– W porządku – powiedział Barney łagodnie. – A więc to zrobiłeś. Ale przestańmy już o tym rozmawiać, w końcu jutro jest mój ślub.
Uścisnęli sobie dłonie, a potem padli sobie w ramiona. Joel wymamrotał cicho: Do zobaczenia później – i oddalił się główną ulicą Kimberley w kierunku Wielkiej Dziury. Barney wspiął się na wóz zaprzęgnięty w woły, strzelił z bata i skierował ekwipaż w stronę kopalni De Beers.
Popołudnie było niezwykle chłodne i wietrzne. Tumany kurzu oraz wyschnięte chwasty gnały po równinie pędzone wiatrem, i musiał zasłonić usta krawatem, obwiązując go wokół głowy. W oddali słychać było harcujące wietrzne demony, a drzewa rozpaczliwie machały gałęziami jak tonący rozbitkowie na morzu. Zachodnie niebo, od rzeki Vaal do odległego Kuruman Heuwells, było czarne jak smoła.
Pomimo wiatru dotarł do kopalni De Beers w dobrym czasie. To właśnie w tym rejonie, na Yooruitzigt, po raz pierwszy zostały odkryte diamenty, a uprawne pola, które kiedyś tutaj były, zamienione w kratery i transzeje. Odkąd odkryto diamenty na Colesberg Kopje, prawie wszyscy górnicy stąd wyjechali, ale gdzieniegdzie dziwaczne dźwigi w kształcie szubienic wyciągały z głębokich dołów żółtą ziemię i praca przebiegała tak sprawnie jak w Wielkiej Dziurze.
Barney zatrzymał wóz i zbliżył się do krawędzi kopalni. Zauważył, że niektóre z działek – podobnie jak jego – były zalane żółtą wodą i wielu kopaczy siedziało na obrzeżach, paliło i piło, czekając na zmianę pogody i suchy wiatr, który powstrzymałby powódź. Ale na jednej z działek, kilkaset jardów od miejsca, w którym stał, pracowała pompa, a czarni robotnicy stojący po kostki w wodzie ładowali żółtą maź do wiader.
Barney poszedł w kierunku namiotu właściciela działki. Gdy tylko go zobaczył, zrozumiał, że nie powinien był tutaj przychodzić. Na składanym krzesełku siedział Rhodes w swoich spodniach do krykieta i czytał Plutarcha, podczas gdy jego robotnicy wyładowywali z wiader żółtą breję.
– Barney Blitz – powiedział Rhodes, odkładając na bok książkę. – Jest mi naprawdę bardzo miło.
– Jak leci? – zapytał Barney, pokazując głową działkę.
– Jak dotąd, wspaniale – odpowiedział Rhodes swoim wysokim głosem. – Zarabiam przeciętnie około dwudziestu funtów dziennie. Wyobraź sobie, że w niedzielę znalazłem siedemnastokaratowy diament. Leżał tuż przy wejściu do mojego namiotu. Po prostu sobie leżał!
– Powinieneś dostać za niego przynajmniej ze sto funtów.
– Tak też myślałem – pokiwał głową Rhodes.
– A więc jednak musisz być jednym z wybranych – powiedział Barney, krzywo się uśmiechając.
Rhodes podniósł do góry swoją książkę.
– To wszystko zależy od wykształcenia. Dobre wykształcenie, do tego właściwie zaaplikowane, jest skuteczniejsze od tuzina haubic. Czy wiesz, co kiedyś powiedział Pliniusz Starszy?
– Pliniusz… jaki?
– Pliniusz Starszy. Urodzony Anno Domini 23, zmarł Anno Domini 79. Powiedział: exAfrica semper aliąuid novi, co znaczy: z Afryki zawsze coś nowego. Nauczyłem się tego w szkole, kiedy miałem dziesięć lat, a przypomniałem sobie wtedy, kiedy nasz rodzinny lekarz powiedział, że powinienem wyjechać gdzieś, gdzie jest sucho, aby wyleczyć moją gruźlicę. Pomyślałem wtedy, że najlepiej będzie, jeżeli dołączę do Herberta w Natalu i czyż nie postąpiłem właściwie?
– Z pewnością – powiedział Barney. – Czy mogę pożyczyć twoją pompę?
Rhodes roześmiał się i uderzył w ziemię obcasami jak mały chłopiec.
– Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz.
– Taaak? – zadziwił się Barney, czując się raczej nieswojo.
– Nie jesteś pierwszy, kto o nią pyta – uśmiechnął się Rhodes. – Przeciętnie co pół godziny przychodzi do mnie jakiś nieszczęśliwy kopacz i prosi mnie o pompę.
– Rozumiem.
– Niczego nie rozumiesz – powiedział Rhodes, wkładając między kartki książki zabrudzoną, białą skarpetkę, żeby zaznaczyć miejsce, gdzie skończył czytać. – Nie mogę pożyczyć tobie mojej pompy, ponieważ jest mi potrzebna. Ale mogę ci ją wynająć.
– Posiadasz pompę do wynajęcia?
– Mam dwie. Są w namiocie. Bierzesz? Dwa funty dziennie, jeżeli w dalszym ciągu jesteś zainteresowany.
– Skąd, u diabła, je masz?
Rhodes był wyraźnie z siebie zadowolony i drapiąc się z tego ukontentowania po karku, odpowiedział:
– Kupiłem je od pewnego ohydnego Niemca podróżującego do Kimberley. Wydałem wtedy ostatnie moje pieniądze, które otrzymałem za ostatni zbiór bawełny. Ośmiocylindrowa pompa, osiemdziesiąt funtów. Nieźle, co?
Barney powoli pokiwał głową.
– A byłem pewien, że na bawełnie nie można zarobić.
– Bierzesz pompę? – zapytał Rhodes. – I radzę ci nie tracić czasu na zbyt długie myślenie.
– W porządku – powiedział Barney, wyciągając z kieszeni podróżnej marynarki brązowy, skórzany portfel. – Oto osiem funtów, za cztery dni. Ale pozwól, że coś ci jeszcze powiem. Te osiem funtów to pierwsze i ostatnie pieniądze, które dzięki mnie zarabiasz.
– Całkiem słusznie – powiedział Rhodes i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Załadowali pompę na tył wozu i Barney pojechał w kierunku Kimberley. Luźna część pompy uderzała monotonnie w tylną klapę, przypominając Barneyowi przez całą drogę o cenie, jaką musiał za nią zapłacić. Z jednej strony czuł ulgę, że zdobył cenne urządzenie, ale był zarazem przygnębiony, że musiał skorzystać z usług Rhodesa. Powinien był być na tyle przewidujący, żeby kupić pompę dużo wcześniej. A nawet kilka pomp. Osiem pomp wypożyczanych za dwa funty dziennie przyniosłoby szesnaście funtów zysku, a to znaczyło, że można byłoby zarobić osiemdziesiąt funtów tygodniowo.
W Kimberley mieszkało wielu łebskich facetów – wyróżniali się w tłumie kopaczy i Barney określał ich mianem budowniczych nowego imperium. Francis Baring Gould był jednym z nich. Poważny, wyniosły, posiadał znakomite powiązania finansowe z Londynem i Barney wiedział, że przez cały czas naciskał na Radę, aby odstąpiła od przestarzałej zasady przydzielania jedynie dwóch działek na głowę. Następny był Joseph B. Robinson, niezbyt miły w kontaktach towarzyskich, nazbyt kłótliwy mężczyzna, który nawet wśród swoich przyjaciół zdobył przezwisko „Bukanier". Ale Barney był w dobrych stosunkach zarówno z nim, jak i z tym pierwszym. Po prostu zrozumiał, czego szukali w kopalniach diamentów – bogactwa, luksusu i władzy – i w jaki sposób zamierzali to osiągnąć. Jedynie Rhodes go niepokoił. Rhodes, z tym całym swoim humorem, był trudnym orzechem do zgryzienia. Stał na drodze do osiągnięcia życiowego celu.
Ponieważ właśnie teraz Barney wiedział, czego chce od życia – spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Jego marzenia zaczęły nabierać realnych kształtów, stanęły mu przed oczami jak wyrazisty miraż unoszący się nad afrykańskimi piaskami i były niczym innym jak perspektywą zdobycia tytułu króla kopalni w Kimberley. Chciał stanąć na krawędzi Wielkiej Dziury, ogarnąć wzrokiem rozryte tereny i mieć pewność, że to wszystko należy do niego. Chciał zanurzyć ręce w wiadrach pełnych diamentów i poczuć, że są jego.
Długie cienie kładły się już na równinie, kiedy nareszcie dotarł do Kimberley. Zsiadł z wozu, przywiązał woły do palika przed swoim bungalowem i spojrzał na niebo. Wydawało się, że większość ciężkich chmur zniknęła, a zachodnie niebo wyglądało jak jezioro pokryte warstwą pomarszczonego miodu z magnolii.
Wewnątrz chaty zapalone były wszystkie światła i Barney przypuszczał, że Mooi Klip krząta się po pokojach, czyniąc ostatnie przygotowania do uroczystości. Uwielbiał patrzeć, jak była taka podniecona, bardzo kobieca i zdenerwowana, całkiem niepodobna do tamtej kobiety z plemienia Griqua, która opiekowała się Joelem uratowanym przez Barneya od śmierci. Oczywiście, to wcale nie oznaczało, że utraciła zdrowy rozsądek; stała się jedynie wrażliwsza i bardziej od niego zależna, co w skrytości ducha bardzo mu się podobało.