Bez żadnego uprzedzenia uderzył żelaznym prętem w ostrze noża, zrobił to jakby od niechcenia. Surowy kawałek diamentu wystający z drewnianego uchwytu spadł na stół Goldina.
Joseph Mandelbaum odetchnął z ulgą. Zachwyceni asystenci zaczęli spontanicznie bić brawo Frederickowi Goldinowi, który spojrzał na Joela i wyszczerzył zęby w uśmiechu, pusząc się przy tym jak paw.
– To wszystko? – zapytał Joel.
Wąska twarz Goldina nachmurzyła się jak niebo przed burzą.
– Jak to „to wszystko"? – zdziwił się.
– Potrzebował pan prawie roku, żeby się do tego przygotować? Do jednego puknięcia?
– Chyba pan ze mnie żartuje? – zirytował się Goldin.
Jego dwaj asystenci roześmiali się.
– Tak? – złościł się Joel. – Zaczynam się zastanawiać, kto tutaj żartuje, pan czyja. Potrzebował pan prawie roku, żeby odciąć jeden kawałek diamentu, to kiedy pan zrobi całą resztę?
– Panie Blitz, rozumiem pańskie zniecierpliwienie, ale sam pan wie, że przy takiej robocie nie należy się spieszyć. Przecież przede wszystkim dlatego powierzył pan ten diament właśnie mnie. Abym go oszlifował najlepiej, jak tylko umiem, nie po to, abym się spieszył. A teraz próbuje mi pan dać do zrozumienia, że pracuję zbyt wolno?
Joel zaczerpnął powietrza.
– Kiedy przyszedłem tutaj po raz pierwszy z Gwiazdą Natalią, miałem trochę pieniędzy. Teraz nie mam nic. Jestem goły jak święty turecki, więc jak się pan pewnie domyśla, potrzebuję pieniędzy.
– Naprawdę nie ma pan pieniędzy? – zdziwił się Joseph Mandelbaum. – Ale jest pan przecież właścicielem połowy największej na świecie kopalni diamentów.
– Oczywiście. Jestem zamożnym człowiekiem. Tylko że jeśli zacznę pobierać pieniądze z moich kont bankowych w Capetown, mój brat dowie się, gdzie jestem, w ciągu paru tygodni.
Frederick Goldin spojrzał na Josepha Mandelbauma i wykrzywił twarz.
– Może się jakoś dogadamy i wypłacimy panu jakieś dwa, trzy tysiące franków – zaproponował. – Żeby miał pan z czego żyć, dopóki nie skończę roboty.
– To wspaniałe, nieprawdaż – powiedział gorzko Joel. – Milioner klepiący biedę. Kiedy pierwszy raz ujrzałem ten diament, zamarzyłem o niezmierzonych bogactwach. A teraz proszę tylko na mnie spojrzeć.
Goldin wziął do ręki odcięty kawałek Gwiazdy Natalii.
– Kiedy ten diament zostanie oszlifowany, przyjacielu, nie będzie pan musiał klepać biedy. Będzie pan królem i będzie pan mógł mieć, co tylko dusza zapragnie. Przecież pan o tym wie. I właśnie dlatego nie może pan ponaglać mnie, gdyż chcę wykonać swoją pracę z należytą precyzją.
Joel sięgnął po swoje kule.
– Chodź, Mandelbaum – powiedział. – Postawi mi pan drinka w ramach tej pożyczki, której mi udzielicie.
W pewien lutowy dzień 1881 roku Burowie zabili dziewięćdziesięciu trzech żołnierzy brytyjskich, zaskakując ich na szczycie Majuba Hill w Transvaalu. Była ich zaledwie garstka, lecz udało im się zatrzymać duży oddział wojsk brytyjskich idący przez Laing's Nek na pomoc swoim garnizonom uwięzionym w Transvaalu, gdzie miało niedawno miejsce powstanie Burów. Ta potyczka została opisana przez brytyjskiego zwierzchnika sił zbrojnych jako „druzgocąca klęska, która zostanie odnotowana w kronikach naszej armii jako nie mająca sobie równej".
Burowie płakali, strzelając do cofających się wojsk Gordon Highlanders oraz Northamptons. W sierpniu rozpoczęły się negocjacje, które okazały się pomyślne dla Burów, gdyż Brytyjczycy po klęsce na Majuba poszli na pewne ustępstwa. Burowie mieli gorącą nadzieję, że będzie to pierwszy krok w kierunku osiągnięcia pełnej niepodległości. Rząd brytyjski zgodził się uznać Paul a Krugera oraz jego doradców za oficjalnych przywódców Burów i pozwolił im na samodzielne sprawowanie rządów w Transvaalu (choć w dalszym ciągu byli zobowiązani podporządkować się czemuś, co mgliście określano mianem „brytyjskiego zwierzchnictwa").
Traktat pomiędzy rządem brytyjskim i Burami, podpisany w Pretorii, został przyjęty z ogromnym niepokojem przez wszystkich związanych w jakiś sposób z przemysłem diamentowym. Zawsze tak zresztą było, kiedy Burowie zrywali się do walki o niepodległość. Najpierw Burowie zaatakowaliby pola diamentowe w Kimberley, tym bardziej że mieszkańcy Orange Free State ciągle jeszcze byli niezadowoleni z powodu aneksji.
Wiadomość o potyczce na Majuba Hill odmieniła jednak w pewnym sensie życie Barneya. Kiedy następnego dnia dotarła do Kimberley, wszyscy dowiedzieli się, że wśród stu trzydziestu trzech rannych był młody marynarz australijski o nazwisku James McPherson. McPherson, jak się okazało, był kuzynem męża Agnes Knight, Roberta Joya. Kiedy byli jeszcze dziećmi, mieszkali obaj w Sydney i nie rozstawali się ze sobą ani na chwilę. Mówiono na nich „Bob i Jim". Robert Joy przez tydzień się wahał, aż w końcu ni stąd, ni zowąd stwierdził, że musi pojechać do Durban, aby zobaczyć się z Jamesem McPhersonem, który leżał w tamtejszym szpitalu wojskowym. Wydawało się, że wyjeżdżał z wyraźnym zamiarem sprowadzenia go do Kimberley na rekonwalescencję.
Dwa miesiące później, w kwietniu, Agnes otrzymała depeszę z Port Natal, z której wynikało, że Robert zdecydował się zabrać swojego kuzyna do Australii. Kuzyn stracił prawe oko i nie mógł poruszać lewą ręką, więc Robert zaopiekował się nim. Prawdopodobnie nie wróci do Kimberley.
„Kimberley nie jest dla mnie i prawdę mówiąc, ty chyba też nie, moja droga", przeczytała Agnes. „Możesz domagać się rozwodu z racji porzucenia i zatrzymać wszystko, czego nie zabrałem ze sobą. Jestem pewien, że będziesz szczęśliwsza z kimś innym, w końcu zawsze lepiej ci było w ramionach innych mężczyzn".
Pan Knight był oburzony, że honor jego córki został splamiony, wszak o tej depeszy plotkowało już z pewnością całe Kimberley. Agnes szybko go jednak uspokoiła. Była zadowolona, że w tak bezbolesny sposób pozbyła się Roberta. Co prawda odkryła później, że zanim wyruszył do Sydney, pobrał ostatnie trzysta sześćdziesiąt funtów z ich konta bankowego i zostawił ją z kilkoma miedziakami, ale nie było na to rady.
Być może z tego właśnie powodu pojawiła się na progu Vogel Vlei w pewne gorące, skąpane w słońcu popołudnie tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1881 roku. Ubrana była w szeroką, białą pelerynę oraz białą jedwabną sukienkę obszytą koronką brukselską. Zapytała Horacego, czy może zobaczyć się z Barneyem.
Barney wyszedł przed dom, trzymając jeszcze w ręku gazetę „Capetown", którą akurat czytał. Miał na sobie koszulę z czystego jedwabiu, kamizelkę koloru p owego i spodnie, które zamówił w Londynie. Jego ciemnobrązowy jedwabny krawat leżał jak ulał przypięty szpilką ozdobioną dwudziestodwukaratowym diamentem.
– Agnes? – zawołał już z daleka. – Nie wejdziesz do środka?
Biała woalka przy kapeluszu sprawiała, że wyglądała, jakby przed chwilą płakała.
– Wejdę, ale tylko wówczas, jeśli tego chcesz.
– A dlaczego nie miałbym chcieć, abyś weszła?
– Wiesz, dlaczego. Nigdy nie potrafiłam być nikomu wierna.
Barney złożył gazetę i uśmiechnął się.
– Nie wiem, czy szukam kobiety, która potrafi być wierna.
– Słyszałeś o Robercie? – zapytała. Skinął głową.
– Przez cały miesiąc całe Kimberley o tym mówiło. Nawet gdybym chciał, nie uszłoby to mojej uwagi.
W oddali jakiś wóz przetoczył się po popękanej od słońca drodze i Barney słyszał jeszcze odgłos obracających się żelaznych kół, mimo iż wóz był już o kilka kilometrów od domu.
– Małżeństwo zostanie anulowane dopiero po sześciu miesiącach, jeśli nie później – powiedziała. – Ale musiałam przyjechać, żeby cię o coś zapytać.