– Będziecie potrzebowali więcej robotników – powiedział Wuustwezel, podnosząc swój kieliszek do góry, tak że kiedy patrzyło się na niego przez szkło, jedno oko wydawało się większe od drugiego.
– Czarni robotnicy nie są drodzy – powiedział Joel.
– Pańscy na pewno nie. Ale chciałbym wam polecić jednego czarnucha. Ma na imię Jack i jest Ndebele. Będzie was kosztował jeszcze raz tyle co zwykły czarnuch, bo jest inteligentny i wie, o co chodzi. Oprócz tego jest dobrym kierownikiem, pokieruje wszystkimi waszymi robotnikami, zauważy każdy kamień, który znajdą, i potrafi trzymać rękę na pulsie.
– Ile pan mu płacił? – zapytał Barney.
– Dziewiętnaście szylingów miesięcznie. Kiedy zastanowi się pan nad tym, ile cała kopalnia traci tygodniowo w wyniku drobnych kradzieży, to okaże się, że warto.
Joel wyciągnął rękę i nalał sobie szampana.
– Dziewiętnaście szylingów miesięcznie? – zapytał, marszcząc czoło. – Czy nie uważa pan, że zaczną im przychodzić do głowy głupie pomysły, kiedy zaczniemy im płacić tyle pieniędzy?
– Jack jest chrześcijaninem, panie Blitz – powiedział Wuustwezel i jego okrągła twarz nagle spoważniała. -Jest uczciwy, opanowany i myśli tylko o tym, jak najlepiej wykonać powierzoną mu pracę, bo chce jak najwięcej zarobić.
– Faceci, którzy nie piją, zawsze są podejrzani – wtrącił Edward. – Nawet czarni.
Barney wstał.
– Myślę, że na nas już czas – powiedział. – Mamy wiele spraw do załatwienia. A za dwa tygodnie chcę pojechać do Durban, żeby kupić meble i sprzęt do Vogel Vlei.
Joel podniósł wzrok do góry.
– Nic mi o tym nie mówiłeś.
– Właśnie teraz się zdecydowałem.
– Rozumiem. Pewnie znowu jedziesz obwąchiwać tę swoją Sarę. – Zwrócił się do Wuustwezela: – Mój brat nie gustuje w kurwach. Im trudniej zdobyć, tym lepiej. Odrobina tragizmu też nie szkodzi. Im więcej przeszkód, tym lepiej. Dziewczyny, które leżą na plecach z nogami w powietrzu, nie są wystarczająco dobre.
Wuustwezel sięgnął po swój szary melonik i starannie umieścił go na głowie.
– Też muszę już iść – powiedział.
– Przyjęcie dopiero się zaczęło – zaprotestował Joel. – Proszę zamówić szampana.
– Przykro mi, ale jeżeli chce pan jeszcze szampana, to będzie pan musiał sam za niego zapłacić – powiedział Wuustwezel. – W końcu jest pan teraz współwłaścicielem jednej z największych kopalni diamentów w Kimberley, prawda?
Barney wyciągnął rękę i uścisnął Belgowi dłoń.
– Dziękuję za wszystko, panie Blitz – uprzejmym głosem powiedział Wuustwezel. – Mam nadzieję, że kopalnia przyniesie panu dużo pieniędzy i że poradzi pan sobie z problemami.
– Jakie problemy? – zdziwił się Joel.
Wuustwezel dotknął kapelusza i oddalił się, stawiając ostrożnie kroki na błyszczącej posadzce hotelowego holu.
– Jakie problemy?! – krzyknął za nim Joel. – Jakie problemy?
Potem odwrócił się i spojrzał Barneyowi prosto w oczy.
Chwycił kieliszek szampana i opróżnił go jednym łykiem. Jack Ndebele, okazał się jednym z najlepiej wychowanych Murzynów, jakich Barney kiedykolwiek spotkał. Miał i gęste, kręcone włosy i szeroką, kształtną twarz. W lewym uchu nosił złoty kolczyk i na tym kończyło się jego podobieństwo do innych czarnuchów. Mówił płynnie po angielsku z akcentem Shropshire i zawsze ubrany był w szary garnitur i biały kołnierzyk. Wszyscy z okolic Wielkiej Dziury mówili o nim „Dżentelmen Jack". Normalnie jego nienaganne maniery budziłyby podejrzliwość, uważano by, że stara się małpować białych i im dorównać, ale Jack był wyjątkiem – pasja, z jaką pracował, i uczciwość wystarczyły, żeby rozwiać obawy tych górników, którzy dla świętego spokoju woleli zatrudniać Murzynów pracujących od świtu do nocy za marne pieniądze. „Najniebezpieczniejszy czarnuch to taki, któremu okazano dobre serce" – powiedział kiedyś Barneyowi pewien farmer z Oranjerivier. „Nie można im robić nadziei, że kiedyś będzie im się lepiej powodzić, ponieważ nadzieja budzi w nich agresję".
Barney poznał Jacka następnego dnia, kiedy stał się prawnym właścicielem ośmiu i pół działki nie opodal North Reef. Był chłodny ranek i Barney miał na sobie nieprzemakalny niebieski płaszcz oraz czapkę. Prawie na wszystkich działkach rozpoczęto już pracę. Stukot kilofów i łopat oraz skrzypienie urządzeń wyciągowych odstraszały ptaki, które grzebały pazurkami w świeżo wykopanej ziemi, wykorzystując każdą chwilę nieobecności ludzi.
– Dzień dobry, panie Blitzboss – powitał Barneya Jack, wychodząc w szarym garniturze i gumowych kaloszach z wykopanej dziury.
– Dzień dobry – powiedział Barney. – Nie widzę robotników.
– Za to ja jestem, panie Blitzboss. Pracuję tu od dnia, kiedy zaczęto kopać, czyli od samego początku.
– Wiem. Wuustwezel polecił mi ciebie.
– Miałem taką nadzieję, panie Blitzboss. Jestem wzorowym pracownikiem. Mam bardzo dobre referencje ze wszystkich moich miejsc pracy. Od trzeciego roku życia jestem sierotą, panie Blitzboss, rodzice umarli na cholerę. Zostałem wychowany przez pana Wallingtona, wspaniałego misjonarza, i jego rodzinę. Nauczyłem się tam dobrych brytyjskich manier. Noszę bieliznę, panie Blitzboss, i myję się co tydzień.
Barney uśmiechnął się do niego z zażenowaniem.
– Dobrze. Miło mi to słyszeć. Jack poprawił krawat.
– Bez krawata, panie Blitzboss, mężczyzna nie jest odpowiednio ubrany. Nauczyli mnie tego, kiedy pracowałem dla pana Jonesa. Sprzedawał fortepiany i pieśni religijne, proszę pana. Moim zadaniem było śpiewanie Psalmu 23, stojąc na baczność, podczas gdy pan Jones demonstrował stojący na wozie fortepian. Potem pracowałem przy budowie domów w Kłipdrift i w końcu zainteresowałem się wydobywaniem diamentów. Teraz jestem do pańskiej dyspozycji, jeżeli oczywiście zechce mnie pan zatrudnić.
– Pewnie, że cię zatrudnię. Wuustwezel płacił ci dziewiętnaście szylingów miesięcznie, zgadza się?
– I cztery pensy, panie Blitzboss.
– Cztery pensy za co?
– Specjalne wynagrodzenie, proszę pana. Za wprawianie w dobry humor kucharki pana Wuustwezela. Pan wie, kiedy miała zły humor, źle gotowała, a pan Wuustwezel ma fioła na punkcie dobrego jedzenia. Więc przynajmniej trzy razy w miesiącu tak do mnie mówił: „Zupa jest coraz cieńsza, Jack" albo, „Kotlety były znowu przypalone, Jack". Szedłem wtedy do niej wieczorem i wprawiałem ją w dobry humor. Dobra była z niej kobieta, panie Blitzboss, no cóż, miała w sobie francuską krew, chociaż była czarna jak smoła. Muszę przyznać, że zasługiwałem na te cztery pensy.
– Na to wygląda – uśmiechnął się Barney. – Być może powinienem płacić ci funta miesięcznie, żeby wynagrodzić stratę?
Lewa powieka Dżentelmena Jacka zadrżała.
– Godzę się na funta, panie Blitzboss. W zamian za to obiecuję panu rzetelną pracę.
– W takim razie, do rzeczy – powiedział Barney. – Za kilka dni wyjeżdżam do Durban i nie będzie mnie w Kimberley miesiąc lub dwa. Przypuszczam, że widziałeś mój dom Vogel Vlei? Trzeba go urządzić, pomalować, więc jadę do Durban, żeby znaleźć kogoś, kto się tym zajmie. Kiedy mnie nie będzie, mój brat, pan Joel Blitz, będzie wszystkim zarządzał. Więc cokolwiek powie, chcę, żebyś słuchał jego poleceń i robił dokładnie to, co ci każe. On jest również twoim szefem, tak samo jak ja.
– Rozumiem – skinął głową Jack.
– Mam nadzieję. Nie chcę tutaj żadnych kłopotów, kiedy wrócę.
– Dobrze, proszę pana. Nie będzie żadnych kłopotów. Barney przyjrzał się ośmiu działkom, które stały się jego własnością. Było już prawie tyle miejsca, że można by ustawić ekskawator i pogłębiać wykop trzy razy szybciej niż dotychczas. Ściany wykopu zawalały się teraz regularnie, więc aby dotrzeć do podłoża obfitującego w diamenty, trzeba było nieustannie wydobywać pokaźne ilości gruzu. Rhodes miał rację. Im szybciej wykupi się działki będące własnością setek górników, im szybciej połączy się je, tym szybciej będzie można zastosować nowoczesną technikę i zmechanizować pracę. Barney postanowił, że zamówi dwie maszyny wyciągowe, kiedy będzie w Durban, oraz kilka obrotowych sit do przesiewania wykopanej ziemi.