– On nie jest martwy, szefie. Jak szliśmy, to krzyczał. Wrzeszczał jak wszyscy diabli.
– Wnieście go do środka – rozkazał Barney. Odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Mooi Klip. Była w szlafroku, miała bladą twarz, ręce przycisnęła do piersi.
– Natalio – powiedział Barney. – Natalio, to Joel. Nie poruszyła się ani nie odezwała, po prostu stała i czekała na to, co zrobi Barney.
– Jest ranny – powiedział Barney. – Być może umierający.
Mooi Klip podniosła buntowniczo głowę.
– Pogrzeb? – zapytała.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Spójrz na niego. Potrzebuje pomocy.
– Możesz mieć pogrzeb albo ślub – powiedziała Mooi Klip. – Ale nie jedno i drugie.
Edward Nork owinął się luźną marynarką. Widać było, że jest niezadowolony. Był geologiem i pijakiem, ale zawsze źle się czuł, kiedy był świadkiem rodzinnych kłótni. Dwyka tillite nie powinna kłócić się z mężem ani stwarzać niezręcznych sytuacji" – powiedział kiedyś Barneyowi przy obiedzie, tego wieczoru, kiedy do miasta przybył Rhodes. „Z whisky nigdy nie ma tego typu problemów. Niestety, z dziećmi i kobietami zawsze jest inaczej".
– Nie interesuje mnie, czy żyje, czy też umiera, Barney – powiedziała Mooi Klip. – Ja go tutaj nie chcę. I jeżeli pójdziesz na jego pogrzeb, to już nie odezwę się do ciebie słowem. Do końca życia.
Joel zaskamlał. Barney spojrzał na jego zmasakrowaną, pobrudzoną błotem twarz i zauważył, że ma sine usta, a spod powiek widać było mu jedynie białka.
– Jak to się stało? – zapytał Edwarda Norka. Edward wzruszył ramionami, jak gdyby wiedział, ale nie chciał mówić przy Mooi Klip.
– W porządku – powiedział Barney. – Wnieście go do środka.
Mooi Klip wycofała się do pokoju i poszła do sypialni. Zamknęła za sobą drzwi i kiedy Barney wszedł do mieszkania, żeby pozbierać z podłogi połamane ciasteczka i porozrzucane owoce, usłyszał dźwięk zasuwanej zasuwy.
– Połóżcie go tutaj, tylko ostrożnie, na miłość boską.
Murzyni położyli Joela na podłodze i szybko się oddalili. Zmieszany Edward Nork wielkimi krokami przemierzał pokój gościnny. – To dzisiaj jest wasz ślub? Wygląda na to, że jedzenie nieco się przybrudziło.
– Miał być dzisiaj nasz ślub – powiedział Barney. Edward pokiwał głową, zerkając w stronę drzwi do sypialni.
– Jakieś kłopoty? Słyszałem, że niektórzy Griąua mają zbyt gwałtowne temperamenty.
Barney klęknął przy Joelu i rozpiął mu koszulę. Spojrzał na jego posiniaczoną klatkę piersiową i doszedł do wniosku, że cztery albo pięć żeber musiało zostać złamanych. Joel jęknął i oblizał spieczone usta.
– Edwardzie, czy mogę prosić cię o przysługę? – zapytał Barney. – Rozpal ogień. W kuchni leży drewno. Potrzebuję gorącej wody, żeby go obmyć.
– Nie chcesz wiedzieć, co się wydarzyło?
– Najpierw rozpal ogień. Już dosyć wycierpiałem jak na jedną noc.
– Jak chcesz – odparł Edward i zniknął w kuchni. Pół godziny później Joel był przebrany, umyty i leżał w łóżku. Bez przerwy jęczał i płakał. Oprócz złamanych żeber, miał poważnie roztrzaskaną lewą nogę. Jego ramiona i nogi pokryte były skaleczeniami i siniakami, a środkowy palec prawej ręki był tak zmiażdżony, że prawie płaski.
Edward złapał Joela za głowę i mocno przytrzymał, a Barney przystawił mu do ust butelkę i wspólnymi siłami zmusili go, żeby przełknął kilka solidnych łyków brandy. Wmusili w niego prawie ćwiartkę. Natychmiast zwymiotował kawałkami na wpół przetrawionego mięsa i alkoholem, ale trochę brandy musiało mu zostać w żołądku, bo zasnął.
– W porządku – powiedział Barney. – A teraz powiedz, co się stało.
Wyszli z pokoju Joela i zamknęli za sobą drzwi. Barney spojrzał na drzwi sypialni Mooi Klip, po czym pośpiesznie odwrócił wzrok. Jednak Edward to zauważył, bo skrzywił usta w dziwacznym, chłopięcym uśmiechu.
– Byliśmy w barze u Doddsa – zaczął Edward. – Nic specjalnego się nie działo. Piliśmy, graliśmy w bilard, wiesz, taki zwyczajny wieczór w Kimberley. Nagle w drzwiach pojawił się Joel i muszę przyznać, że wyglądał jak obłąkany.
– Czy to znaczy, że zachowywał się jak szaleniec?
– Tak, tak bym to określił. Miał pistolet, którym wymachiwał, ale Harry Munt zaraz mu go odebrał i zamknął w sejfie. I jeszcze muszę dodać, że Joel śmierdział. Nie jestem zbyt przesadny, jeżeli idzie o czystość. W końcu tutaj, w tym mieście, można być z wodą na bakier. Ale on zdecydowanie śmierdział.
Barney opuścił nieco głowę i założył ręce na kark.
– Mów dalej – powiedział. – Napijesz się drinka?
– To tak jak byś zapytał strusia, czy marzy o lataniu.
Barney otworzył beczkę sherry przygotowaną na uroczystość weselną i napełnił butelkę. Zamyślił się i spojrzał na tort weselny: koszyczek z migdałów był pęknięty na pół, zdobienia z lukru poodpadały, a srebrna podkowa z tektury była zgnieciona.
– Wygląda na nieco zużyty – powiedział Edward, starając się podtrzymać rozmowę.
– Tak – odpowiedział Barney, podnosząc z ziemi podkowę, którą za chwilę rzucił z powrotem na podłogę. – Zużyty to odpowiednie słowo.
Edward wziął do ręki swoją szklankę i natychmiast wypił z niej połowę. Wytarł usta i ciągnął dalej:
– Prawdziwe kłopoty zaczęły się, kiedy na scenie pojawiła się tamta dama z Kapsztadu. Hm, dama to nie jest właściwe słowo. Kurwa, byłoby właściwsze. Była tak samo pijana jak my wszyscy, ale problem polegał na tym, że siedziała przez całą noc u Madame Lavinia i nikt nie dał jej szansy. Mówiąc prawdę, wcale się nie dziwię. Mi każdym razie była pijana, ruda i w nastroju do figlów, postanowiła wystawić się na aukcji i oddać najwyżej przebijającemu.
Barney nalał do swojej szklanki sherry, ale w tej chwili jego żołądek był zbyt skurczony i nie mógł jej przełknąć.
– Mów dalej – powiedział sucho.
– Teraz będzie najzabawniejszy moment – powiedział Edward Nork. – Był z nami holenderski handlarz diamentami, który najpierw dawał dwadzieścia pięć funtów, potem trzydzieści, a na końcu sto. Było oczywiste, że zamroczył go genewski dżin. To było bezsensowne. Ale Joel postanowił go przebić i w końcu postawił swoją działkę.
– Co zrobił!?
– Przebił działką. Całe trzydzieści jeden stóp kwadratowych za jedną noc z pannicą z ulicy.
– Ale przecież Joel nie jest właścicielem całej działki. Jesteśmy równouprawnionymi partnerami, fifty-fifty. Nie może sprzedać bez zaproponowania mi spłaty mojej części działki. Nie może dysponować całą parcelą, a już zwłaszcza nie może tego robić u Doddsa, dogadując się z jakąś zapchloną prostytutką.
– I ja tak myślałem – powiedział Edward. – I niczym się nie przejmując, zakomunikowałem mu to.
– Ale? – zapytał Barney.
– Ale, mój stary przyjacielu, obawiam się, że Joel cię przechytrzył. Okazał się sprytniejszy od ciebie. Jeżeli, oczywiście, można nazwać sprytem fakt podarowania działki diamentowej wartej pięć tysięcy funtów zwykłej prostytutce za jedną noc rozkoszy, której zresztą nie zaznał. Joel powiedział mi, że tej działki wcale nie przerejestrowywał na dwa nazwiska. Cała działka należała do niego. I w momencie kiedy postawił ją na licytacji na korzyść tej pijanej, rudowłosej damy, stracił do niej wszelkie prawa. I jeżeli ona zechce ten akt darowizny uprawomocnić, a jestem pewien, że tak będzie, bo jedna noc u Doddsa wystarczyła, żeby ją dokładnie poznać, to nikt jej w tym nie przeszkodzi.