– Pamiętam. Ale do czego zmierzasz?
Harold pogładził dłonią klapy marynarki.
– Proponuję zawiązać spółkę. Ty wydobywasz diamenty, ja zajmuję się rynkiem, a Ascher i Mendel szlifują je. W ten sposób moglibyśmy sprawować kontrolę. Wiedzielibyśmy o każdym większym kamieniu znalezionym w Kolonii na Przylądku.
Barney spojrzał uważnie na Harolda.
– To jedynie spekulacje. Ale coś w tym jest. Niepokoi mnie tylko jedna rzecz: dlaczego Waterlo chce sprzedać działki?
– Zainwestowali zbyt dużo pieniędzy w diamenty, a teraz potrzebują kapitału. To całkiem proste. Bądźmy szczerzy, diamenty nigdy nie były dobrą inwestycją, prawda?
Barney pogłaskał Pietera po głowie.
– Wiesz, co mi kiedyś powiedział Rhodes? Tak długo jak kobiety będą się zakochiwać, przemysł diamentowy nie upadnie. Co roku potrzeba czterech milionów obrączek z diamentami, a to oznacza, że potrzeba czterech milionów diamentów.
– Rhodes robi się cyniczny, kiedy mówi o kobietach.
– Czasami żałuję, że sam nie potrafię być cyniczny tak jak on – powiedział Barney.
– Cieszę się, że tak jest – uśmiechnął się Harold. – Jeżeli nadejdzie dzień, w którym nie będziesz zakochany po uszy w jakiejś kobiecie, będę musiał posłać po rabina.
Barney poklepał Harolda po plecach i pociągnął do biblioteki. Stał tam jedyny mebel, jaki można było znaleźć w całym domu: mały, porysowany stół, na którym piętrzyły się butelki z południowoafrykańską sherry oraz słodkimi białymi winami. Stała też butelka whisky.
– Napijesz się? – zapytał Barney.
Harold potrząsnął głową. Usiadł na parapecie i patrzył, jak Barney nalewa sobie szkockiej do szklanki.
– Nigdy nie piłeś – zauważył.
– Nigdy nie byłem milionerem – powiedział Barney. – To odpowiedzialne zadanie.
– Co myślisz o spółce? – zapytał Harold. – Chcesz spróbować?
– Nie jestem pewien.
– I tak prędzej czy później będziesz musiał zaryzykować. Słyszałeś, że Rhodes kupuje działki w De Beers? Za kilka lat będzie kontrolować całą kopalnię. Potem weźmie się do Wielkiej Dziury.
– Przejęcie kontroli nad Kimberley nie będzie takie łatwe.
– Zrobi to, jeżeli mu się zdecydowanie nie przeciwstawisz. Dlatego musisz kupić jak najwięcej działek oraz kontrolować cenę diamentów. Jeżeli tego nie zrobisz, nie wygrasz z Rhodesem. I dlatego powinniśmy założyć spółkę. Przy odrobinie szczęścia może nam się udać utrzymać cenę diamentów na wysokim poziomie, kiedy Rhodes będzie chciał kupować, i na niskim, kiedy będzie chciał sprzedawać.
Barney nalał sobie jeszcze jedną porcję whisky. Pięter stał pod ścianą, uderzając miarowo piętą w dębową posadzkę, i zostawiając na niej ślady przypominające olbrzymie brwi, zakrzywione szable czy uśmiechnięte usta.
– Być może masz rację, Haroldzie – zaczął cicho Barney. – Może powinniśmy zająć się szlifowaniem diamentów, rynkiem i detalem. To w końcu handel detaliczny liczy się najbardziej.
– No pewnie – podchwycił Harold. – Sprzedaż detaliczna przynosi największe zyski. Myślisz, że robię dobre interesy, sprzedając nie oszlifowane kamienie handlarzowi z Europy? Myślisz, że on robi dobry interes? – Harold wydął wargi i potrząsnął głową. – Nic z tego. Tylko się nam wydaje, że robimy dobre interesy. To jubilerzy robią prawdziwy biznes. To oni robią pieniądze na diamentach! Jakiś tam biedak z ulicy zapłaci dwieście funtów za świecidełko, które ty sprzedałeś za dziesięć funtów. A potem chwali się wszystkim swoim znajomym, że zrobił świetny interes, kupując diament za dwieście funtów. Cóż za lokata kapitału! Powinien spróbować go sprzedać, zobaczyłby wtedy, ile za niego mógłby dostać. Od 1720 roku diamenty to najgorsza lokata kapitału.
– Od 1720? – zapytał Barney.
Harold ze zniecierpliwieniem machnął ręką.
– Mówię ci, że to zła lokata kapitału. Ale mogłyby przynosić nam niezłe zyski, pod warunkiem że będziemy kontrolować cały interes, począwszy od kopalni, a skończywszy na sklepach.
– Pod warunkiem że Rhodes nie wejdzie nam w paradę, pod warunkiem że kupimy jak najwięcej działek.
– Jasne.
Barney wypił whisky, wykrzywiając usta przy przełykaniu. Wyciągnął rękę do Pietera.
– Chodź, Pieter – powiedział, po czym zwrócił się do Harolda: – Porozmawiamy później, muszę najpierw pogadać z Joelem.
– Myślałem, że wszystko jest twoje. Działki, dom. Musisz go pytać o zgodę?
– To mój brat, a poza tym odwala kawał dobrej roboty. Nie ośmieliłbym się podjąć tak ważnej decyzji bez zapytania go o zdanie.
Harold wsadził hełm na głowę, przekrzywił go na bakier.
– No dobra. Twoja sprawa. Ale nie zwlekaj zbyt długo. Francuzi też mają chrapkę na te działki. Daj mi znać jutro rano, co postanowiłeś.
Barney podniósł Pietera do góry i powiedział:
– Pieter, pożegnaj się z wujkiem Haroldem.
Harold uniósł brzeg hełmu, pochylił się do przodu i pocałował chłopca w policzek, dotykając jego twarzy swoimi bujnymi wąsami.
– Szczęściarz z ciebie – powiedział i uśmiechnął się patrząc na Barneya.
W południe następnego dnia w biurze Głównego Zarządu do Spraw Przemysłu Górniczego, przesyconym zapachem cedrowych ołówków i wełnianych służbowych garniturów, Barney odebrał tytuły własności na osiem i pół działki należących do Waterlo Diamond Co. Następnie przekazał urzędnikowi, Anglikowi w okularach, o bladej jak ściana twarzy i flegmatycznym usposobieniu, czek na osiemnaście i pół tysiąca funtów i kilka pensów. Czek został z kolei wręczony niskiemu, piegowatemu Belgowi o nazwisku Wuustwezel, który z radości zaczął nim wymachiwać w powietrzu. Urzędnik zmierzył go natychmiast surowym spojrzeniem, które wyrażało głęboką dezaprobatę.
– To poważna sprawa, panie Wuustwezel, a nie karnawał.
– Może dla pana – roześmiał się Wuustwezel. Później wszyscy spotkali się w hotelu Kimberley.
Wuustwezel zamówił francuski szampan i cygara. Siedzieli przy żółtym, lakierowanym stole, nad którym unosił się dym od cygar i rozmawiali o cenach diamentów, ale przede wszystkim o Cecilu Rhodesie.
– Nigdy nie wygrasz pan z człowiekiem tak zdeterminowanym jak Rhodes – oświadczył Wuustwezel. – On kupi wszystkie kopalnie diamentów w Afryce Południowej, ponieważ wierzy, że to jego święty obowiązek.
– To, że jest głęboko wierzący, nie znaczy, że będzie miał wszystko, czego zapragnie – żachnął się Joel.
– A pan masz takie pragnienie? Taką ambicję?
Joel rozprostował swoją chorą nogę, usiadł wygodniej i zrobił głupią minę.
– Kocham pieniądze, jeżeli o to chodzi.
– Nie masz chyba innego wyjścia? – wtrącił Edward Nork. – Morfina sporo kosztuje na tym odludziu.
Joel wychylił kieliszek szampana i postawił go głośno na stole.
– Odczuwam ból, ale tylko wtedy, kiedy przebywam w wilgotnym klimacie albo w towarzystwie idiotów – wypalił.
– Ciągle taki sam – uśmiechnął się do siebie Edward, wyciągając rękę po butelkę irlandzkiej whisky. Nalał sobie do pełna.
– Teraz możemy zacząć kopać naprawdę – powiedział Barney. – Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, to chciałbym porozmawiać o interesach. Możemy pogłębić nasze cztery działki, tak żeby wyrównać poziom do belgijskich, a następnie osuszać jedną pompą. Belgowie mają konne kołowroty, jeżeli dobrze pamiętam, i obydwa posłużą nam do wydobywania na powierzchnię niebieskiej ziemi ze wszystkich dwunastu działek. W ten sposób koszty wzrosną tylko nieznacznie, pomimo że powierzchnia wydobycia zwiększy się trzykrotnie.