Выбрать главу

– Ale ja ciebie kocham – powiedziała zdecydowanym tonem.

Pocałował ją w czoło.

– I tak wyjadę. Chcę być bogaty, Leah. Kiedy wrócę do Nowego Jorku, chcę kupić posiadłość na Third Avenue. Daj mi dwa lata, to wszystko, wrócę i obsypię cię złotem. Oczywiście, jeżeli jeszcze będziesz mnie chciała. Potarła policzki palcami.

– Matka zawsze mi mówiła, że przypominasz tych twardzieli z Bowery.

Złapał ją za nadgarstki. Następnie podniósł jej ręce do góry i ucałował. W jej oczach błyszczały łzy.

– Nie zapomnisz wrócić, prawda? – zapytała. Potrząsnął głową. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.

Tym razem był to rabbi Levitz, krępy i grymaśny mężczyzna z rudą brodą i małymi okularami na nosie.

– Proszę wejść, rabbi – zaprosił go Barney. – Rozmawialiśmy o pogrzebie.

Rabbi podniósł do góry rękę.

– Błogosławię was – powiedział. – Tworzycie wspaniałą parę.

Leah odwróciła się, żeby wyjść.

– Być może, pewnego dnia… – powiedziała łagodnie. Rabbi Levitz uśmiechnął się do niej, kiedy szła w kierunku drzwi.

– Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać – zwrócił się do Barneya. – Czy nie powinniście pomyśleć o ślubie? Leah Ginzberg jest niezłą partią.

Barney przetarł oczy.

– Jestem zmęczony, rabbi. Właśnie pochowałem matkę. Nie chcę rozmawiać o małżeństwie.

– Chcesz wyjechać, prawda? Moishe powiedział mi…

– Tak. Myślałem o Kalifornii. Ale znalazłem list od Joela, z Afryki Południowej. Pisze, że kupił farmę i chce, żebym mu pomógł. No cóż, w takim układzie, myślę, że pojadę.

Rabbi jeszcze raz podniósł do góry rękę.

– Powinieneś zabrać ze sobą żydowską narzeczoną. Może właśnie taką dziewczynę jak Leah. Nie możesz przewidzieć, jakiego rodzaju kobiety spotkasz w Afryce Południowej. Może schwartzeh?

Barney nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

– W Afryce Południowej są Żydówki, rabbi. Rabbi Levitz wykrzywił się ze wstrętem.

– Może Holenderki. Ale nie lanclsleit. Na pewno nie Niemki.

Popatrzyli na siebie w milczeniu.

– No cóż – powiedział rabbi Levitz. – Nie chciałbym zajmować ci zbyt wiele czasu. Chcę ci tylko powiedzieć, że jest mi przykro z powodu twojej matki. Pamiętam Feigel, kiedy była śliczną, wesołą dziewczyną. Ona i twój ojciec byli moimi ulubieńcami.

– Czy moja matka jest w niebie? – zapytał Barney. – Pomimo…

Rabbi pokiwał głową.

– Była opętana przez diabła, dybbuka, i próbowała z nim walczyć najlepiej jak umiała. Kłuła się nożem, żeby się go pozbyć. Twoja matka jest w niebie, Barney, razem z twoim ojcem. Była porządną kobietą.

– A ja? – zapytał jeszcze raz Barney. – Czy znajdzie się miejsce w niebie i dla mnie?

– Dlaczego wątpisz? – zapytał rabbi.

– Sam nie wiem. Czasami czuję, że tracę wiarę. Czasami czuję się bardziej Amerykaninem niż Żydem.

– A nie możesz być jednym i drugim? Barney odwrócił wzrok.

– Próbowałem. Ale kiedy pomyślę o swoim ojcu, dziadku i pradziadku… to czuję, że jestem inny.

Rabbi złapał Barneya za ramię.

– To nieprawda – powiedział serdecznie. – Nie jesteś jedynym młodym mężczyzną, z którym rozmawiałem o tych sprawach i który tak to czuje. Twój ojciec odczuwał podobnie. Obciął swoje payessy, żeby łatwiej mu było robić interesy z gojami, i dlatego że chciał pokazać, iż przeszłość pozostawił za sobą. Tak to bywa z wszystkimi pokoleniami – pytania, wątpliwości, kim się jest. Niemcem czy Żydem? Amerykaninem czy Żydem?

– W takim razie jaka jest odpowiedź? – zapytał Barney.

– Należy studiować Torah, szukać oświecenia w słowach Boga, wykonywać swoje obowiązki z lekkim sercem. Oto odpowiedź.

– I tylko tyle? Rabbi uśmiechnął się.

– Najwybitniejsi mężowie w historii poświęcili swoje życie, aby postępować w myśl tych trzech przykazań, i zmarli niezadowoleni.

Po godzinie skończyła się skromna stypa. Do sypialni weszli Ginzburgowie, aby złożyć Barneyowi kondolencje – pan Ginzburg z żałobną miną podał Barneyowi rękę, a pani Ginzburg, z zaciśniętymi ustami, z pogardą na twarzy, rozglądała się po obskurnej sypialni jak wścibska kura. Kiedy wszyscy goście wyszli, przyszła pani Kowalski, która mieszkała piętro wyżej, aby posprzątać. Pani Blitz zawsze patrzyła na nią z góry – na tę ciemną Poylish opstairsikeh - ale pani Kowalski starannie pomyła kieliszki po winie, wytarła podłogę w kuchni, a później, wycierając ręce w fartuch, zapytała Barneya matczynym głosem, czy nie chce zjeść kolacji.

Barney, który siedział przy stole z ostatnim kieliszkiem wina w ręce, odpowiedział:

– Nie, dziękuję. Teraz muszę przyzwyczaić się do robienia pewnych rzeczy samodzielnie.

Pani Kowalski powiesiła fartuch na drzwiach.

– Powinieneś ożenić się – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Cóż to za mężczyzna bez żony?

Moishe kupił od Barneya akcje Blitzów, Krawców, za 2123 dolary, chociaż w gotówce był w stanie wyłożyć tylko 750. Reszta została wpisana na hipotekę jego domu z frontem zrobionym z brązowego kamienia, na Suffolk Street, którego był właścicielem na spółkę ze swoim kuzynem, Avrumem, współwłaścicielem koszernego sklepu mięsnego na Brooklynie. Barney natychmiast wziął 150 dolarów i poszedł do biura żeglugi parowcowej Inmana, aby kupić bilet do Liverpoolu na parowiec „City of Paris": Następnie wstąpił do Lorda & Taylora i nabył nowy, lekki garnitur w kolorze khaki, dwie pary mocnych, płóciennych wysokich butów, koszule, bieliznę i grube skarpety. Kupił również rewolwer typu Colt Shopkeeper, ponieważ Joel opisał kolonię jako bardzo dziką.

W noc poprzedzającą wyjazd po raz ostatni wspiął się po schodach do warsztatu Blitzów. Wszyscy już poszli do domów, ale kiedy tak stał na głównym przejściu między ławkami, potrafił sobie ich wszystkich wyobrazić i wydawało mu się, że słyszy śmiechy dziewczyn, pobrzękiwanie nożyc oraz głuche uderzenia o stół bel materiałów, rozwijanych przez Hymana. Dotknął dłonią części drewnianej konstrukcji i spróbował przypomnieć sobie, jak wyglądał jego ojciec, pochylony nad wzorami, ubrany w swoją czarną, roboczą kamizelkę z dyndającym złotym łańcuszkiem od zegarka. Matka wysyłała go do niego z tacą przykrytą białą serwetą. Zazwyczaj były na niej latkes albo filety z ryby na zimno. Podczas posiłków ojciec brał Barneya na kolana i mówił: „Pewnego dnia, ty i ja, będziemy tutaj razem pracować".

Drzwi od warsztatu zaskrzypiały. To był Moishe. Ciężko dysząc, podszedł do Barneya i wręczył mu małą paczkę zawiniętą w brązowy papier.

– Byłem u ciebie w domu – powiedział, wycierając czoło. – Pani Kowalski powiedziała mi, że prawdopodobnie będziesz tutaj.

– Co to jest? – zapytał Barney, biorąc do ręki paczuszkę.

– Otwórz, a zobaczysz.

Barney powoli rozwinął paczkę. Wewnątrz było płaskie pudełko, a w nim starannie złożony, nowy szal modlitewny. Barney wziął go w ręce i założył sobie na ramiona.

– Jestem bardzo wzruszony – powiedział. – Dziękuję.

– Od nas wszystkich. Od Irvinga i Hymana również. Chcemy ci życzyć szczęścia, ale nie chcemy, żebyś o nas zapomniał.

– Nie umiałbym o was zapomnieć. Przykro mi, że was zawiodłem.

– Jak to, zawiodłeś? Jesteś młody, musisz myśleć o sobie. Musisz iść za głosem serca. Twój ojciec przyjechał do Ameryki, aby szukać szczęścia. Ty musisz pojechać gdzie indziej.