Выбрать главу

Barney spojrzał na Edwarda w milczeniu.

– Przykro mi – powiedział Edward. – Gdybym wiedział o tym wcześniej, to na pewno bym ci powiedział. Ale, no cóż…

– I co dalej – zapytał Barney spokojnie. – Jak to się stało, że jest tak poraniony?

– Doszło do sprzeczki – odpowiedział Edward. – Czy masz może jeszcze trochę tej doskonałej sherry? Dzięki. Jest naprawdę znakomita. A więc tak, Holender oświadczył, że zakochał się w tej pani od Madame Lavinia i ma gdzieś ofertę Joela i pociągnął ją za sobą. Muszę powiedzieć, że była niezła zabawa… wiesz jak to jest… śmiechy, rzucanie butelkami. A Joel wyprowadził z knajpy całą bandę kopaczy i szli za tym biednym Holendrem przez całą drogę do jego namiotu… i w momencie kiedy on już był przygotowany do działania, no, wiesz, o co mi chodzi… właśnie układał się z tą panią od Madame Lavinia na swoim posłaniu… chłopcy powyciągali śledzie od namiotu i zerwali płótno. Biedak został przyłapany przy robocie.

Barney odwrócił wzrok. Czuł się zmęczony i wytrącony z równowagi, a opowieść Edwarda przytłoczyła go jeszcze bardziej.

– Doszło do bijatyki – kontynuował Edward prawie przepraszającym tonem. – Holenderski handlarz nie był herkulesem, ale Joel był zdrowo zalany. Po krótkiej wymianie ciosów Joel spadł z krawędzi kopalni na czyjąś działkę; ziemia była tak rozmokła, że nastąpił zawał i Joel został przysypany. Wszystko spadło mu na plecy: odłamki skał, narzędzia, dźwig do wyciągania wiader. Trzeba było dziesięciu mężczyzn, żeby go odkopać.

– Byliście z nim u lekarza?

– Postanowiliśmy wezwać Tutera. Ktoś pobiegł do jego domu.

– I?

– Nie przyszedł. A właściwie nie mógł przyjść. Był pijany.

– A więc mój brat umrze. Tak?

Edward kołysał w dłoniach pustą szklankę, ale po chwili postawił ją na stole. Miał zakłopotaną minę.

– Barney, tutaj umiera wielu górników, to naturalne zjawisko w kopalniach diamentów. Zapadają na malarię, dyzenterię i cholerę. Umierają przez kobiety, alkohol. Właściwie to twój brat ma szczęście, że długo już tutaj nie pobędzie.

– Szczęście? – zdziwił się Barney. – Taki miesse meshina i ma szczęście?

– Względne szczęście – poprawił się Edward. Barney wstał, otworzył drzwi od pokoju brata i zajrzał, nie wchodząc do środka. Joel leżał w tym samym miejscu, gdzie go położyli; miał twarz koloru przybrudzonego płótna. Bez przerwy dzwonił zębami, a jego ciało drżało z bólu. Barney zdawał sobie sprawę, co może się wydarzyć, jeżeli natychmiast nie otrzyma profesjonalnej pomocy medycznej. Odkąd grzebali się w ziemi, widzieli wielu górników i czarnych robotników, w których rany wdarła się gangrena. Przypomniał sobie pewnego Australijczyka, który skaleczył się w lewą rękę stalowym drutem dźwigu. Nie przejął się tym zbytnio, zabandażował palce i wrócił do pracy. Dwa tygodnie później zmarł od najpaskudniejszej infekcji, jaką Barneyowi zdarzyło się widzieć w całym swoim życiu.

Na obrzeżach Kimberley, na równinie, był cmentarz i większość mężczyzn, którzy tam leżeli, zmarła z powodu braku pomocy lekarskiej.

– Czy nic nie mogę zrobić? – zastanawiał się Barney. – Po prostu czekać i patrzeć, jak umiera?

Edward nalał sobie kolejną szklaneczkę sherry.

– Słyszałem, że w Durban bawi sir Thomas Sutter, który przyjechał odwiedzić swojego bratanka.

– Sir Thomas Sutter? A kto to jest?

– Najznakomitszy chirurg i składacz kości w Anglii, stary przyjacielu. Oczywiście nie biorąc pod uwagę osobistego lekarza królowej. Nie mów mi, że nie słyszałeś o Sutterze?

– Nie słyszałem. Zresztą, co to ma za znaczenie, jeżeli jest w Durban?

Edward westchnął.

– Mógłbyś spróbować zawieźć tam swojego brata. Pewnie, że nie ma żadnej gwarancji, że przeżyje podróż, a jeżeli nawet przeżyje, to czy będzie na tyle silny, żeby przeżyć operację? Nie ma nawet żadnej pewności, że sir Thomas zgodzi się go operować. Jest niezwykle wybredny, jeżeli chodzi o pacjentów, których ma kroić, a do tego niezwykle drogi. Ale… wydaje się, że warto spróbować.

Barney zamknął oczy. To miał być jego najszczęśliwszy dzień w życiu. A rozpadł się na kawałki jak jego weselny tort. Dlaczego Bóg nie sprawił, że nie urodził się gdzieś indziej, z innych rodziców i w innych czasach? Byłoby lepiej, gdyby nigdy nie spotkał Mooi Klip, nie spotkał, nie zakochał się i nie stracił w taki sposób. I wszystko to przez brata idiotę.

– Myślę, że spróbuję go tam zawieźć – powiedział Barney. – Jak tylko przestanie tak bardzo cierpieć.

Edward wyprostował się w swoim krześle.

– Jeżeli tak cierpi… no cóż, Harry Munt ma twój pistolet.

Krótko po dziewiątej ktoś ostro zapukał laską w drzwi. Barney przemywał czoło Joela wilgotną szmatką, a Edward poszedł do doktora Tutera, żeby przepisał Joelowi jakieś tabletki przeciwbólowe na czas podróży do Durban. Barney ostrożnie położył głowę brata na poduszkę i poszedł otworzyć drzwi.

Na werandzie stał mężczyzna, którego sylwetka wyraźnie odcinała się na tle oślepiająco jasnego krajobrazu. Miał na głowie wysoki kapelusz, a pod ręką trzymał spacerową laskę. Pan Knight.

Barney wytarł ręce w ręcznik.

– Tak? – zapytał. – Czym mogę panu służyć?

– Niczym szczególnym – odpowiedział pan Knight ostrym tonem. – Przyszedłem spotkać się z pańskim bratem Joelem.

– Mój brat jest poważnie chory.

– Domyślałem się. Ale mimo wszystko muszę się z nim zobaczyć. Mam mu do przekazania ważne sprawy natury prawnej.

– Cokolwiek by to było, może pan powiedzieć mnie.

– Nalegam, żeby pan mnie wpuścił do brata. Barney opuścił rękawy koszuli

– Albo pan powie, o co chodzi, albo proszę iść do diabła.

– Bardzo dobrze. Sądzę, że mogę pana potraktować jako jego prawnego pełnomocnika. Przechodzę do sedna sprawy. – W tym momencie chrząknął i za chwilę mówił dalej. – Reprezentuję młodą damę o nazwisku Dorothy Evans, albo „Dottie", jak mówią do niej przyjaciele. Przyszła do mnie wcześnie rano, aby uprawomocnić akt własności działki numer 172, leżącej na terenie kopalni w Kimberley. Poprzednim właścicielem działki był pan Joel Blitz.

– Obawiam się, że ta młoda dama pomyliła się – powiedział Barney. – Działka numer 172 w dalszym ciągu należy do mojego brata.

– Cóż, myślę, że to jednak pan się myli. – Panna Evans posiada dokument, spisany i potwierdzony przez świadków, że pański brat darował jej parcelę łącznie z całym sprzętem. Akt darowizny miał miejsce w barze Doddsa, około jedenastej ubiegłej nocy.

Barney spojrzał na pana Knighta uważnie. Nie miał żadnych wątpliwości, że pan Knight przeżywa w tej chwili cudowne chwile. Mścił się za poniżenie przez Barneya siebie i całej swojej rodziny. „Najlepszym sposobem na Żyda jest nadzianie go jak robaka na koniec ostrej szpilki" – powiedział pan Knight do Dottie Evans, kiedy przyszła do niego dzisiaj rano.

– Cóż to za dokument? Proszę mi go pokazać. Pan Knight wyciągnął z kieszeni zmięty papier.

– Skromny dowód – uśmiechnął się. – Etykietka zdarta z butelki po piwie, jeżeli się nie mylę. Ale to, co jest na niej zapisane, jest ważne w obliczu angielskiego prawa.

Barney wziął od niego papier i przeczytał. Przewracającymi się kulfonami Joel nabazgrał następujące słowa: „Ja, Joel Blitz, mocą tego pisma przekazuję wszystkie prawa do mojej działki nr 172 w Colesberg Kopje pani Dottie Evans, wraz z całym sprzętem". To było wszystko. Joel musiał być tak pijany, że nie ujął w dokumencie tego, co miał od panny Dottie Evans dostać w zamian.