerzy. Wiem, że diament, który przywiózł pan ze sobą tu, do Antwerpii, to diament, który zaginął kilka miesięcy wcześniej i który został wykopany w kopalni należącej do Blitz Brothers Diamond Company w Kimberley. Diament ten znany jest jako Gwiazda Natalia. Do de Pecq's wpłynęły przynajmniej dwa listy w tej sprawie, jeden z orientacyjnym szkicem diamentu. Listy ostrzegają, że diament jest prawdopodobnie w posiadaniu pana Joela Blitza, który rzuca się w oczy, ponieważ ma tylko jedną nogę.
Joel potarł wolno brodę i zamyślił się.
– Dobrze – odparł – jeśli wie pan juz tak dużo, to proszę mi odpowiedzieć tylko na jedno pytanie: Czy oszlifuje pan diament i czy zachowa pan tajemnicę?
– To dwa pytania.
– Jeśli nie dochowa pan tajemnicy, nie będzie pan mógł go oszlifować.
Frederick Goldin wyprostował się i spojrzał na Josepha Mandelbauma, lecz ten wzruszył tylko ramionami.
– To będzie duże ryzyko – powiedział Goldin.
– Nie takie znowu duże – stwierdził Joel. – Zgodnie z prawem ten diament w połowie należy do mnie.
– Chce pan, abym oszlifował tylko połowę? – zażartował Goldin.
– Chcę usłyszeć tak lub nie, oszlifuje go pan czy nie?
Była taka chwila, kiedy Joeł naprawdę się bał, że Frederick Goldin nie przyjmie zamówienia; wydawało mu się, że Goldin posmutniał, tak jakby miał zamiar z przykrością odmówić. Lecz po chwili rozpogodził się i jednocześnie przybrał chytry wyraz twarzy. Kiwnął głową i kiwał nią jeszcze przez dłuższą chwilę.
– Bardzo dobrze – powiedział – jeśli ktoś dowie się o tym, co robię, cały przemysł dozna szoku. Ale to taki diament, o jakim marzy każdy szlifierz, i modli się, żeby choć raz przed śmiercią ktoś złożył mu taką ofertę. Taka okazja może zdarzyć się tylko raz w życiu. Zgadzam się.
Bez słowa Joel sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął zielone, papierowe zawiniątko. Położył je na stole Goldina.
Goldin patrzył na pakunek tak nerwowo, jakby w środku znajdował się żywy wąż. Lecz po chwili wyciągnął rękę z długimi, rozbieganymi palcami i otworzył pakunek. Gwiazda Natalia ukazała się w całej okazałości, błyszcząca i chropowata. Przy pięcio- i dziesięciokaratowych diamentach porozrzucanych na stole Goldina, sprawiała wrażenie jeszcze większej niż w rzeczywistości.
Goldin usiadł.
– Dlaczego nie pokazał mi pan tego diamentu od razu? – zapytał. – Ten diament żyje swoim własnym życiem.
Joel uśmiechnął się skromnie i rzucił rozbawione spojrzenie na Josepha Mandelbauma, który me spuszczał wzroku z diamentu; usta miał szeroko otwarte i Joel pomyślał, że tylko głośny wystrzał z karabinu sprowadziłby go z powrotem na ziemię.
Frederick Goldin wziął diament do ręki i zaczął go obracać na wszystkie strony.
– Przez dwa lata nie będę zajmował się niczym innym – westchnął. – To wspaniałe!
– A czy ci, dla których pan pracuje, nie zrobią się podejrzliwi, kiedy nie będzie pan obrabiał tylu kamieni co zwykle? – zapytał Joel.
– Nie – odparł Frederick Goldin – tego się nie obawiam. Poza tym będę przecież nadal wyrabiać jakieś dwie trzecie normy. Pozostawiają mi wolną rękę częściowo dlatego, że jestem taki utalentowany, a częściowo dlatego że tak ich wszystkich krytykuję. A przecież sześć, siedem miesięcy zajmie mi dokładne zbadanie diamentu i przygotowanie go do obróbki.
– I będzie pan nad nim pracował dwa lata? – zapytał Joel.
– Może trochę mniej. Przy obróbce takiego kamienia nie można się nigdy spieszyć. Trzeba dokładnie wymierzyć, szlifować pod odpowiednim, ściśle określonym kątem oraz zdecydowanie ciąć. Dobrze rozszczepiony i oszlifowany, da jeden fantastyczny klejnot i pięć innych, wszystkie pokaźnych rozmiarów.
Frederick Goldin podszedł do okna i trzymał diament na podniesionej dłoni. Miał wrażenie, że trzyma kawałek księżyca.
– Już samo trzymanie tego diamentu w dłoni jest dla mnie prawdziwym zaszczytem – powiedział. – Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem. I wątpię, czy kiedykolwiek zobaczę.
Joel spędził resztę dnia z Goldinem. Szlifierz wytłumaczył mu, że musi najpierw dokładnie zbadać kamień i określić na podstawie płaszczyzn łupliwości najkorzystniejsze kierunki szlifowania. Złe oznaczenie płaszczyzny łupliwości może spowodować uszkodzenie diamentu, a nawet jego zniszczenie, objaśniał Joelowi. Lecz jeśli dzielenie kamienia się powiedzie, należy mu następnie nadać właściwą postać brylantu, pocierając go o inny surowy kamień – ten proces też wymagał od szlifierza ogromnych umiejętności i doświadczenia. Następnym etapem jest piłowanie. Diament przeznaczony do obróbki umieszcza się w specjalnym uchwycie i szlifuje przy użyciu specjalnej piły pokrytej proszkiem diamentowym zmieszanym z olejem oliwkowym. Na początku szlifuje się płaską, górną płaszczyznę diamentu, zwaną taflą. Następnie szlifierz obrabia boczne ścianki (fasetki) korony, biegnące od górnej płaszczyzny do płaszczyzny pasa, czyli rondysty. Potem odwraca diament i szlifuje fasetki podstawy, znajdujące się w dolnej jego części, poniżej pasa. Kończy, szlifując wierzchołek podstawy, tak zwany kolet, który musi być idealnie równoległy w stosunku do tafli.
Na samym końcu szlifuje się wszystkie pozostałe fasetki. Nawet prosty szlif szmaragdowy składa się z pięćdziesięciu ośmiu fasetek i każda z nich musi być szlifowana niezwykle precyzyjnie, tak aby poszczególne ścianki były nachylone pod odpowiednim kątem, w przeciwnym razie kamień utraci ogień, nabierając martwego wyrazu.
Tego wieczoru Frederick Goldin zaprosił Joela na kolację do francuskiej restauracji L'Ecstase na Consciencestraat. Rozmawiali tylko o diamentach i wypili wspólnie cztery butelki Chateau Hauteville.
Kiedy Joel wrócił wreszcie do Grand Hotel Putte, ojciec Anny musiał mu pomóc wejść na górę, chociaż strasznie zalatywało od niego czosnkiem.