Barney spuścił głowę. Wiedział, co Agnes chce powiedzieć, wiedział też, czego sam chce. Lecz w ten gorący, leniwy dzień wszystko było niepotrzebne, nieprawdziwe, pozbawione sensu. Jakiekolwiek słowa były zbyteczne. Zbyt oczywiste, zbyt napuszone, spóźnione. Lecz czy miał jakieś inne wyjście? Mieszkać w tym okazałym pałacu przez jeszcze jedną cichą dekadę, paradować w swoich modnych garniturach przyozdobionych diamentami, jadać samotnie w jadalni, która mogła pomieścić sto osób?
Kiedy był biedny i mieszkał jeszcze w Nowym Jorku, czuł się więźniem swojego własnego życia, ale teraz w Vogel Vlei był przecież tak samo uwięziony i odizolowany, mimo iż powszechnie uważano go za bogatego człowieka.
– Przyjdź, kiedy twoje małżeństwo zostanie unieważnione. Będę tu czekał – powiedział.
– Jesteś pewien? – zapytała tak cichym głosem, że ledwo ją słyszał.
Skinął głową. Potem chwycił jej dłoń i dotknął nią swojego policzka.
– Coś mi mówi, że jesteśmy dla siebie stworzeni – powiedział.
Padał śnieg, kiedy Joel wchodził mozolnie po schodach wiodących do pracowni Fredericka Goldina. Było to w ostatnim tygodniu lutego 1882 roku. Za oknem widział, jak szare płatki śniegu wirują nad dachami Antwerpii i malują całe miasto na biało.
Frederick Goldin obiecał mu, ze właśnie dzisiaj, w środę, Gwiazda Natalia będzie wreszcie gotowa. Joel uczestniczył we wszystkich kolejnych etapach obróbki diamentu, począwszy od piłowania, a skończywszy na szlifowaniu i polerowaniu. Ostatnim razem kiedy go oglądał, a było to zaledwie dwa tygodnie temu, wydawało się, że diament jest już skończony. Zobaczył wtedy brylant, iskrzący się romb, o doskonałej formie. Lecz Goldin powiedział mu, że jeden z najbardziej utalentowanych jubilerów antwerpijskich spędzi kilka dni w pracowni Goldina, nadając diamentowi doskonały blask. Według Goldina wszystko musiało być „doskonałe".
– Nigdy nie będę mógł nikomu pokazać tego diamentu i rościć sobie do niego prawa, więc moja reputacja nie jest narażona na szwank – powiedział Joelowi – ale muszę zaspokoić swoją ambicję.
Joel zapukał do drzwi pracowni i jeden z asystentów Goldina wpuścił go do środka. Światło w pokoju było przyćmione. Miasto za oknem wydawało się nierzeczywiste i ponure. Takielunek statków przycumowanych do brzegu ciemnoszarej rzeki Skaldy kontrastował z białym krajobrazem – wyglądały jak upiorne pojazdy przybyłe nie wiadomo skąd.
Frederick Goldin ciął właśnie mały diament o jasnożółtej barwie, więc Joel musiał chwilę poczekać. Kiedy przeciął wreszcie kamień na pół, podniósł wzrok na Joela.
– A więc? – zagadał Joel, zdejmując wilgotne, skórzane rękawiczki i wkładając je do kieszeni płaszcza.
Goldin patrzył na niego przez dłuższą chwilę.
– A więc co? – zapytał wreszcie.
Joel przełknął ślinę.
– Gdzie jest diament? – zapytał. – Czy jest już gotowy?
Goldin wyprostował się na swoim stołku i spoglądał to w jedną stronę, to w drugą, wyraźnie zakłopotany i zaskoczony.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Jak to nie wie pan o czym mówię? Chcę zobaczyć diament!
– Nie wiem, o jaki diament panu chodzi – zaprotestował Goldin.
– O Gwiazdę Natalię – szepnął Joel. – O jakiż by inny?
Goldin wstał.
– Nie mam takiego diamentu – oświadczył.
– Co się, do diabła, panu stało? – warknął Joel. – Gwiazda Natalia. Lilioworóżowy, trzystupięćdziesięciokaratowy diament. Obrabiał go pan przez ostatnie dwa lata!
Frederick Goldin odwrócił się do jednego ze swoich asystentów, lecz ten potrząsnął tylko głową.
– Zajmuję się obróbką diamentów wystarczająco długo, aby znać każdy większy kamień – powiedział Goldin. – To mój obowiązek. Ale nigdy nie widziałem ani nie słyszałem o diamencie o nazwie Gwiazda Natalia.
– Sam go tutaj przyniosłem – powiedział Joel. – To mój diament i chcę wiedzieć, gdzie jest.
– Powiada pan, że go tutaj sam przyniósł? Że jest pański?
– Wie pan cholernie dobrze, że mówię prawdę! Na Boga, Goldin, wsadzę cię za to do więzienia! Gdzie, do diabła, jest mój diament?
– Przykro mi. Nigdy mi pan nie przyniósł żadnego diamentu – uśmiechnął się Goldin. – A co do pańskich gróźb… no cóż, jeśli umie pan udowodnić, że wziąłem od pana taki diament, wtedy oczywiście będą mnie musieli aresztować i być może sądzić. Ale czy ma pan dowody? Czy może pan udokumentować swoją tezę? Czy ma pan jakieś dokumenty? Czy może pan udowodnić, że taki diament kiedykolwiek istniał, a jeśli nawet istniał, to czy był pańską własnością?
Joel zamknął oczy i zachwiał się lekko.
– Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem – powiedział. – Policzę do dziesięciu, a kiedy skończę, ma mi pan pokazać mój diament. Bo jeśli nie…
– To co? Uderzy mnie pan swoją kulą?
Joel otworzył oczy i spojrzał na Fredericka Goldina strasznym wzrokiem.
– Cierpiałem przez ten diament, tułałem się przez niego po świecie, Goldin. Dla niego męczyłem się przez wiele lat. Niech ci się nie wydaje, że możesz mi go odebrać, bo to ci się nie uda.
Goldin zamyślił się. Po chwili uśmiech pojawił się znowu na jego twarzy.
– Nigdy nie było takiego diamentu, panie Blitz. Jest pan przecież chorowity. Musiało się panu to wszystko przyśnić. Pan pije, prawda? Być może miał pan jakieś halucynacje.
– Zabiję cię – powiedział Joel.
– Wcale nie – odparł Goldin. – Nie ma pan powodu.
– Mam mnóstwo powodów. Doskonały diament o szmaragdowym szlifie o wadze 158,4 karatów to wystarczający powód. Gwiazda Natalia. Istnieje, bo go widziałem. Świeci jak żaden inny diament na całej kuli ziemskiej. Jest mój, Goldin, i jeśli mi go nie oddasz, przysięgam, że umrzesz.
– Jest pan przemęczony – powiedział Goldin. – Może pan usiądzie i napije się wody. Gilbercie, przynieś panu Blitzowi szklankę wody.
– Chcę mój diament – powtórzył Joel. Goldin pokręcił głową.
– Nigdy nie było żadnego diamentu – powiedział. – To był tylko sen.
Joel stał w milczeniu, podpierając się o swoje kule, kiedy jeden z asystentów przyniósł szklankę wody, a drugi podsunął mu krzesło. Zignorował ich obu, mimo że asystent stał przy nim ze szklanką wody w jednej ręce, a drugą rękę opierał o krzesło, zatroskany i milczący. Joel patrzył na śnieg, który przysypywał Antwerpię, Jezusstraat, Twaalfmaandenstraat, Oude Koornmarkt, gotycką wieżę katedry, pomniki Rubensa i Quintena Matsysa, Vlacykensgang oraz rzekę. Czuł się tak, jakby ktoś zatrzymał czas, jakby nic nigdy nie miało się już wydarzyć. Klucz do jego przyszłości przepadł tak nagle i bezpowrotnie jak gwiazda, która schowała się raptem za odległym dachem, gwiazda, która miała wskazać mu drogę, lecz okazała się gwiazdą fałszywą, błąkającą się po przestworzach, gwiazdą zbyt jasną.
– Wiesz, kochanie, powinnam była od razu wyjść za ciebie – oświadczyła Agnes.
Barney siedział pochylony nad swoim biurkiem, dotykając go niemalże nosem, i czytał listy, które nadeszły tego ranka z Kimberley. Światło wpadające do pokoju było jesienne i szare, ale nawet o czwartej godzinie za wcześnie było wołać służących, aby zapalili lampy.
– Hmmm? – mruknął, pisząc coś ołówkiem na marginesie jednego z listów. Potem podniósł głowę. – Dziwna z ciebie kobieta, kochanie – powiedział.
Agnes uśmiechnęła się do niego. Prawie przez całe popołudnie siedziała przy kominku na małym niebieskim krześle obitym grubym, szorstkim materiałem i wytrwale robiła frywolitki. Falbany jej sukni zdradzały zaawansowaną ciążę. Okrągłość twarzy oraz jasne, króciutkie włoski nad górną wargą demaskowały kobietę, której ciało przygotowuje się na rozwiązanie. Ich drugie dziecko miało przyjść na świat za dziesięć dni, może wcześniej.