– Ten papier jest bez wartości – powiedział Barney. – Joel był kompletnie pijany, kiedy to pisał. Mam świadków.
– Świadków? – zdziwił się pan Knight. – Bandę wykolejeńców i notorycznych alkoholików.
– Panna Dottie Evans jest zwykłą dziwką – przypomniał mu Barney.
Pan Knight podniósł do góry rękę, jak gdyby chciał pobłogosławić Barneya.
– Była dziwką. Rzeczywiście była dziwką. Ale spostrzegła niestosowność swojego postępowania i wydźwignęła się z upodlenia.
– Mogła sobie na to pozwolić, skoro została właścicielką otrzymanej za darmo działki diamentowej.
– Niech pan nie będzie małostkowy, panie Blitz – skrzywił się pan Knight, trzymając drogocenną etykietkę między dwoma palcami ręki odzianej w szarą rękawiczkę.
– Nie jestem – odpowiedział Barney. – Nie mam na to czasu. Mój brat jest śmiertelnie ranny i muszę zawieźć go do lekarza.
– Przykro mi – powiedział pan Knight. – Naprawdę, przykro mi. Ale prawo jest prawem.
Zajrzał do pokoju.
– Czy to nie dzisiaj miał odbyć się pański ślub z tą małą czarnulką? – zapytał. – Słyszałem w kościele zapowiedzi i muszę się panu przyznać, że stanąłem w pańskiej obronie, kiedy niektórzy ze zgromadzonych zaczęli wyrażać swoje oburzenie. „Dlaczego mamy pozwolić, żeby Żyd i czarnucha brali ślub w kościele anglikańskim?" – pytali. Ale ja odpowiedziałem: „Griąua są dobrymi chrześcijanami, a przy odrobinie dobrej woli ten żydowski młodzieniec zda sobie sprawę ze swojego błędu i nawróci się".
– Ma pan rację – przyznał Barney. – Poznałem swój błąd. I to dzięki panu. Jesteś pan wyjątkowy momzer.
Pan Knight spojrzał pytającym wzrokiem na Barneya.
– Tym określeniem nazywamy człowieka, który jest sprytny – wyjaśnił Barney. – Zna pan ten typ. Przebiegły, chytry i tak dalej.
– Cóż – powiedział pan Knight. – Cieszę się, że nie chowa pan urazy.
– Momzer znaczy również „łajdak" – dodał Barney. Pan Knight wypchnął językiem policzek, a następnie powiedział lodowato:
– Mam obowiązek pana ostrzec, że wszelkie próby szukania przez pana albo pańskich czarnuchów diamentów na terenie działki numer 172 będą uznane za kradzież i jeżeli zostanie pan tam złapany na gorącym uczynku, moja klientka uzna pańskie działania za gwałcące jej prawo własności.
– Wynoś się z mojego domu albo cię uderzę – powiedział Barney.
W tym momencie pojawił się Edward. Na widok pana Knighta uchylił kapelusza i był trochę zaskoczony, że prawnik przeszedł obok niego, nie mówiąc nawet „dzień dobry".
– To ten twój prawnik, prawda? – zapytał, wyjmując z kieszeni płaszcza tuziny fiolek z białym proszkiem. – Nie wyglądał na zadowolonego.
– Co to jest? – zapytał Barney, podnosząc jedną fiolkę i przyglądając się jej uważnie. – Proszki przeciwbólowe?
– Proszek Dovera, stary przyjacielu. Dziesięcioprocentowe opium. Należy zacząć od pięciu szczypt i dojść do dziesięciu, jeżeli ból będzie się wzmagał. Jesteś mi dłużny jedenaście funtów za tę drobnostkę. Cztery za lekarstwo i siedem, które dałem doktorowi Tu terowi, żeby mi je zechciał wydać. Wyobraź sobie, że on sam jest od tych proszków uzależniony.
Otworzyły się drzwi od sypialni. Barney odwrócił się i zobaczył Mooi Klip w bladoniebieskiej sukience i kapeluszu na głowie oraz w rękawiczkach. Oczy miała opuchnięte od płaczu.
Edward powiedział szybko:
– Pójdę i podam Joelowi pierwszą dawkę.
– Dziękuję, Edwardzie – powiedział Barney, patrząc na Mooi Klip.
Mooi Klip weszła do pokoju. Dzienne światło, które przedostawało się przez otwarte drzwi frontowe, odbijało się w dwuipółkaratowym diamencie zaręczynowego pierścionka Mooi Klip, zamówionego dla Barneya przez Harolda Feinberga w Kapsztadzie. Barney włożył go na palec narzeczonej pewnego ciepłego wieczoru, kiedy siedzieli na werandzie pod księżycem świecącym jak oko tygrysa.
Uniosła rękę do góry i zaczęła kręcić pierścionkiem w taki sposób, jak to robią zdenerwowane kobiety. Nie patrzyła na Barneya, ale wpatrywała się smutnym wzrokiem w to, co miało być ich weselnym śniadaniem.
– Spakowałam rzeczy – powiedziała.
– Naprawdę wyjeżdżasz? Pokiwała głową. Zagryzł wargi.
– Co mogę zrobić, żeby cię zatrzymać? Jak cię przekonać?
– Nie teraz – odpowiedziała. – Musisz opiekować się swoim bratem.
– Musiałem pozwolić, żeby tutaj został. Chyba to rozumiesz? I tak prawdopodobnie nie przetrzyma.
– Przykro mi – powiedziała Mooi Klip. – To co powiedziałam, że już nigdy się do ciebie nie odezwę, to nieprawda. Byłam po prostu…
– Jeżeli to nieprawda, to zostań. Proszę. Co ja bez ciebie pocznę?
Mooi Klip potrząsnęła głową.
– Teraz mnie nie potrzebujesz. Będę tylko ciężarem. To co się wydarzyło… zepsuło nasz najważniejszy dzień i byłoby głupio z naszej strony, gdybyśmy próbowali na siłę wszystko naprawić. Nie chcę wychodzić za mąż, jedząc pokruszony tort. Nie chcę wychodzić za mąż, kiedy jest między nami niezgoda. Chcę poślubić ciebie tak, jak powinno się to robić, w pokoju i miłości, i odczuwać jedynie szczęście.
– Będziemy szczęśliwi.
Uśmiechnęła się do niego. Był to uśmiech smutku i żalu, ale również determinacji.
– Jeszcze nie – powiedziała. – Jeszcze nie jesteśmy gotowi i nawet jeżeli nigdy nie będziemy, to chcę, żebyś wiedział, że cię kocham, Barney. Przypuszczam, że nawet nie wiesz jak bardzo. Nauczyłeś mnie świata, nauczyłeś mnie różnych rzeczy. Ale nie jestem taka, jakiej chcesz czy potrzebujesz.
– Wracasz do Klipdrift? – zapytał.
– Jak tylko przyjadą rodzice.
– I co im powiesz? Co powiesz Janowi Bloemowi?
– Powiem im prawdę. To wszystko. Nie jest trudno mówić prawdę. W dalszym ciągu ciebie kocham i wcale się tego nie wstydzę.
– A co z naszym dzieckiem? – zapytał Barney. Położyła dłonie na brzuchu.
– Będę o nie dbać. I kiedy się urodzi, a jeszcze nie będziemy razem, wyślę kogoś do ciebie z wiadomością, żebyś przyjechał ją zobaczyć.
Barney poczuł, jak coś go drapie w gardle, jak gdyby wpadł tam kawałek pustynnego chwastu.
– Jesteś pewna, że to będzie dziewczynka? – powiedział, z trudem powstrzymując się od płaczu.
– Nie chciałbyś małej, ślicznej dziewczynki, podobnej do mnie?
Barney pokiwał głową. Mooi Klip podeszła bliżej, objęła go w pasie i mocno do siebie przytuliła. Czuł jej zapach, który przypominał aromat kwiatów i ziół. Głaskał ją po głowie, bawiąc się jej kędziorami w taki sposób, jak to zawsze robił od tej pierwszej nocy w obozowisku Jana Bloema. Nie mógł uwierzyć, że odchodzi. Nie mógł się z tym pogodzić, że może już nigdy nie będzie trzymać jej w ramionach. Czuł jej twardy brzuch i przyciskał go do swojego ciała, jak gdyby była to najcenniejsza rzecz, jaką posiadał. Piękniejsza i cenniejsza od diamentów.
– Wszystko słyszałam, co Edward mówił o twojej działce – wyszeptała.
– A to co mówił pan Knight?
– Też. Przykro mi.
– Myślę, że zacznę od początku.
– Będziesz potrzebował pieniędzy na operację Joela.
– Mam dosyć pieniędzy w banku.
– Pieniądze z banku będziesz potrzebował, żeby kupić działkę.
– Mam też farmę w Derdeheuwel. Zawsze mogę ją sprzedać, jeżeli będę musiał.
Mooi Klip odsunęła się od niego i otworzyła torebkę.
– Już dawno chciałam ci to dać. Właściwie byłam nie w porządku, że to zatrzymałam.
– O czym ty mówisz?
W małej kieszonce torebki Mooi Klip był zwinięty rulonik pięciofuntowych banknotów. Mooi Klip wyciągnęła je i wetknęła w kieszeń jego koszuli, a potem szybko pocałowała go w usta, tak szybko, że nie zdążył odwzajemnić pocałunku.