Faith taka nie była i dlatego nie miała męża.
– Pewnego dnia będę bogaty – powiedział Barney. – Jestem tego pewny. Wtedy te wszystkie snoby, ci twoi przyjaciele, będą mi się kłaniać w pas.
– Chciałabym, żebyś miał rację.
Przez chwilę nic nie mówili. Słychać było tylko ćmy obijające się o lampę. Z kościoła dochodził niewyraźny głos niani Julii opłakującej śmierć swojej podopiecznej.
– Kiedy mają zamiar się pobrać? – zapytał Barney.
– Kto?
Spojrzał na drzwi kościoła.
– Tych dwoje, Robert i Agnes.
– Nie wiem, wspominali o kwietniu.
– Czy ona go kocha?
Faith uśmiechnęła się do niego i skinęła głową.
– Chyba tak, jest w jej typie. Faliste włosy i ani krzty rozumu.
– Wygląda na to, że tego nie pochwalasz.
– Oczywiście, że pochwalam. Najważniejsze, żeby Agnes dobrze się bawiła.
Barney roześmiał się. Potem nagle spoważniał.
– Myślisz, że twój ojciec miałby coś przeciwko temu, gdybym cię gdzieś zaprosił? Jest koncert wiolonczelowy w przyszłym tygodniu, zaraz po świętach.
– Mnie? – zdziwiła się Faith. – Nie, nie możesz mnie nigdzie zaprosić.
– Dlaczego nie?
– Bo nie.
– Wytłumacz.
– Ponieważ w końcu byś mnie zranił. – Spuściła oczy. – Prosiłam cię kiedyś, żebyś ze mną poszedł do kościoła, pamiętasz? I co się wtedy stało? Nie czułam się wtedy bardzo dotknięta, naprawdę. Ale gdybym zaczęła z tobą chodzić, straciłabym bez wątpienia panowanie nad sobą i wtedy straciłabym również ciebie, a tego bym nie zniosła.
Barney dotknął jej dłoni. Trzy sznureczki perełek na jej rękawiczkach świeciły bladym blaskiem niczym łzy.
– Nie chcę cię zranić – powiedział. – Chcę ciebie tylko zabrać na koncert wiolonczelowy.
– W moim życiu jedna rzecz pociąga za sobą następną. – Uśmiechnęła się smutno. – Po koncercie wiolonczelowym będzie koncert symfoniczny, a ja nie znoszę symfonii. Zawsze kończą się melodramatycznie. Zawsze wtedy płaczę.
– Faith…
– Zostańmy przyjaciółmi – szepnęła. – Kiedy spotkamy się na ulicy, pójdziemy gdzieś razem, wypijemy kawę, kiedy nie będziemy mieli akurat nic innego do roboty. Pokażę ci moją książkę o botanice. Mam kilka wspaniałych rysunków akacji.
– Akacji? – zapytał, jakby nie rozumiał, o czym mówiła. To było półtora roku temu i od tego czasu rozmawiał z Faith tylko dwa razy. Raz na ulicy, kiedy przypadkowo spotkali się w mieście, a drugi raz na koncercie pewnego śpiewaka, Daniela Napiera, odznaczającego się wyjątkowo mocnym głosem. Zaśpiewał wtedy trzydzieści brytyjskich pieśni patriotycznych jedną po drugiej.
Barney lubił Faith. Ufał jej i wiele razy w ciągu tych czterech lat „galopowania przez pagórki" czuł, że mógłby się jej oświadczyć i poślubić, gdyby tylko pan Knight mu na to pozwolił. Lecz w miarę upływu czasu zaczynał dochodzić do wniosku, że popełniłby błąd. Wiedział też, że Faith we właściwy sposób umiała ocenić sytuację. W końcu na pewno by ją zranił, na pewno płakałaby przez niego.
Widywał się z Mooi Klip raz, dwa razy w miesiącu, za każdym razem, kiedy Alsjeblieft zdecydował, że już nadszedł czas, żeby udać się do Klipdrift. Rodzice Mooi Klip mieszkali w schludnej, pomalowanej na biało chatce nie opodal miejsca gdzie rzeka zmieniała swój bieg, wśród Griqua, którzy w sposób nienatrętny ale stanowczy opiekowali się nią, a zwłaszcza Pieterem. Kiedy Barney odwiedzał ich, czekali w oddali z założonymi rękami, przez co Barney nie mógł nawet swobodnie porozmawiać z Mooi Klip.
Kiedy siedzieli razem na wiklinowych krzesełkach blisko zasłoniętych okien, Barney czuł, że są bacznie obserwowani. Za każdym razem prosił Mooi Klip, żeby do niego wróciła, żeby mogli spróbować jeszcze raz. Ale ona uśmiechała się tylko i potrząsała głową. Nawet wtedy kiedy jej mówił, że wykupi udziały Joela i opłaci mu podróż do Ameryki, Mooi Klip odrzucała propozycję małżeństwa.
– Nie rozumiem dlaczego – syknął.
Jej ojciec siedział w swoim dużym, żółtym, drewnianym krześle kilka metrów dalej.
– Ponieważ nie jestem gotowa, żeby wyjść za mąż.
– Przedtem byłaś gotowa. Więc jak to możliwe, że nie jesteś gotowa teraz?
– Wiesz, co się stało – powiedziała Mooi Klip. – To wszystko zmieniło.
– Ale nie rozumiem, o co ci chodzi. Nie kochasz mnie?
– Wiesz, że cię kocham.
– Ja też ciebie kocham i chcę być z tobą. Więc jak to jest, że ty nie chcesz być ze mną?
Mooi Klip odgarnęła włosy z czoła.
– Czasami są ważniejsze sprawy niż bycie razem.
– Na przykład? Co może być ważniejsze niż nasze małżeństwo?
Spojrzała mu prosto w oczy. W łagodnym popołudniowym świetle wyglądała jak gdyby ją ktoś namalował. Barney nie miał nawet jej zdjęcia.
– Dużo ważniejsze jest, abyś stał się bogaty. Oto, co jest naprawdę ważne.
Barney westchnął z rezygnacją.
– Czy ty naprawdę myślisz, że pieniądze są dla mnie takie ważne? Ważniejsze od ciebie?
– Muszą być ważne. – Skinęła głową.
– A co z Pieterem? Myślisz, że on mnie nic nie obchodzi? Myślisz, że nie chcę być mu ojcem?
– Jesteś jego ojcem. Nikt ci go nie odbierze, nikt jemu nie odbierze ciebie.
– Ale jak ja mogę…
Mooi Klip wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka, pogłaskała go czule, żeby się uspokoił.
– Przyjechałeś tutaj do Afryki, aby dorobić się majątku. Musisz go zdobyć. Zrozumiałam, że stałabym ci tylko w drodze.
– Myślisz, że obchodzą mnie ci ograniczeni Anglicy albo ci przesądni Holendrzy?
– Zaczną cię obchodzić, kiedy będziesz bogaty i będziesz musiał robić z nimi interesy. Co powiedzą, kiedy będziesz zabierał swoją żonę Griqua na urządzane przez nich przyjęcia i bankiety? Żonę, która jest czarna, tak jak ich służące? Jesteś Żydem, więc jest ci i tak wystarczająco trudno. Gdybyś się ze mną ożenił, byłoby ci jeszcze trudniej!
– Natalio…
Podniosła rękę, chcąc go uciszyć.
– Mówię tak tylko dlatego, że cię kocham i wiem, że tak będzie dla ciebie najlepiej.
Sprzeczali się tak za każdym razem, kiedy się spotkali. Ale Mooi Klip była cierpliwa i nieugięta. Kiedyś była gotowa go poślubić, teraz było inaczej. Widywał się z Pieterem, kiedy tylko chciał, i jego ojcostwo było sprawą bezsporną. O ślubie nie chciała słyszeć. Kiedy krzyczał na nią i trzaskał drzwiami, kiedy starał sieją udobruchać albo przekupić, kiedy płakała – była nieugięta.
Mały Pięter był synem, jakiego sobie wymarzył. Po matce odziedziczył ciemne kręcone włosy i śniadą cerę. Jednak nie było żadnych wątpliwości, że wyraźnie zarysowane rysy twarzy oraz mocną posturę ma po ojcu. „Mały bokser" – mówił o nim dziadek, co było uprzejmym ukłonem w stronę Barneya.
Pieter mówił narzeczem plemiennym, ale Mooi Klip uczyła go angielskiego i nalegała, żeby mówił po angielsku zawsze wtedy, kiedy rozmawiał ze swoim ojcem. Ale kiedy był podniecony albo zdenerwowany, zapominał się. Wtedy Mooi Klip dawała mu dwa klapsy i upominała, aby był grzeczny, kiedy rozmawia z ojcem. Barney opowiadał Pieterowi o swoich przygodach, kiedy wędrował na grzbiecie Alsjebliefta, a jesienią sadzał go na siodło i woził nad rzekę Vaal. Jeździli do zachodu słońca, obserwując ptaki latające ponad drzewami.
Te niezbyt częste wizyty w Klipdrift sprawiały Bar-neyowi wielką radość i przynosiły ulgę, chociaż nierzadko przepojone były smutkiem i goryczą. Jednak z perspektywy niezwykłych lat, które wkrótce miały nadejść, będzie je wspominał jako chwile pełne ciepła i szczęścia.