Starsi kopacze znali więc Alsjebliefta, a wkrótce zawarli też znajomość z Barneyem. Zawsze ubierał się tak samo, zakładał biały kapelusz, marynarkę przepasaną paskiem, kolorowe spodnie w kratę oraz wygodne buty. Wszędzie był gorąco witany i szybko nauczył się spełniać rozmaite oczekiwania górników. Przynosił wiadomości, roznosił plotki, czasami przywoził ze sobą tytoń oraz whisky albo francuskie karty do gry. Jeżeli do Kimberley dotarła jakaś nowa piosenka z Kapsztadu, to uczył się jej na pamięć i śpiewał każdemu napotkanemu górnikowi.
Te cztery lata „galopowania przez pagórki" pomogły mu przezwyciężyć ból po utracie Mooi Klip oraz wytrwać w zamiarze osiągnięcia bogactwa. Było mu to bardziej potrzebne niż słowa otuchy ze strony Joela czy też wspaniałe wizje, które roztaczał przed nim Edward. Stracił swoją niedoszłą żonę oraz syna, ale poznał mężczyzn, którzy przecież zostawiali wszystko – żony, dzieci, domy – i to właściwie tylko po to, żeby zniszczyć swoje zdrowie w kopalniach Kimberley czy w wodach rzeki Vaal. Spotkał mężczyzn twardych i przygnębionych, małomównych i takich, którzy mieli ochotę rozmawiać z nim przez całą noc. Nie był w stanie policzyć tych wszystkich ognisk, przy których siedział, tych wszystkich dłoni, które ściskał. Stał się cierpliwy i dowcipny, ale przede wszystkim nauczył się być wyrozumiałym. Pewien górnik opowiadał mu przez trzy godziny o swojej ukochanej żonie Fanny, z którą mieszkał w małym murowanym domku w Streatham, w południowej Anglii. A później, podczas następnej wizyty ten sam kopacz, przyznał się, że zabił Fanny i zbiegł do Afryki Południowej.,,Nie wiesz, jak to jest, kiedy się kocha kogoś, a później traci" – powiedział do Barneya.
Barney nigdy z nikim się nie sprzeczał. Nauczył się nie kłócić z ludźmi, od których kupował diamenty. Dosyć mieli kłopotów z tubylcami, pogodą, ze swoimi działkami, na których próbowali coś znaleźć. Od Barneya oczekiwali jedynie słów otuchy oraz przyzwoitej zapłaty za kamienie, jednej czy dwóch piosenek i nieco alkoholu. Nie chcieli słuchać o problemach Barneya, o tym że ma czteroletnie dziecko, którego prawie nie widuje.
Barney nie płacił dużo za diamenty; cztery albo pięć szylingów mniej niż inni handlarze, ale za to zawsze płacił na czas, był uczciwy i dlatego wszyscy górnicy go lubili. Był jednym z nich, zwykłym człowiekiem zmagającym się z przeciwnościami losu. Często sprzedawali mu swoje najlepsze diamenty po niższych cenach tylko dlatego, że czasami udawało mu się ich rozśmieszyć albo zaśpiewać im refren piosenki Kwiaty Loch Rannoch. Ze względu na jego akcent szczególnie dobrze wychodziły mu piosenki szkockie. Musiał grać, tak samo jak Agnes i Robert Joy w bożonarodzeniowym przedstawieniu Romea i Julii, które wystawiono w kościele. Różnica polegała tylko na tym, że Barney musiał to robić każdego dnia, być zawsze w dobrym humorze, występować w deszczu, na wietrze, w czasie suszy i kiedy muchy oblepiały jego ciało jak rodzynki ciasto. Na tym polegała jego praca.
Podczas przedstawienia, w którym występowała Agnes, Barney siedział na składanym krzesełku, na samym końcu, z gołą głową. W Kimberley bardzo niewielu mężczyzn miało zwyczaj zdejmowania nakrycia głowy, kiedy przebywali w zamkniętych pomieszczeniach. Nawet kąpali się i spali z prostytutkami w kapeluszach. „Kapelusz zdejmuje się tylko wówczas, kiedy widzisz prawdziwą damę" – mówili. Barney pomyślał, że wyglądała czarująco i słodko w białej przezroczystej sukience Julii, z blond włosami upiętymi w średniowieczne warkoczyki. A kiedy powiedziała: „A ja w panieńskim stanie jestem wdową" – tak się wzruszył, że aż musiał wyjść, aby odetchnąć wieczornym, upalnym powietrzem. Stracił ją, taką piękną i czarującą i zdawał sobie sprawę, że nigdy go już nie zechce. „Nie dla ciebie, staruszku, przykro mi. Anglicy zdobyli imperium mówiąc – przykro nam".
– Nudzisz się? – zapytał jakiś głos znienacka.
Barney zmarszczył brwi. To był dziewczęcy głos, w dodatku znany.
– Faith? – zapytał – To ty?
Wyłoniła się z mroku i stała teraz w przymglonym świetle małej lampki wiszącej nad drzwiami kościoła. Miała na sobie turkusową wieczorową suknię i turkusowe rękawiczki. Włosy miała związane dziesiątkami cienkich turkusowych wstążeczek. Za nią ćmy rozbijały się o lampę. Rozległ się głośny aplauz widowni.
– O okno, wpuśćże dzień, a wpuść życie! – powiedziała Faith. – Przez dwa miesiące nasłuchałam się tyle Romea i Julii, że starczy mi na całe życie. Agnes powtarzała swoją rolę co wieczór, od września.
– Proszę?
Faith uśmiechnęła się.
– To fragment tego przedstawienia. Zaczyna mi się to śnić po nocach.
– Jestem zaskoczony, że jeszcze ze mną rozmawiasz – powiedział Barney. – Nie boisz się, że możesz coś ode mnie złapać, na przykład ochotę na macę czy trwałą niezdolność do pracy w soboty?
– Nigdy nie miałam nic przeciwko Żydom – powiedziała Faith.
– Rozumiem. Tylko twój ojciec i Agnes nie lubią nas, co?
– Agnes też nie ma nic przeciwko Żydom. Zdenerwowała się tylko, bo myślała, że wystawiłeś ją do wiatru.
– W pewnym sensie to prawda. To była moja wina. Myślałem, że szybciej odniosę sukces, kiedy nie będę się przyznawał, że jestem Żydem.
– No cóż, oczywiście masz rację – uśmiechnęła się raczej obojętnie, dotykając swoich wstążek.
– Kiedyś myślałem, że mam rację – powiedział Barney. – Ale teraz myślę, że nie ma znaczenia, czy umiesz grać w bilard w klubie Kimberley, czy też nie. Jeżeli tylko ciężko pracujesz i zarabiasz, kogo to obchodzi?
Faith skinęła głową.
– Chciałabym, żeby ludzi nic to nie obchodziło. Ale ich obchodzi. No, przynajmniej tych, w kręgu których ja się obracam.
– Nie wydaje mi się, żeby ludzie, z którymi przebywasz, byli szczególnie mili, czy też szczególnie tolerancyjni. Nie wydaje mi się również, żeby im się jakoś szczególnie powodziło – powiedział Barney ostro.
– No tak, pewnie masz rację. To znaczy rozumiem, o co ci chodzi. Za to… wszyscy uczęszczali do właściwych szkół. I wszyscy należą do właściwego klubu. I wszyscy stają po właściwej stronie. A ten, kto mozolił się w Eton, i ten, kto służył we właściwej armii… będzie się cieszył dobrobytem do końca swoich dni.
– Potrzeba wyjątku, żeby potwierdził regułę – powiedział Barney.
– I ty masz być tym wyjątkiem?
Spojrzał na nią. Była przystojną dziewczyną, szeroką w ramionach, o obfitych kształtach. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie wyszła do tej pory za mąż. Właściwie rozumiał. Spośród wszystkich angielskich dziewczyn, które spotkał w Afryce Południowej, miała najsilniejszą, nie znoszącą kompromisu osobowość. Wiedział, że interesowała się botaniką, dużo spacerowała i zbierała afrykańskie okazy, być może dlatego właśnie mężczyźni z Kimberley trzymali się od niej z daleka. Oczekiwali od swoich kobiet hartu ducha i oddania. Chcieli, aby umiały znosić wszelkie przeciwności losu i aby równocześnie były delikatne oraz kobiece. Jeżeli kobieta potrafiła nabić rewolwer w czasie zaciekłego ataku czarnuchów, a z drugiej strony rumieniła się przy stole na samą tylko wzmiankę o piersiach indyczych; jeżeli umiała rodzić dzieci w zwykłej chacie, w piekielnym upale i jednocześnie przymilać się do swojego męża, kiedy wracał do domu; jeżeli była dobrą gospodynią i krzątała się po domu przez cały dzień, a potem wieczorem pozwalała mężowi na hulanki i zabawy w mieście, wtedy można było bez wahania jej się oświadczyć.