– Szantaż? – uśmiechnął się Barney.
– Ależ nie, sir. Przyjacielska przestroga.
Barney położył ręce na biodra i zamyślił się na chwilę, podziwiając piękno doliny.
– Wiesz co, Donaldzie – powiedział ciepło – chyba zaczynam pojmować podstawowe zasady chrześcijańskie.
Barney zastanawiał się, czy nie odwołać zaproszenia na kolację u rodziny Knightów, ale o siódmej Joel ciągle spał głębokim snem, a oczy miał opuchnięte i czerwone jak dojrzała figa. Natalia powiedziała mu, że prawdopodobnie obudzi się dopiero jutro rano.
– Chyba już nie umrze, co? – zapytał Barney, pochylając się nad zmaltretowanym, śpiącym bratem.
Natalia potrząsnęła energicznie głową.
– Nie umrze. Obiecuję. Barney dotknął jej ramienia.
– Byłaś dla niego dobra. Dziękuję ci.
– Wszyscy Griąua dobrzy ludzie – odparła.
– Zaczynam dochodzić do tego samego wniosku – powiedział Barney.
Donald czekał na niego na zewnątrz, trzymając w ręce wodze oraz bat, którym leniwie wymachiwał, oganiając się od owadów wściekle latających w powietrzu. Kilka metrów dalej, przy ognisku, siedział mężczyzna grający na instrumencie, którego dźwięk przypominał dźwięki drumli, podczas gdy krzepko wyglądająca kobieta, szczelnie zawinięta w czerwoną sukienkę, głośno śpiewała fragmenty z psalmów.
Barney i Donald siedzieli w milczeniu obok siebie na koźle powozu, a konie ciągnęły ich po nierównym, porośniętym trawą terenie w kierunku Kimberley. Kiedy wjechali na wzniesienie, mogli widzieć diamentowe kopalnie, na których rozpalono tysiące ognisk. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna.
Wreszcie dotarli przed dom Knightów, mieszczący się przy głównej ulicy. Budynek należał do ładniejszych w mieście – był to na biało pomalowany bungalow z długą werandą i drewnianym dachem. Ładnie utrzymany ogródek otaczał niski płot ze sztachet, a ścieżka prowadząca do głównego wejścia do domu była wysypana białymi kamykami. W oknach nie było firanek i Barney widział siedzącą przy stole Agnes oraz Faith rozpalającą oliwne lampki.
– O której godzinie mam wrócić? – zapytał Donald. Barney spojrzał na zegarek.
– Przyjedź o jedenastej. Tak będzie dobrze.
– Być może dla pana. Barney podniósł brew do góry.
– A jakie masz plany?
Donald uśmiechnął się szeroko i trochę bezczelnie.
– Jan Bloem powiedział mi, że dzisiaj przyjeżdża nowa siostra, dobra, tłusta Hotentotka. Jan Bloem mówi, że nazywa się Ciężka Mary.
– Mogłem się domyślić. W porządku, bądź tutaj o jedenastej trzydzieści. Ale nie później.
– Jest pan dobrym człowiekiem, panie Blitz. Donald cmoknął na konie i odjechał, a Barney wszedł na werandę i zapukał w czarno pomalowane drzwi. Udawał, że nie zauważył gwałtownego poruszenia firanki w małym okienku przy drzwiach.
Sam pan Knight otworzył drzwi, chociaż było to dla niego z pewnością zupełnie nowe doświadczenie wpuszczać osobiście swoich gości. Był tak samo ubrany jak na ulicy, w czarny garnitur i białą koszulę z wyłożonym kołnierzykiem.
– Jest pan bardzo punktualny – powiedział takim tonem, że Barney nie był pewien, czy punktualność była dla niego cnotą czy też grzechem. – Dziewczyny nie mogły się doczekać.
Barney wszedł do salonu. Stały w nim różnego rodzaju drogie meble, nie zawsze pasujące do siebie: stoły wykonane z mahoniu, inkrustowane wysokie komody, ohydne werniksowane fotele i kanapy. Graty, które prędzej spodziewałbyś się zobaczyć na wózku pchanym przez jakiegoś emigranta, mieszanina cennych przedmiotów otrzymanych w spadku i zwykłych śmieci.
Agnes i Faith stały przy ścianie i dygnęły, kiedy go zobaczyły.
– Ja też nie mogłem się doczekać – powiedział Barney. Zdjął kapelusz i rękawiczki, a pan Knight odebrał je od niego tylko po to, aby spojrzeć na nie z zakłopotaniem, ponieważ nigdzie nie było wieszaka, na który mógłby je powiesić.
– Decyzja o zamieszkaniu w Kimberley była dla nas bardzo trudna – powiedział pan Knight. – W poprzednim miejscu musieliśmy zostawić nasze najcenniejsze rzeczy. A do tego przyjaciół i życie towarzyskie. – Zakaszlał z zakłopotaniem. – Chyba się pan ze mną zgodzi, że życie towarzyskie tutaj nie jest zbyt kwitnące? Z pewnością nie jest.
– A jak interesy? – zapytał Barney.
Pan Knight znalazł w końcu miejsce, gdzie mógł umieścić kapelusz Barneya – było nim poroże gazeli afrykańskiej: kapelusz powiesił na prawym rogu, a rękawiczki na lewym.
– Interesy? – zapytał, poprawiając klapy garnituru i opierając pięści na biodrach. – O, tak, mnóstwo roboty. Spory o działki, spory o diamenty. I czasami spory o kobiety.
Do pokoju weszła drobna, blada kobieta, której twarz kolorem i kształtem przypominała migdał. Miała na sobie nieładną, jasnozieloną, bawełnianą sukienkę, a w uszach dyndały jej kolczyki z krwawnikami. Kiedy Barney wziął ją za rękę, poczuł się, jak gdyby próbował ocalić jakąś osobę z posmarowanymi tłuszczem rękami przed odpadnięciem od pionowej skały, na którą ta osoba starała się wejść.
– Moja lepsza połowa – wymamrotał Knight zakłopotany.
– Bardzo mi miło – powiedział Barney.
– Mnie również – odpowiedziała pani Knight niepewnym, jasnym głosem. – Kolacja prawie gotowa.
Agnes zachichotała. Wyglądała prześlicznie. Miała na sobie różową sukienkę ze świecącej bawełny z koronkowym żabotem. Faith włożyła skromniejszą szarą sukienkę, którą zdobiła broszka z kameą. Włosy miała zaczesane do tyłu.
– Mamusia miała kłopoty z nowym kucharzem, prawda, mamusiu? – zapytała Agnes.
Pan Knight zmarszczył brwi, ale pani Knight klasnęła w dłonie z rozbawieniem i powiedziała:
– Ci Malajowie… nie rozumieją po angielsku, ot, cały kłopot. Powiedziałam mu, żeby przyrządził ziemniaki sautó, a kiedy wróciłam do domu, odkryłam, że położył wszystkie małe ziemniaki po jednej stronie naczynia, a duże po drugiej. „Gotowe, pszepani – powiedział. – Posorto-wałem ziemniaki tak jak pani kazała". Czy to nie zabawne?
– Tęskni za Kapsztadem – zauważył pan Knight niepotrzebnie, a jego żona poszła do kuchni, żeby uratować danie.
W końcu zasiedli do kolacji przy owalnym stole z chwiejącymi się nogami. Kiedy jedli już zupę, cienką lurę, w której pływały ziarenka groszku i która była tak pieprzna, że Barney poczuł, iż za chwilę wyparsknie wszystko na obrus, pan Knight wstał, zdjął z półki książkę pt. Dobry i sumienny uczestnik Mszy świętej i wsunął ją pod jedną z chwiejących się nóg, aby utrzymać stół w poziomie. Kiedy wyszedł spod stołu, był czerwony na twarzy.
– Nie zawsze tak było – ogłosił całemu światu mocnym głosem. – Swojego czasu mieliśmy najwspanialszy mahoniowy stół obiadowy w całej Kolonii.
– Nie przejmuj się tym, kochanie – powiedziała słodko jego żona.
– Czy zostanie pan w Kimberley do niedzieli, panie Barney? – zapytała Faith.
Barney był zadowolony, że miał szansę odłożyć łyżkę i wytrzeć usta w serwetkę. Serwetka była lniana, prawdziwa irlandzka, chociaż mocno już sprana.
– Zostanę na pewno – powiedział. – Mam kilka spraw do załatwienia w Kimberley.
– A więc może nam pan towarzyszyć podczas mszy w kościele? – zapytała Faith.
– Faith – zaprotestował jej ojciec grubym głosem. Barney odkrył jednak, że pomysł ten raczej mu się spodobał. Może w Anglii albo w Kapsztadzie młode kobiety nie powinny być eskortowane do kościoła przez młodego mężczyznę, żeby wspólnie recytować modlitwy, ale tu w Kimberley było to do przyjęcia. Na pewno lepsze niż chichotanie z kopaczami diamentów na ulicy, jak pospolite dziwki. I o niebo lepsze niż sekretne obłapiania za budynkiem probierczym, gdzie nie byłby w stanie kontrolować sytuacji. Pan Knight był pewien, że jego szelmowskie córeczki były jeszcze dziewicami, ale to mogło się zmienić. Jeszcze sześć miesięcy w tym prymitywnym, zapomnianym przez Boga mieście poszukiwaczy diamentów, prostytutek i złodziei i nie będzie już tak pewny siebie. Cnota dziewczęca jest krucha jak kwiat. Poza tym zdawał sobie sprawę z tego, jak atrakcyjne dla mężczyzn są jego córki.