Выбрать главу

– Bilard – powiedziała pani Knight żałośnie, bez żadnego powodu. Barney spojrzał na nią zaniepokojony, ale pan Knight potrząsnął głową, żeby nie zwracał na nią uwagi.

– Chcemy przyjąć jeszcze kilku dżentelmenów – powiedział pan Knight. – To dotyczy również amerykańskich dżentelmenów. Nie jesteśmy ogarnięci ksenofobią. – Nagle roześmiał się głośno, zadowolony ze swojego poczucia humoru i tolerancji.

Barney sięgnął ręką pod stół i złapał Agnes za kolano, żeby ją uspokoić. Zrobiło mu się gorąco, zaczerwienił się i poczuł, że dostał erekcji.

– Przypuszczam, że nie dopuszczacie do siebie… mieszańców? – zapytał.

– Mieszańców! Mój drogi przyjacielu! Nie przyjmujemy nawet absolwentów Winchester College! Nie, drogi kolego, nie uświadczysz między nami żadnych mieszańców. Żadnych Arabów, Chińczyków, Malajów, ani nawet pieprzonych Francuzów!

– A Żydów? – zapytał Barney.

Pan Knight, który właśnie przełykał gulasz, spojrzał na Barneya, jak gdyby nagle zaczął go posądzać, że postradał zmysły.

– W dniu, w którym przyjmiemy Żyda do klubu Kimberley, wypiję pięć butelek brandy, jedna po drugiej, i pójdę poszukać miejsca, żeby się położyć i zasnąć snem wiekuistym. Żydzi! Pazerni na pieniądze Żydzi! Dlaczego pan o to pyta?

– Właściwie… – zaczął Barney suchym głosem. – Nie wszyscy Żydzi są tak zachłanni, jak się o nich mówi. A jeden z moich najlepszych przyjaciół jest Żydem. – Słowa nie przychodziły mu łatwo, ale wiedział, że musi je wypowiedzieć. – Żydzi mogą być bardzo… no cóż, wrażliwi.

– Och, proszę mnie źle nie zrozumieć – przerwał mu Knight. Pożuł przez chwilę w ustach kawałek mięsa, skrzywił się z obrzydzeniem, po czym wyjął go, wielki i twardy, ze śladami zębów, i położył na brzegu talerza. – Żydzi są ludźmi, nie mam co do tego żadnych wątpliwości; nie tak jak czarnuchy. Mają swoją religię, nieważne jak perwersyjne mogą być jej zasady, i mają swoje życie rodzinne. I nawet słyszałem, od ludzi takich jak pan, że niektórzy Żydzi potrafią być mili i uprzejmi. Nie, nie, proszę mnie źle nie ocenić.

Barney poczuł że dłużej nie wytrzyma, wstanie od stołu i opuści bungalow Knighta. Czuł, że gotuje mu się mózg. Ale Agnes przyciskała jego dłoń do swojego uda i to go uspokajało, dostarczając erotycznych doznań, a przy tym trzeźwiąco na niego wpłynęło myślenie o Joelu, który w dalszym ciągu był narażony na niebezpieczeństwo ze strony Stafforda Parkera i jego siepaczy. Pan Knight, chociaż bigot pierwszej wody, mógł ocalić jego życie.

Musiał przyznać przed sobą samym, że pomysł zostania członkiem klubu Kimberley był w pewnym sensie atrakcyjny. Ugruntowałoby to jego pozycję, jako rzetelnego biznesmena i otworzyło kredyt zaufania w społeczeństwie, tak że mógłby zacząć wspinać się na szczyt drabiny.

Ale gdzie była ta drabina? W tym rozgardiaszu trudno było dociec. W każdym razie wszystko było lepsze niż prowadzenie farmy dla Monsaraza; i wszystko było lepsze niż żyć tak jak Knight, na cienkiej zupce i niemożliwych do realizowania marzeniach.

– Czy zgodziłby się pan pomóc mojemu żydowskiemu przyjacielowi wydostać się z nader trudnej i kłopotliwej sytuacji? – zapytał Barney.

Pan Knight spojrzał na niego z uwagą i przełknął łyk wina.

– Trudnej sytuacji, powiada pan.

– Został oskarżony o kradzież, niesłusznie.

– Aaa! Podobnie jak nasz przyjaciel Chatsworth.

– Tak – powiedział Barney. – I na tym nie koniec podobieństw w obydwu sprawach. O ile jestem zorientowany, jedynym świadkiem był Murzyn.

– Oskarżono go o kradzież? – zapytał pan Knight. – Mam nadzieję, że nie diamentów?

Barney pokiwał głową.

– Mówi się, że robotnicy pracujący dla British Diamond Mining Company zostali przez niego przekupieni i przynosili mu najlepsze diamenty. Sprzedawał je później na czarnym rynku.

– Mówi pan o panu Havemannie, prawda? – wtrąciła Faith zaskoczona. – Myślałam, że już go skazali i rozciągnęli.

Barneyowi zrobiło się gorąco.

– Znała go pani? – zapytał.

– Wszyscy go znali – powiedziała Faith. – Zresztą wszyscy znają tutaj wszystkich. Bardzo smutny mężczyzna, ale całkiem przystojny.

– Wystarczy, Faith – przerwał jej ojciec. Odłożył nóż i zapytał Barneya: – Czy Havemann żyje?

– Żyje – odparł Barney. – Nie czuje się najlepiej, ale żyje.

– Stafford Parker będzie go ścigał jak wściekłego psa, to mogę panu obiecać. W końcu go dopadnie i zastrzeli.

– Stafford Parker nie jest prawem – Powiedział Barney.

– To prawda, formalnie nie jest – zgodził się pan Knight. – Ale posiada wystarczającą władzę i wpływy, żeby kontrolować diamentowe pola. I musi pan przyznać, że nie jest niemile widziany. Oczywiście, jeżeli bliżej się temu przyjrzeć, jest w tym trochę bezprawia.

– Mimo wszystko, powinien rozpatrzyć apelację pana Havemanna.

Pan Rnight zrobił niemądrą minę.

– Może, jeżeli będzie miał humor.

– Czy zgodzi się pan reprezentować pana Havemanna? Zapadło milczenie. Pan Knight z determinacją bawił się widelcem, dziobiąc nim kawałki mięsa leżące na talerzu.

– W samym Kimberley i okolicy prawie codziennie popełnianych jest mnóstwo przestępstw, które tolerowane są przez poszukiwaczy diamentów, ponieważ nie dotyczą fundamentalnych spraw, dla których oni tutaj są. A oni są tutaj wyłącznie dla diamentów, panie Barney, i wielu z nich sporo przecierpiało, zrezygnowało z wielu rzeczy, przebyło daleką drogę i wszystko to zrobili dla diamentów. Obrażają się wzajemnie i bluźnią, kwitnie prostytucja, pijaństwo i hazard. Są przypadki sodomii i kazirodztwa. Ale tego typu sprawy traktowane są tutaj jak wykroczenia – dziwactwa, jeżeli tak pan woli, ponieważ są oni mężczyznami o twardych charakterach i wszystko to, co wymieniłem, jest wybaczal-ne. Jednakże kradzieży diamentów nie wybacza się nigdy. Ukraść diamenty, to tak jakby ukraść człowiekowi życie.

– Ale czy będzie go pan reprezentować? Czy spróbuje pan? Nie mam nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić.

– Żyda, złodzieja diamentów? Prosi pan o bardzo dużo, panie Barney.

Barney zaczerpnął powietrza.

– Wiem. I wiem również, że szansę powodzenia są bardzo nikłe. Ale jeżeli powiodłoby się panu – proszę się nad tym zastanowić – byłby pan słynny na całą Kolonię.

– Być może – odparł pan Knight bezbarwnie. – Nie, muszę mieć czas, żeby się nad tym zastanowić. I oczywiście będę musiał porozmawiać z panem Havemannem, żeby usłyszeć jego wersję wydarzeń. Zabawne – spotkałem go raz czy dwa razy i nigdy nie przypuszczałbym, że jest Żydem. Ani pejsów, ani niczego w tym stylu.

– Nie wszyscy Żydzi przypominają Shylocka – powiedział Barney, odwracając się nagle do pani Knight, która właśnie w tym momencie starała się wydłubać kawałek wołowiny spomiędzy zębów, a następnie spojrzał na Agnes i Faith. Wydawało mu się, że to niemożliwe, iż nikt z obecnych nie rozpoznał w nim żydowskiego pochodzenia. To, że drżały mu nogi, Agnes mogła przypisać seksualnemu podnieceniu i częściowo była to prawda. Czuł, że spodnie stały się w pewnym miejscu jakby nieco ciaśniejsze. Odkąd żył, nie jadł takiej kolacji. Prawo, uprzedzenia, pożądanie i niestrawność.

Kiedy ujrzeli, że na stole pojawiła się podejrzanego koloru galaretka z koziego mleka, odsunęli skrzypiące krzesła i usiedli dookoła zielonego, wysokiego pieca. Pan Knight zapalił grube tureckie cygaro, rozsiadł się wygodnie, krzyżując nogi i poruszając stopami, kiedy mówił. Barney przysiadł na brzegu kanapy, a Agnes usadowiła się tuż obok niego, na poręczy, tak że mógł oddychać zapachem jej perfum, a ona palcami mogła dotykać jego włosów na karku, czego nie widział ojciec. Nuciła pod nosem jakąś melancholijną piosenkę, która odtąd miała przypominać Barneyowi ten wieczór do końca życia.