Выбрать главу

Barney wyjął pieniądze z kieszeni i zaczął się im przyglądać.

– Skąd je masz? – zapytał.

– Z Derdeheuwel. To było w dniu, kiedy pogrzebaliśmy Monsaraza. Podobał mi się twój gest, jak spaliłeś pieniądze, ale czasami kobiety bywają praktyczniejsze od mężczyzn, nawet wtedy, kiedy ich czyny nie są godne podziwu.

– Tutaj musi być sześćset albo i siedemset funtów.

– Sześćset dwadzieścia. Przeliczyłam.

– Powinienem je spalić – powiedział Barney.

– Nie zapomnij, że musisz zająć się bratem.

– A co ty zrobisz bez pieniędzy?

– Moi ludzie zaopiekują się mną – uśmiechnęła się.

– Czyż ja nie jestem twoim człowiekiem?

Znowu podeszła bliżej i dotknęła palcami jego nie ogolonych policzków.

– Na zawsze nim pozostaniesz – powiedziała. – Och, Barney, tak bardzo cię kocham.

Edward stanął w drzwiach i grzecznie zakaszlał.

– Znowu zasnął – zakomunikował. – Ale jego stan ciągle się pogarsza, a nie polepsza. Czy chcesz, żebym ci pomógł wnieść posłanie na wóz i przymocował je?

– Tak, proszę – powiedział Barney i odwrócił się od Mooi Klip czując, że wypełniają go łzy, których nie umiał wypłakać.

Rodzice Mooi Klip przyjechali o jedenastej. Byli odświętnie ubrani. Przybył również Jan Bloem ze swoimi dwoma najbliższymi przyjaciółmi oraz Pietem Steynem. Wszyscy mieli wypolerowane buty, wyczyszczone kapelusze i w swoich lekkich okryciach i pasiastych spodniach wyglądali – jak to określił Harry Munt, który ich obserwował z wnętrza baru, gdy jechali ulicą -jak honorowi goście na balu goryli.

Matka Mooi Klip była niewysoką kobietą, podobnie zresztą jak i jej córka, ale miała okrąglejszą figurę. Miała na sobie cytrynowego koloru sukienkę z szarym bolerkiem i kapelusz, na którym tańczyły ogromne strusie pióra. Ojciec był wysoki, przystojny i bardzo czarny. Żadne z nich nie mówiło po angielsku – jedynie dziwnym narzeczem afrykańskim Griąua.

Zaraz na samym początku doszło do kłótni, płaczu i wyjaśnień. Już sam fakt, że Mooi Klip była w ciąży i żyła bez ślubu z mężczyzną, był dla jej ojca ciosem. Wykorzystując zmieszanego Jana Bloema jako tłumacza, krzyczał wysokim głosem na wszystkich obecnych, nawet dostało się jego żonie. Zmęczony Barney siedział na werandzie, podpierając rękami głowę i czekał, aż towarzystwo się uspokoi. Wóz był przygotowany do podróży do Durban, załadowano na niego koce, poduszki i skórzane pasy, którymi Barney miał unieruchomić złamaną nogę swojego brata. W tej chwili Barney o niczym innym nie marzył, jak o najszybszym wyruszeniu w drogę.

W końcu ojciec Mooi Klip marszowym krokiem podszedł do siedzącego Barneya, mając u boku Jana Bloema, i wyrzucił z siebie melodię gardłowych dźwięków. Jego świecąca górna warga pokryta była diamencikami potu. Był oburzony i zdenerwowany. W butonierce miał świeżą białą orchideę.

Barney zrozumiał jedynie jedno albo dwa słowa z tego, co powiedział. Domyślał się jednak znaczenia wygłoszonej przez niego tyrady. Jan Bloem powiedział suchym głosem:

– Słyszysz, co on mówi, mój przyjacielu? Mówi, że zabrałeś jego córce wszystko, nie dając nic w zamian. Mówi, że powinieneś wstydzić się za siebie i swojego brata, za to, co jej zrobiliście, i jeszcze, że gdyby nie było to wbrew przykazaniom Boga, to wypatroszyłby cię i rzucił twoje wnętrzności psom na pożarcie.

– Powiedz mu, że jest usprawiedliwiony w swoim gniewie – powiedział Barney.

Jan Bloem przetłumaczył. Ojciec Mooi Klip uważnie go wysłuchał, po czym uniósł w górę drżący palec i powtórnie eksplodował długą retoryczną przemową.

– Jest bardzo zmartwiony – wyjaśnił Jan Bloem. – Chce wiedzieć, co zamierzasz zrobić.

– Zabieram mojego brata do Durban, żeby spróbować uratować mu życie – powiedział Barney zmęczonym głosem. – Następnie wrócę i ożenię się z jego córką.

– On ci nie wierzy – powiedział Jan Bloem. – Mówi, że jesteś łajdakiem.

– Powiedz mu, że kocham Natalię.

– Mówi, że skoro ją kochasz, to dlaczego tak źle traktujesz?

– Powiedz mu, że wydarzyła się seria tragicznych wypadków i że nie musi cały czas na mnie wrzeszczeć, bo już dosyć wycierpiałem. Kocham jego córkę, chociaż ją utraciłem. Kocham mojego brata, a on skrzywdził jedyną kobietę, którą uwielbiam. Powiedz mu, żeby spojrzał mi w twarz i powiedział, co w niej widzi.

Kiedy Jan Bloem tłumaczył jego słowa, ojciec Mooi Klip nie odzywał się. Po chwili pochylił się do przodu, oparł ręce na kolanach i z odległości pięciu albo sześciu cali zaczął wpatrywać się w twarz Barneya. Jego czarne agatowe oczy penetrowały każdy milimetr skóry na twarzy Barneya z bolesnym skupieniem. Barney przypomniał sobie, że kiedyś tak samo wpatrywał się w surowe diamenty, które wydobywał z kopalni. W końcu ojciec Mooi Klip wyprostował się i wystudiowanym ruchem strzepnął pyłek z rękawa swojego płaszcza.

– No i co? – zapytał Barney. – Wkrótce muszę wyruszyć, jeżeli mam pokonać trochę drogi przed zmierzchem.

– Mówi, że w dalszym ciągu uważa cię za łajdaka – uśmiechnął się Jan Bloem. – Wierzy jednak, że ją kochasz. Kiedy twój brat wydobrzeje, musisz przyjechać do Klipdrift, żeby z nim porozmawiać. Mówi, że tak łatwo ci jej nie odda, o ile nie udowodnisz, że masz dobre intencje.

– Rozumiem – powiedział Barney i ukłonił się po przyjacielsku ojcu Mooi Klip. Kiedy to robił, poczuł ból w karku, jak gdyby przespał całą noc, mając głowę ułożoną pod niewłaściwym kątem.

– Powiedział coś jeszcze. Powiedział, że przywiózł tobie prezent i chce, żebyś go przyjął bez względu na to, co tutaj się wydarzyło. Mówi, że nie jest zamożnym człowiekiem, ale to dobry prezent i ma nadzieję, że go przyjmiesz.

– Powiedz mu, że przyjmę go z zadowoleniem.

Ojciec Mooi Klip oddalił się, żeby przynieść prezent, a Jan Bloem założył na oko monokl i patrzył na Barneya z figlarnym uśmiechem.

– Wiesz, dlaczego nalegał, żebyś przyjął jego prezent? – zapytał.

– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział Barney.

– A więc nie jesteś taki bystry, jak myślałem. – Chce, żebyś go przyjął i poczuł się zobowiązany do powrotu i poślubienia jego córki. Ale nie masz mu tego za złe, prawda?

– Skądże – powiedział Barney. – Gdybym miał kontrolę nad wypadkami, to jeszcze dzisiaj odbyłby się nasz ślub.

Jan Bloem uśmiechnął się do niego współczująco.

– Rozmawiałem z Natalią – powiedział. – Nie powinieneś mieć do niej pretensji.

– Mam pretensje do siebie.

– To również bez sensu. Naucz się szukać winy tam, gdzie ona rzeczywiście się znajduje. Nie rób z siebie męczennika. Oto moje motto.

– Masz ich wiele i na wiele okazji.

– To lepsze niż być przemądrzałym.

Zza rogu chaty wyszedł ojciec Mooi Klip, ciągnąc za sobą na postrzępionej lince wyliniałego konia z łękowatym grzbietem. Barney popatrzył na zwierzę, a potem szybko odwrócił wzrok i spojrzał z desperacją na Jana Bloema. Jan Bloem przyjaźnie się uśmiechał, ale z wrażenia spadł mu monokl i zaczął dyndać na czarnym jedwabnym sznurku. Barney był bliski wybuchnięcia śmiechem.

– To dla ciebie – przetłumaczył Jan Bloem, podczas gdy ojciec Mooi Klip obserwował go 7. natężeniem. – Nazywa się Alsjeblieft.

– Alsjeblieft? – zdziwił się Barney. – To znaczy „proszę", prawda?

– Tak – skrzywił się Jan Bloem. – Za każdym razem, kiedy będziesz chciał, żeby ten koń coś dla ciebie zrobił, musisz powiedzieć Alsjeblieft.