Выбрать главу

– Barney – zaprotestował Joel. – Jesteś moim bratem.

– Jasne, że jestem twoim bratem. I często marzę o tym, żebym nim nie był.

Joel roześmiał się niepewnie.

– No cóż – powiedział. – Nawet nie wiem, czy mam

0 to do ciebie pretensje.

Barney potarł oczy, przesiadł się na składane krzesełko

1 podparł głowę rękami.

– Nie ma o czym mówić. Straciliśmy działkę, straciliśmy nasze oszczędności w banku. Mechuleh. Wszystko skończone!

Popołudniowe promienie słoneczne odbijały się w podłodze pokrytej parkietem. Na sąsiednim łóżku leżał brytyjski żołnierz z amputowaną nogą i grał w grę planszową zwaną „Zemsta Lorda Chelmsforda".

– Czasami myślę, że zwariowałem – powiedział Joel.

– Na miłość boską, wcale nie zwariowałeś!

– Ale to prawda, Barney. Czasami wydaje mi się, że cały świat na mnie napiera i że jedyną rzeczą, jaką mogę zrobić, jest ucieczka, zanim złapie mnie w swoje kleszcze. To jest tak jak było w Kimberley, kiedy mieszkaliśmy z Mooi Klip. Byłeś ty i ona, codzienne czynności, wstawanie, kopanie diamentów, sortowanie i czułem, jak wszystko chce mnie zmiażdżyć na śmierć. Każdy funt, który odkładaliśmy do banku, był jak cegła do mojego grobowca. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Wszystko to waliło się na mnie i czułem, że jeżeli chcę się uwolnić, to muszę wszystkiego się pozbyć. Barney nawet na niego nie spojrzał.

– Powinienem był pozwolić ci umrzeć – powiedział gorzko.

– Problem polegał na tym, że nie chciałeś tego zrobić. – Joel na chwilę zamilkł. Później powiedział: – Tak, nie umarłem. I już nie zamierzam.

Całym ciałem oparł się na kulach i niepewnym krokiem poszedł w kierunku przeciwległej ściany, żeby ćwiczyć chodzenie. Barney obserwował go kątem oka; kiedy wreszcie doszedł do ściany, nagle zawołał:

– Aaach! Barney!

Barney zerwał się na równe nogi i pobiegł, żeby go podeprzeć.

Spotykali się z Sarą dwa, trzy razy w tygodniu. Zazwyczaj odbywali konną przejażdżkę pod opieką źle widzącej przyzwoitki, która telepała się za nimi na kudłatym kucu, ale kiedy grzmiało, siadali w pokoju, rozmawiali albo grali w ludo, słuchając, jak tropikalny deszcz uderza w szyby francuskich okien i obmywa kamienne sylwetki lwów stojących w ogrodzie i patrzących z żałobnymi minami i mokrymi nosami na rozpościerające się przed nimi trawniki.

Całowali się tak często, jak to było możliwe i obejmowali się. Ale nie było żadnej wątpliwości, że Sara zachowywała się jak młoda dama o odpowiednim wychowaniu i pójście do łóżka z wielbicielem przed ślubem było dla niej nie do pomyślenia. Miała dwadzieścia lat i dwa miesiące, była dziewicą i jedynym powodem, dla którego wcześniej nie wyszła za mąż, był fakt, że prowadziła w Khotso odizolowane życie, bogate, w atmosferze dobrych manier i nudy. Była przwdzi-wą córką brytyjskiego imperium. Kiedy Barney rozmawiał z Sarą, częstokroć szokował go fakt, że Sara z niezachwianą pewnością siebie twierdzi, że wszystko, czego dokonali Brytyjczycy, było zgodne z wolą Boga i że Zulusi oraz Burowie są niczym innym jak jedynie zakłócającymi spokój kreaturami, które pewnego dnia zakłócą Schemat Rzeczy do tego stopnia, że będą musieli dostać prawdziwą nauczkę. To było twierdzenie, z którym Barney często się spotykał, odkąd przyjechał do Kolonii: będą musieli dostać prawdziwą nauczkę. Brytyjczycy wyobrażali sobie administrowanie świata jako lekcję geografii w angielskiej szkole publicznej.

Wtedy po raz pierwszy Barney zrozumiał sposób myślenia Cecila Rhodesa.

Na początku marca, pod koniec swojego urlopu, sir Thomas Sutter popłynął parowcem „Ągamemnon" w powrotną drogę do Londynu, a Joel zaczął kuśtykać, podpierając się tylko jedną kulą. Barney był prawie zakochany w Sa-rze, do tego stopnia że nie wyobrażał sobie dnia bez spotkania z nią albo chociaż wysłania do niej listu; a kiedy już się z nią widział, to jechali na konną przejażdżkę, a potem wracał do hotelu Natalia w nastroju zadowolenia i zarazem frustracji. Pewnego wieczoru, kiedy wrócił z Khotso, poszedł do łazienki i zaczął się wściekle onanizować, aż poczuł na rękach wytrysk spermy. Powinien był iść do jakiejś dziwki, ale nie chciał. Nie miał ochoty na obcowanie z inną kobietą, pragnął tylko Sary. Położył się później na łóżku, czując się pusty i zaspokojony i obserwował biegające po suficie jaszczurki, żyjące w swoim odwróconym do góry nogami świecie, w którym nieznane było uczucie winy i samotności.

W końcu zaczynały kończyć się pieniądze. Sir Thomas Sutter wziął za operację i rehabilitację tylko 150 funtów, ale 200 funtów trzeba było zapłacić za szpital, a resztę pochłonęły rachunki hotelowe. Rano, jedenastego marca, Barney musiał pojechać do Khotso i powiedzieć Sarze, że wyjeżdża do Kimberley.

Był gorący i słoneczny dzień, ale w oddali, nad Oceanem Indyjskim, zebrały się niebieskoczarne burzowe chmury i błyskawice zaczęły dotykać powierzchni wody.

– Czy jeszcze się zobaczymy? – zapytała Sara zduszonym głosem. – Kiedykolwiek?

Barney skinął głową.

– Wrócę, jeżeli będziesz tego chciała. Ale teraz muszę wyjechać, żeby pilnować swoich spraw.

– Cóż, spodziewam się, że uda mi się być dzielną – powiedziała Sara, uśmiechając się z trudem.

Złożyła ręce i przeszła kilka kroków ogrodową ścieżką, po czym odwróciła się i spojrzała na niego z bólem.

– Musisz? – zapytała. – Czy naprawdę musisz?

– Przykro mi – powiedział Barney.

– Och! – zawołała i jej oczy wypełniły się łzami. – Och, Barney.

Wziął ją za rękę.

– Nie ma innego wyjścia. Muszę wracać do Kimberley.

– Ale mogłabym pojechać z tobą.

– Ty? Do Kimberley? Czy masz pojęcie, co to za miejsce?

– Wiem jedynie, że ty tam będziesz. Beze mnie.

– To skupisko wariatów. Wszędzie panuje brud, brakuje świeżej wody. Brakuje żywności. Towarzystwo handlarzy diamentów, prostytutek i pijanych kopaczy.

– Aleja ciebie kocham – zapiszczała.

Barney objął ją ramieniem i przytulił jej twarz do swojego ramienia.

– Muszę wracać, Saro. To wszystko. Jeżeli nie pojadę, to równie dobrze będę mógł sobie kupić bilet do Nowego Jorku i ponownie zabrać się do krawiectwa. A tam na pewno nie będziesz chciała ze mną pojechać.

– Nie będę chciała? – zapytała wyzywającym tonem. Jej oczy były pełne łez.

W oddali zagrzmiało. Wydawało się im, że to Zulusi uderzają dzidami w swoje tarcze, wydając przy tym wojenne okrzyki: uSuthu! uSuthu!

– Daj mi trochę czasu – poprosił Barney. Spojrzała mu prosto w oczy.

– Ty mnie również. Nie znajdziesz sobie innej, prawda? Nie dbam o prostytutki. To jeszcze mogłabym znieść. Ale nie następną narzeczoną.

– Narzeczoną?

Policzki Sary zaróżowiły się.

– Zakładam, oczywiście, że…

Barney złapał ją za rękę i przytrzymał w swej dłoni, mocno, bezpiecznie i ciepło.

– Saro – powiedział. – Jesteś z rodu Sutterów. Spójrz na ten dom, spójrz na jego otoczenie. Nie możesz ożenić się z kimś takim jak ja. Wiem, że nie przywiązujesz wagi do tego, że jestem Żydem, ale ja nawet nie jestem bogatym Żydem. Prawdę mówiąc, to nie mam już własnej działki.

– Barney, to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Co mają do rzeczy pieniądze?

Opuścił głowę i spojrzał na swoje ręce.

– Chciałbym, żeby tak było. Ale boję się, że tak nie jest. Przykro mi, Saro. Trochę cię okłamałem, bo dobrze mi było w twoim towarzystwie. Nie, teraz kłamię. Uwielbiałem przebywać w twoim towarzystwie. Myślę, że cię kocham. Ale małżeństwo z tobą to niezbyt dobry pomysł. Nie miałabyś koni, służby, strojów. Nie mógłbym otoczyć cię zbytkiem, do jakiego przywykłaś. To byłby błąd.