Rhodes wstał i obciągnął flanelowe spodnie.
– Jeszcze zobaczymy, jak to będzie – powiedział. – A teraz muszę już iść. Obawiam się, że nie będę mógł zjeść z wami obiadu, w każdym razie, dziękuję za zaproszenie.
– Ależ możesz zostać – uśmiechnął się Barney, rozbawiony młodzieńczą niecierpliwością Rhodesa.
– Wielkie dzięki, ale doprawdy nie skorzystam. Nie zgadzamy się z twoim bratem w pewnych delikatnych kwestiach i nie chciałbym zepsuć smaku waszych frikkadeller. Proszę przeprosić czarującą narzeczoną.
– Ucieczka z podwiniętym ogonem? – uśmiechnął się Joel. – I jak to się ma do mapy Afryki pomalowanej na czerwono?
– Jeszcze zobaczymy, jak to będzie – powtórzył Rho-des. Ukłonił się z kurtuazją Edwardowi Norkowi, który odwzajemnił ukłon, strzelając przy tym palcami, a później Barneyowi.
Nagle Barney zauważył to, czego nie widział przedtem. Ten na pozór zrównoważony młodzieniec – widocznie w ferworze dyskusji – tak gniótł i szarpał swoje flanelowe spodnie, że w pewnym miejscu puściły w szwie. Był o włos od stracenia panowania nad sobą. Barney wyprowadził Rhodesa na werandę. Był chłodny, wietrzny dzień, a w powietrzu unosił się pył znad Wielkiej Dziury.
– No cóż, wydaje się, że pewnego dnia staniemy się rywalami – powiedział Rhodes metalicznym głosem. Podniósł do góry rękę i uczynił gest, który miał obrazować niezręczną sytuację, jaka między nimi powstała.
– Tak, może tak być – powiedział Barney. – Choć właściwie, to mam nadzieję, że tak będzie.
W bezpośredniości wypowiedzi Rhodesa było coś, co wytrącało Barneya z równowagi. Rhodes wydawał się rozumieć bez trudu, w jaki sposób zbić w Kimberley majątek, podczas gdy Barney stracił kilka miesięcy, aby pojąć, że te kopalnie są bajecznie bogate i że ten, kto zdoła je wziąć pod kontrolę, będzie w stanie praktycznie kontrolować całą Afrykę. Barney zrozumiał nareszcie, że w osobie Rhodesa znalazł godnego sobie i nieprzejednanego przeciwnika, a perspektywa rywalizacji zarówno podniecała go, jak i przerażała.
– Jeżeli dojdzie między nami do współzawodnictwa, to zapewniam cię, diabła zjesz, zanim mnie pokonasz – powiedział Rhodes. Następnie odwrócił się i poszedł w kierunku Kimberley, a nogawki jego spodni wściekle łopotały na wietrze. Po chwili zatrzymał się i wyjął z kieszeni małą pigułkę przeciwkaszlową. Wsadził ją w usta i poszedł dalej pewnym krokiem, jak gdyby wszystkie kopalnie diamentów już do niego należały.
Noc przed ślubem Barneya była najbardziej katastrofalną nocą w całym jego życiu. Kryzys nadszedł bez ostrzeżenia. Wszystko było dopięte na ostatni guzik; przyjechał młody wimbledoński wikary, który w anglikańskim kościele w Kimberley miał im udzielić błogosławieństwa; odczytano zapowiedzi. Wcześnie rano spodziewano się przyjazdu Jana Bloema i jego matki oraz całej rodziny Mooi Klip. Mooi Klip własnoręcznie oporządziła pół wołu na pieczyste i z pomocą młodej kobiety z Yorkshire, mieszkającej ze swoim mężem niedaleko ich domu, upiekła kilka tuzinów biszkoptów i ciastek.
Wnętrze domu wyglądało jak udekorowane na Boże Narodzenie, wszędzie wisiały girlandy kwiatów i traw, papierowe dekoracje oraz gwiazdy wycięte z blachy. Zakupiono dwie beczki wina oraz beczkę sherry i pożyczono wielką liczbę kieliszków i pucharów. Na stole starannie ustawiono talerze, a Barney przywiózł z jadłodajni Walkera dwadzieścia noży i tyle samo widelców. Joel, bez przerwy marudząc, naciął serwetek z pokrowców na meble, nie dlatego że nie było ich stać na kupno, ale z tego powodu, że nigdzie nie było można ich dostać. Mooi Klip, po której widać już było wczesną ciążę, z błyszczącymi włosami, z iskierkami radości w oczach i biustem obciśniętym stanikiem sukienki była szykowna jak nigdy dotąd. Biła z niej duma, odzyskana godność oraz zwykła, czysta miłość.
Dzień przed uroczystością, przed południem, Barney i Joel pojechali do Kimberley, aby spotkać się z niemieckim kupcem w sprawie pompy. Pogoda była wilgotna i nieustabilizowana, a większość działek w Wielkiej Dziurze była tak głęboka, że gdy padało, to wypełniały się mętną żółtą wodą i wydobycie wstrzymane było czasami na całe dnie. Nawet pompy nie pomagały, chociaż lepiej było je mieć. Jeżeli kopacz na sąsiedniej działce nie posiadał pompy, to woda z jego zalanej działki mogła przedostać się do drugiej. Na terenie Wielkiej Dziury znajdowało się 3600 działek, a brytyjski pisarz Anthony Trollope napisał, że przypominało to „olbrzymi dom o pięciuset pokojach, zaprojektowany przez jakiegoś diabelnie utalentowanego architekta, w którym każdy pokój znajdował się na innym poziomie, ale za to do żadnego z nich nie prowadziły schody, nigdzie nie było okien ani drzwi".
Niemiecki handlarz był otyłym mężczyzną z dłońmi jak łopaty i tłustymi paluchami przypominającymi bawarskie serdelki. Siedział przy wydzielonym dębowym stole w restauracji Marshalla. Mając przed sobą olbrzymi półmisek mięsiwa i tłuczonych ziemniaków i popijając whisky, przyjmował przy swoim stole gromadę podnieconych górników. W momencie gdy pojawili się Barney i Joel, nie miał już żadnej z sześciu pomp, które przywiózł ze sobą z Kapsztadu, i przyjmował zamówienia na sześć miesięcy z góry.
– Na pocieszenie postawię wam piwo! – zawołał do nich wesoło, machając kawałkiem mięsa.
Kiedy ponownie znaleźli się na ulicy, Joel powiedział:
– I co teraz? Już straciliśmy sześć dni przez deszcze.
– Może powinienem pojechać do De Beers i zapytać, czy ktoś zechciałby pożyczyć nam jedną pompę – zastanawiał się Barney. -A ty wracaj na działki i spróbuj wyciągać wodę wiadrami.
– W porządku – odpowiedział Joel. Zawahał się przez chwilę.
– Coś się stało? – zapytał Barney.
Joel zdjął kapelusz, oczyścił go z kurzu i ponownie uformował.
– Powinienem cię przeprosić – powiedział.
– Przeprosić? A za co?
– Za to, że zachowywałem się jak wściekły pies. Przepraszam cię za to, że byłem nie do zniesienia, podczas gdy ty zawsze mi pomagałeś. Po prostu, przepraszam.
Barney otoczył brata ramieniem i mocno do siebie przycisnął.
– Pewnie nie uwierzysz, ale potrafiłem ciebie zrozumieć. Byłeś taki farbissener! Ale to już nie ma znaczenia. Kochamy cię, Joelu. Zarówno Mooi Klip, jak i ja. I zawsze będziemy cię kochać.
Joel pociągnął nosem i otarł łzy z twarzy.
– Tak bardzo chciałem być silny – powiedział. – Ale nie umiałem poradzić sobie ani z mamą, ani z krawiectwem. Kiedy byłem na morzu, to też nie mogłem tego znieść. Wiesz, jak się pracuje na parowcu handlowym? Dwie godziny snu i dwadzieścia dwie godziny ładowania albo rozładowywania towaru. Później kupiłem farmę i za cholerę nie miałem pojęcia, co na niej trzeba robić. Zarosła chwastami i wyjałowiała! Ziemia była tak twarda, że nawet nie dało się wbić w nią szpadla. A teraz kopalnia. Do tego ciągle myślę o mamie, mam ją przed oczami, słyszę jej głos. Dlaczego, na miłość boską, nie urodziła mnie inna kobieta?
Barney stał wyprostowany, trzymając Joela mocno w ramionach.
– Jak możesz tak mówić, skoro wcale z tobą nie jest tak źle? Nikogo nie zawiodłeś i w końcu udało ci się w życiu. Masz udziały w jednej z najbogatszych kopalni diamentów na całym świecie. Masz brata, który ciebie kocha, i bratową, która również będzie cię kochać.
– Twoja Mooi Klip uważa mnie za wariata i kłótliwego dziada.
– Nie wariuj i nie kłóć się. Oczywiście, że to nieprawda. Joel uśmiechnął się, "złapał Barneya za kosmyk włosów i żartobliwym gestem przekrzywił mu głowę.
– Masz rację. Zachowywałem się jak głupiec. Żałośnie, okropnie i podle, bez powodu. 1 za to właśnie chciałbym cię przeprosić.