– Ależ oczywiście, drogi przyjacielu. Zabiorę pana z hotelu o szóstej, kiedy tutaj skończę. Na górze jest kolejny frapujący przypadek. Ordynans z dwudziestego czwartego regimentu piechoty został przydepnięty przez słonia. To cud, że w ogóle żyje.
Barney poszedł do hotelu Natalia pieszo, mijając po drodze oświetlone witryny sklepowe i świątecznie przyozdobione restauracje. Wiała bryza, a niebo było upstrzone gwiazdami. Kiedy mijał róg ulicy Handlowej, z cienia wyszła kobieta i zaczepiła go, ale potrząsnął głową i poszedł dalej, nawet się nie zatrzymując. Z okien dochodził go aromat mocno przyprawionych, wschodnioafrykańskich potraw.
Sir Thomas pomylił się: Sutterowie nie podali indyka na zimno, ale pieczeń z jagnięcia, zupę żółwiową oraz tacę pełną sałatek i galaretek. Pani Sutter, żona Geralda, okazała się kobietą tak samo piękną jak jej córka – miała ciemne włosy, była szczupła i wysoka, miała długą białą szyję i natychmiast wprawiła Barneya w swobodny nastrój, kiedy zaczęła z siebie żartować, jak to zapomniała, co kazała kucharzom przygotować na dzisiejszy wieczór.
– Byłam pewna, że miała być ryba – powiedziała. – Moje podniebienie jest rozczarowane, że podano jagnię.
Wnętrza Khotso były tak sarno wypielęgnowane jak ogrody. Posadzka jadalni została wykonana z błyszczącego i wypolerowanego angielskiego dębu, a na ścianach zawieszono zwierciadła. Salon, do którego poszli po kolacji, obity był błękitnym jedwabiem i umeblowany eleganckimi mahoniowymi meblami. Pani Sutter usiadła na małej francuskiej sofie. W swojej wieczorowej wzorzystej pelerynie przypominała kwiatowy kielich. Sara siedziała obok Barneya, włosy miała zaczesane do tyłu i spięte.sznurem pereł. Ubrana była w jasną, pomarańczową sukienkę, która kolorem przypominała kwitnące drzewo koralowe, zwiastujące południowoafrykańską wiosnę.
Zarówno Gerald Sutter, jak i sir Thomas mieli na sobie wykrochmalone białe koszule, białe krawaty i fraki. Barney czuł się trochę niezręcznie w swoim dobrze skrojonym, ale jednak zwykłym garniturze.
– Wujek jest zachwycony postępami, jakie robi pański brat – uśmiechnęła się pani Sutter. – Muszę przyznać, że my również.
– Przypuszczam, że kiedy to wszystko się zaczęło, to był pan kłębkiem nerwów – powiedział Gerald Sutter. – Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Stryj trochę się rozerwał, pański brat został wyreperowany, a Sara zyskała nowego przyjaciela.
– Co pan robi jutro? – zapytała Sara. – Czy nie ma pan ochoty na małą przejażdżkę?
– Nie mam tutaj konia. Ponadto nie mam odpowiedniego stroju do konnej jazdy.
Gerald Sutter spojrzał na Barneya z rozbawieniem.
– Mój drogi chłopcze, mamy tutaj około dwudziestu pierwszej klasy wierzchowców oraz pewną liczbę bezpiecznych, spokojnych koni dla początkujących jeźdźców. Może pan wypożyczyć, jakiego pan tylko zechce. A co do stroju, to mamy tyle kompletów, że możemy ubrać całą armię zuluską.
– Tak – wtrącił sir Thomas. – Byłoby miło zobaczyć dla odmiany tych czarnuszków porządnie odzianych.
Wszyscy się roześmiali, a służący imieniem Umizinto, ubrany na wieczór w biało-żółty kostium i w peruce z mysim ogonkiem, pochylił się nad nimi, żeby dolać kawy.
Następnego dnia Barney i Sara zabrali ze stajni siwka i kasztanka i pojechali w kierunku plaży, w miejsce gdzie rzeka Umlazi wpada do Oceanu Indyjskiego. Był wilgotny, mglisty poranek. Sara jechała z przodu, siedziała wyprostowana w siodle, a kopyta jej rumaka rozbryzgiwały wodę na płyciznach, co powodowało, że otoczona była perlistą mgiełką. Kapelusz do konnej jazdy miała modnie przekrzywiony na czoło, materiał sukienki starannie ułożony na bocznym siodle. Zatrzymali konie, aby posłuchać szmeru fal. Od czasu do czasu rozlegało się buczenie syren statków pocztowych, które zbliżały się do Port Natal. Po chwili Sara zsunęła się z siodła i prowadząc konia za uzdę, poszła w kierunku plaży, tren jej sukienki ciągnął się po wodzie. Barney pojechał za nią i kiedy znalazł się już na piasku, również zsiadł z konia.
– Czasami wydaje mi się, że to najodleglejszy zakątek w całym imperium – powiedziała Sara. Jej twarz okolona była trójkątem, którego boki tworzyły pierś konia, jego szyja i dolna krawędź szczęki.
– Czy jesteś samotna? – zapytał Barney. Sara spojrzała na niego.
– A ty nie jesteś?
Oczywiście, towarzyszyła im przyzwoitka – kobieta z plemienia eLangeni, która wychowywała Sarę, odkąd ta skończyła dziewięć lat. Trzymała się od nich w przyzwoitej odległości, była gruba i bardzo czarna. Jechała na kudłatym kucu i trzęsła się i podskakiwała w siodle, tak że Barney nie mógł oprzeć się pokusie i co jakiś czas zerkał do tyłu, żeby sprawdzić, czy jeszcze nie odpadła od zwierzęcia. Ale w tej chwili kobieta eLangeni zsiadła z kuca i z zainteresowaniem patrzyła w spienione fale.
– To nie jest dobre – powiedziała Sara takim tonem, że Barney zrozumiał, iż mimo wszystko była z tego zadowolona.
Barney nic nie odpowiedział, ale puścił wodze, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. W butach do konnej jazdy była prawie tak wysoka jak on, jednakże bardzo kobieca, ciepła i zmysłowa. Pocałowali siei Barney poczuł zapach jej perfum. Jeszcze raz się pocałowali. Przyciskał ją mocno do swojego ciała, była tak blisko i Barney modlił się do Boga, żeby trwało to wiecznie. Zamknął oczy, słuchał szemrzącego oceanu, a potem je otworzył i spojrzał w oczy Sary, które były tak blisko, że wyraźnie widział jej brązowego koloru tęczówki.
– Jesteś taki silny – powiedziała. – Ale czasami jesteś słaby. Widzę twoją słabość wyraźnie. To dlatego jesteś dla mnie taki atrakcyjny.
Przycisnął czoło do jej czoła, przez cały czas obejmując ją w pasie.
– Czy to ma sens? – zapytał. – Wkrótce będę musiał wyjechać do Kimberley.
Delikatnie dotknęła jego ust końcami palców.
– Jak możesz teraz myśleć o przyszłości? Jutro Zulusi mogą wstąpić na ścieżkę wojenną i wszyscy będziemy martwi. Zakłuci we własnych łóżkach.
– Dlaczego uważasz, że będą chcieli wszystkich pozabijać?
Sara pocałowała go.
– Muszą to zrobić. Mają to we krwi. Każdy musi robić to, do czego zmusza go przeznaczenie.
Uwolnił ją z objęć i odwrócił się. Jego koń szarpał zębami wodorosty.
– Nie proszę cię, żebyś mnie pokochał – powiedziała Sara.
Pokiwał głową.
– Wiem. Ale właśnie teraz czuję, że mógłbym kogoś pokochać.
Joel zaczął chodzić pod koniec lutego. Każdego popołudnia Barney odwiedzał go w szpitalu wojskowym i za każdym razem Joel pocąc się i stękając, chodził chwiejnym krokiem po oddziale, podpierając się laską, po czym zlany potem, ciężko łapiąc powietrze, siadał koło Barneya na łóżku, trzęsąc się jak staruszek.
– Będę chodził, jeszcze trochę, zobaczysz.
– Sir Thomas powiedział, że zawsze będziesz musiał podpierać się kulą.
– Tak uważasz? To dowodzi, że sir Thomas byłby nikim innym jak tylko gonifem.
– Gonifeml Po tym jak cię poskładał?
Joel pochylił się do Barneya i skrzywił usta w uśmiechu.
– Pewnego dnia, mój mały braciszku, nauczysz się, o co chodzi w życiu. Życie polega na braniu, ale nie wolno nikomu ufać. Ty żyjesz inaczej i dlatego jesteś szalony.
– Zaufałem tobie w sprawie naszej działki diamentowej.
– I co z tego? – żachnął się Joel.
– Nie rozumiem, jak możesz spojrzeć mi w oczy po tym, co zrobiłeś. Wszystkie nasze pieniądze. Musisz być niespełna rozumu.
– To był największy poker, jaki widziałem. Mogłem wygrać pięćdziesiąt tysięcy. Wtedy nie miałbyś pretensji.
– Ale nie wygrałeś – powiedział Barney. – Straciłeś wszystko. A do tego kłamałeś. Powiedziałeś, że przepisałeś działkę na nas dwóch. Nawet nie byłeś w Komitecie Górniczym, żeby tego dokonać, prawda? Jesteś momzer.