Każdego wieczoru, kiedy bydło było już spędzone do stajni, Barney siadał w swoim pokoju i przy świetle lampki oliwnej pisał listy. Napisał kilka ciepłych słów do Leah i Moishego, ale głównie korespondował z urzędami pocztowymi, prokuratorami oraz przedstawicielami władzy całej północnej Kolonii na Przylądku i Griqualandii, pytając o brata. Nie wszyscy odpisywali. Ci, którzy odpowiedzieli, pisali, że nie ma już nadziei na znalezienie brata. „To wielka, rozległa i niebezpieczna kraina" napisał urzędnik Crown Agent z Hope Town. „Prawdopodobnie pański brat został rozszarpany przez lwy".
W marcu 1869 roku Kolonię na Przylądku ogarnęła gorączka poszukiwania diamentów. Schalk van Niekirk, ten sam, który kilka lat wcześniej znalazł Eurekę, pojawił się na scenie z kolejnym kamieniem. Diament został znaleziony przez pasterza z plemienia Griąua na farmie, niedaleko rzeki Orange. Później wszedł w jego posiadanie czarownik plemienny, który używał go jako amuletu. Van Niekirk odkupił go za 500 sztuk owiec, dziesięć krów oraz jednego konia. Ale kiedy wysłał go do Kapsztadu, do wyceny, okazało się, że to wspaniały biały diament o wadze osiemdziesięciu pięciu karatów. Nazwano go Gwiazdą Afryki Południowej i sprzedano hrabiemu z Dudley za 25 000 funtów. Kładąc diament na stole w parlamencie, sekretarz kolonialny sir Robert Southey powiedział: „Panowie, oto kamień, na którym zostanie zbudowana przyszłość Afryki Południowej".
Korespondent z „Colesberg Advertiser" zapytał złośliwie: „Ciekawe, co teraz powiedziałby Gregory, gdyby tutaj był. Może ten kamień również został upuszczony przez strusia?"
W ciągu kilku następnych tygodni inne diamenty znaleziono na brzegach rzeki Vaal, trochę dalej na północ, na terenie Orange Free State. „Cape Argus" wydrukował nagłówki, które głosiły: Diamenty! Diamenty! Diamenty! W kwietniu wszystkie trakty wiodące z Kapsztadu w głąb kraju zaludniły się kopaczami różnych narodowości.
Great Karoo była jak zwykle nieprzystępna, zakurzona i bezlitosna, co spowodowało, że kilku kopaczy zmarło po drodze, ale pewien reporter stwierdził, że kiedy umierali, widzieli oczami duszy diamentowe pola, które błyszczały, jak gdyby były pokryte kroplami rosy, widzieli diamenty w falującej trawie i wiszące na gałęziach drzew wzdłuż całej rzeki Vaal, a drogi i dróżki wyglądały jak pokryte szronem.
Nie zważając na polityczną niezależność Orange Free State, który w 1834 roku został w bezwzględny sposób podbity przez Holendrów, wtargnęły tam hordy pazernych poszukiwaczy diamentów z jednym tylko pragnieniem: wzbogacić się. Wkrótce brzegi wzdłuż rzeki Vaal i Orange zostały rozparcelowane na niewielkie działki i ci, którzy przybyli zbyt późno, musieli szukać diamentów „na sucho", w sporej odległości od wody. Farmerzy w Hopetown, Klipdrift i Pniel znaleźli swoje płoty i ogrodzenia powalone na ziemię oraz powyrywane z korzeniami drzewa. Jeden po drugim wy-przedawali ziemię, bo nie widzieli sensu gospodarowania na farmach, które były systematycznie niszczone przez bezprawnie działających poszukiwaczy diamentów.
Przed przybyciem awanturników Barney spacerował czasami brzegami rzeki Orange, która płynęła niedaleko Derdeheuwel; schylił się nawet kilka razy, żeby podnieść garść żwiru i przepuścić między palcami, ale nie znalazł nic, co w przybliżeniu przypominałoby diament. Niedługo potem porośnięte drzewami brzegi rzeki zostały zajęte przez kopaczy. Raz czy dwa razy, z czystej ciekawości, poszedł zobaczyć, jak przepuszczają błoto przez kuchenne sita, oddzielając patykami kamyczki. Rzadko odzywali się do niego. Jedynymi słowami, które usłyszał od tych brodatych mężczyzn w tanich roboczych koszulach i poplamionych błotem spodniach, były wypowiedziane podejrzliwym tonem „dzień dobry" i „do widzenia". Godzinami przesiadywali przy swoich składanych drewnianych stolikach, wybierając nawet najmniejsze okruchy diamentowe z sit, przelewając przez nie i przesypując tony błota i żwiru, wydobywanego przez ich pomocników – Murzynów. Barney doszedł do wniosku, że szukanie diamentów przypomina mu znaną z bajek pracę za karę, kręcenie złotego sznura ze snopków słomy.
Na pastwiskach zakwitły różowo-białe kwiaty, zwiastuny zbliżającej się zimy. Przez dwa tygodnie lał deszcz, z czego bardzo cieszyli się farmerzy. Afrykanerzy, widząc zbierające się chmury burzowe, zawsze mówili z nie tajoną radością: „Pogoda się polepsza". Ale deszcz był morderczy dla poszukiwaczy diamentów, zwłaszcza że znacznie oziębiło się i wyżłobione dziury w ziemi zaczęły zamarzać. Słońce, które zasłaniały chmury, przypominało wielką kulę opalu. Pomimo tego setki kopaczy przyjeżdżało z Kapsztadu i Durban. Podróżowali skrzypiącymi wozami albo na zmęczonych koniach i kiedy docierali do ocienionych przez wierzby brzegów rzeki Vaal, zrywali kapelusze z głów, podrzucali je do góry i wrzeszczeli z radości, a potem budowali prowizoryczne chatki i marzyli o olbrzymiej wielkości diamentach.
Niektórzy z nich stawali się bogaczami od razu. Jeden młody poszukiwacz klęczał w kościele i znalazł diament wciśnięty w klepisko. Pewien Anglik zrezygnował ze swojej działki, ponieważ kopiąc w niej od wielu tygodni nie znalazł niczego, ale mężczyzna, który przyszedł po nim, już pierwszego dnia wykopał rów na sześć cali głęboki i znalazł prawie trzydziestokaratowy diament, który sprzedał za 2500 funtów.
Barney z radością odkrył, że farma zaczyna prosperować. Oranjerivier było oddalone od działek diamentowych, a więc pola nie odwiedzali poszukiwacze marzący o milionach i nie szukali tam drewna na ogniska, burząc stodoły i rozwalając płoty. Było jednak na tyle blisko, że Barney wysyłał tam codziennie jednego ze swoich Griąua z wozem załadowanym jajami, beczkami z mlekiem i świeżą wodą, żeby sprzedawał produkty poszukiwaczom diamentów, co w znacznym stopniu podreperowało budżet Derdeheuwel. Mleko – 1 szyling 6 pensów za wiadro; woda – 5 pensów za wiadro; jajka – 2 pensy za sztukę. Drogo, ale cóż mieli zrobić kopacze? Barney założył nawet biuro pośrednictwa pracy dla czarnych, używając Donalda jako tłumacza i pośrednika w rozmowach z miejscowym dikgoro czy tubylczymi społecznościami. Chociaż brał za jednego tubylca 35 funtów i 3,5 pensa miesięcznie, co było znacznie drożej niż gdzie indziej, wielu poszukiwaczy diamentów wolało robotników Barneya od zwykłych nicponiów, którzy kręcili się w pobliżu działek, chociażby ze względu na uczciwość tych pierwszych. Jeżeli którykolwiek z nich próbował się zemścić na swoim panu za to, że go bił czy źle traktował, i połykał lub chował wydobyte diamenty do kieszeni, Donald wkraczał do akcji i dawał mu porządnie w skórę. „Kilka batów dla nauczki" mówił po ojcowsku.
– Wkrótce diamenty się skończą – powiedział Monsaraz pewnego wieczoru, kiedy siedzieli przy kolacji, zajadając sporządzony przez Donalda bobotie. - I wtedy te ziemne glisty w ludzkich skórach zostawią nas w spokoju.
Barney spojrzał na Monsaraza oświetlonego światłem z kandelabra. Był blady od przedawkowania dżinu i braku słońca. Pod okiem bez przerwy drgał mu mięsień.
– Wolałbym, żeby zostali – powiedział Barney ostrożnie, sięgając po butelkę z winem. – Dzięki nim farma ma zyski. W tym miesiącu zarobiliśmy na czysto pięćdziesiąt omem funtów.
Monsaraz odsunął talerz.
– Dlaczego on zawsze gotuje to malajskie paskudztwo? – wymamrotał. Nalał sobie do szklanki dżinu, który wypił trzema długimi łykami.