– Co mam zrobić? – zapytał Barney. Poczuł w gardle narastające dławienie.
– Dasz sobie radę beze mnie.
– Ale jak?
– Żyłeś beze mnie, odkąd zabrałeś Joela do Durban. A ja żyłam bez ciebie. To było łatwe. Trzeba jedynie zrozumieć, że ból towarzyszy człowiekowi przez całe życie.
– A co z Pieterem?
– Możesz go widywać, kiedykolwiek zechcesz. Zawsze tutaj będę.
Barney spuścił głowę.
– A co z tobą? – zapytał miękko.
– Dam sobie radę – odpowiedziała Mooi Klip. Barney zaczerpnął powietrza w płuca.
– Chcę ci coś powiedzieć. Jesteś dla mnie najukochańszą osobą na tym kontynencie. Kocham cię bardziej niż kogokolwiek na świecie. To jest dla mnie nie do zniesienia, że stoję tutaj obok ciebie i wiem, że cię nie mogę mieć. Chciałbym znaleźć się w twoich ustach i kierować słowami, które do mnie wypowiadasz. Na miłość boską, Natalio, jak możesz być taka obca? Czy naprawdę za mną nie tęskniłaś? Czy już nic do mnie nie czujesz? Czy nie możesz pojąć, że oprócz ciebie nic dla mnie się nie liczy?
– Chcesz, żebym znowu zamieszkała z Joelem? – zapytała Mooi Klip, unosząc do góry brwi.
– Natalio, to już nigdy się nie powtórzy, mogę ci to obiecać.
– Zdarzyło się raz, może zdarzyć się i drugi.
– Natalio… Uśmiechnęła się.
– Nie nazywasz już mnie Mooi Klip? Ładny kamień. Błyszczący diament, który znalazłeś w błocie, a potem odrzuciłeś.
Barney spojrzał na wieczorne niebo.
– Nie wiem, co powiedzieć – wykrztusił przez zaciśnięte gardło.
– Nic nie mów. Nie teraz. Przyjedź znowu, kiedy będziesz mógł. Przywieź swojemu synkowi prezent. Nie zamykam się przed tobą, Barney. Ciągle ciebie kocham. Ale czas jest nieodpowiedni, a ty jesteś niegotowy.
– Przywiozłem prezent – powiedział Barney i wyjął z kieszeni skórzany woreczek z surowymi diamentami, które otrzymał od kopacza z kopalni De Beers.
Mooi Klip otworzyła ostrożnie woreczek i popatrzyła na klejnoty szeroko otwartymi oczami. Następnie powiedziała:
– Nie, będziesz ich potrzebował. Nie możesz.
– Zabierz je – nalegał. – Pewnego dnia będą warte tysiąc razy więcej niż teraz. Możesz na nich polegać, nawet wtedy, kiedy zawiodą cię ludzie.
Z wysiłkiem dźwignął się na siodło i dotknął palcami ronda kapelusza.
– Co za idiotyczna sytuacja – powiedział. – Kochani cię i muszę odjechać z niczym.
Barney szarpnął wodzami i Alsjeblieft zawrócił i ruszył ulicą, mijając chaty, domy pokryte cynową blachą i do połowy wybudowane bungalowy z drewna. Po chwili koń skręcił na południe, chociaż Barney nie dał mu żadnego znaku, żeby to zrobił, i poniósł go wzdłuż rzeki Vaal, w kierunku najbliższego osiedla górniczego pod wierzbami.
– Powiem ci coś, Alsjebliefcie – wymamrotał Barney. – Naprawdę wierzę, że wiesz, dokąd idziesz.
Koń zaczął się przedzierać przez wysoką trawę, zostawiając światła Klipdriftu daleko za sobą. Barney zagwizdał melodię, którą usłyszał od wędrownego grajka na ulicach Durban. Piosenka nazywała się: Czy już nigdy nie powrócisz?
Część druga
Edward Nork zostawił mu kartkę na stole w kuchni: „Jestem pijany, ale można mnie znaleźć w barze u Doddsa". Barney przeczytał, sprawdził, czy było coś napisane na odwrocie, po czym kartkę zmiął. Edward tyle ostatnio pił, że Barney nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby któregoś dnia znalazł go nieżywego w rowie. Wiedział, że Edward nie popadł w alkoholizm ot tak sobie. Cena diamentów utrzymywała się od wielu już lat na niskim poziomie, a życie w Kimberley stawało się coraz bardziej dokuczliwe i samotne. Tereny diamentonośne o powierzchni trzydziestu jeden stóp nie przynosiły wysokich zysków. Kopalnie diamentów często zalewane były przez ulewne deszcze, kiedy indziej znowu wysuszało je prażące słońce. Wielka Dziura była teraz tak głęboka i niebezpieczna, że powodzie, które powodowały obsunięcia i zapadanie się terenu, stawały się codziennie przyczyną śmierci czy dotkliwych obrażeń jednego lub dwóch kopaczy. Setki śmiałków porzucało obecnie swoje działki, ponieważ praca była zbyt ciężka jak na otrzymywane zyski. Inni znowu dochodzili do wniosku, że nic już nie znajdą, bo na ich działce diamenty już się skończyły, więc wyjeżdżali, zanim zniesiony został przepis ograniczający liczbę działek przypadających na jedną osobę.
Łatwo było dojść do przekonania, że diamenty skończyły się. Każdy dzień to ciężka praca, błoto, zmęczenie i samotność, a nie zawsze było wystarczająco dużo pieniędzy na powrót do rodzinnego kraju. Nie znaczyło to oczywiście, że w mieście Kimberley nic się nie działo. Cegły i ulepszone materiały budowlane docierały tu z Durban i Kapsztadu wraz z żelaznymi, nowoczesnymi balkonami. Klub Kimberley był teraz imponującą budowlą z czerwonej cegły, żelazne pręty zdobiły werandy, a w mahoniowe drzwi wstawiono ozdobne szyby. Na drugim piętrze znajdowała się sala bilardowa z dachowymi okienkami. Efekt psuł jedynie rdzewiejący dach z blachy falistej, lecz w Kolonii na Przylądku gontowe dachy były rzadsze niż diamenty.
Stanął też nowy hotel The Kimberley Pałace oraz nowy dom publiczny z łazienkami i brązowymi, aksamitnymi zasłonami z frędzelkami. Powstało wiele nowych barów, był nawet tor wyścigowy z drewnianymi ławkami, gdzie w soboty odbywały się różnego rodzaju wyścigi. Ścigające się konie rzadko przewyższały sprawnością Alsjebliefta. Zakładano się przeważnie o nie oszlifowane diamenty albo o działki. Joel chodził tam, kiedy tylko mógł, mimo że Barney i zawsze sprawdzał, ile ze sobą brał pieniędzy. Joel liczył się z tym, że wkrótce będzie musiał przekazać Barneyowi prowadzenie ksiąg i pozwoli mu stać się wyłącznym właścicielem ich konta w banku.
Trzeba jednak przyznać, że Kimberley w dalszym ciągu było prymitywnym, niecywilizowanym miasteczkiem, zamieszkanym głównie przez mężczyzn. Nawet najdrobniejsze luksusowe przedmioty, takie jak pędzle do golenia z borsuczego włosia czy perfumowane mydła były prawie nie do zdobycia i nie było tam nic do roboty oprócz picia, hazardu, kopania diamentów i chodzenia do łóżka z prostytutkami. Na Barkly Street znajdowała się mała biblioteka, ale prawie wszystkie książki opowiadały o bohaterskich czynach natchnionych Brytyjczyków. Można tam było również wypożyczyć czasopisma naukowe, które Edward określał mianem „szmat bez żadnej wartości". Działało również amatorskie kółko teatralne, lecz Barney nie miał ochoty zapisać się, bo wiedział, że Agnes Knight była jednym z jego członków i że zaręczyła się niedawno z głównym aktorem, wysokim Australijczykiem o falistych, złocistych włosach i nosowym, cienkim dyszkancie. Nazywał się Robert Joy.
Cztery lata temu Joel stracił działkę numer 172 na rzecz Dottie Evans. Od tego czasu sprzedawano ją już trzy albo cztery razy, a Dottie Evans, która cierpiała z powodu braku kontaktów towarzyskich, wyjechała z Kimberley do Kapsztadu, żeby tam przyjść do siebie. Joel ciągle jeszcze utykał na jedną nogę, łamało go w kościach, kiedy powietrze stawało się wilgotne lub kiedy zmieniał się kierunek wiatru, chociaż czuł się już o wiele lepiej. Pracował u Harolda Feinberga w charakterze urzędnika. Haroldowi tak dobrze się teraz powodziło, że postawił murowane biuro przy głównej ulicy, a na górze mieściła się pracownia z oknami wychodzącymi na północ. Zatrudniał siedem osób. Byli to przeważnie Żydzi z londyńskiego East Endu.
Koń Barneya, Alsjeblieft, zmuszał swojego właściciela do codziennej przejażdżki. W miejscowym slangu nazywano ją „galopowaniem przez pagórki", a polegała na tym, że Barney jeździł od jednej działki do drugiej i kupował od górników surowe diamenty. Każdego dnia, o szóstej rano, Alsjeblieft zaczynał kopać w ogrodzenie i robił to tak długo, aż Barney go osiodłał. Koń był łatwy w prowadzeniu i z wielką ochotą ruszał w dobrze sobie znaną trasę, którą pokonywał już ze swoim poprzednim właścicielem.