Выбрать главу

– Jack, ty jesteś Ndebele. Co wiesz o szlifierzach diamentów?

– Znam się na tym, panie Blitzboss. Znam Aschera i Mendla. Dobrze szlifują, wszyscy tak mówią. Zwłaszcza nietypowe kamienie.

Joel zagryzł wargi. Po chwili odezwał się:

– Ten Ntsanwisi. Można mu ufać?

– W jakim sensie, proszę pana?

– Czy można mu ufać? Nie rozumiesz po angielsku?

– Lepiej niż biali rozumieją nasz język, proszę pana. Joel zaczął znowu kuśtykać po werandzie.

– Chodzi o to, czy rozpowie o tym diamencie. Czy wszystkim rozgada.

Dżentelmen Jack zamknął oczy i prawie niedostrzegalnie potrząsnął głową.

– Jesteś pewien? – dopytywał się Joel.

– Tak, panie Blitzboss. Ntsanwisi nigdy nie sprawi panu kłopotu. Może powinien mu pan zapłacić. Pięć, sześć funtów. Nikomu nie powie o tym diamencie, jeśli mu pan zabroni.

– W porządku. A ty?

Dżentelmen Jack uniósł głowę, mając się teraz na baczności.

– Ja, proszę pana?

– Tak, ty.

– Nie rozumiem, proszę pana.

Joel trzymał olbrzymi diament w ręce, między jednym palcem a kciukiem, i obracał go w słońcu, tak że mienił się wszystkimi kolorami tęczy.

– Powiem jasno, Jack, tak, żebyś zrozumiał. Ten diament jest mój. Został znaleziony, kiedy pana Barneya tu nie było. Dlatego właśnie jest mój.

– Pan Barney jest współwłaścicielem, proszę pana.

– Być może. Ale kto zarządzał, gdy diament został znaleziony? Ja. Jest takie powiedzenie: „Ci, którzy znajdują, zatrzymują, a ci, którzy przegrywają, płaczą". Jest jeszcze i jedno powiedzenie: „Czego oko nie widzi, tego sercu nie żal".

– Proszę?

– Nie udawaj Greka – warknął Joel. – Zabierzemy ten kamień do Europy, dokąd udamy się pod jakimś pretekstem, i tam go oszlifujemy. Potem sprzedamy go za milion funtów i będziemy bogaci. Jeżeli to do ciebie nie trafia, to jesteś głupszy, niż myślałem.

Dżentelmen Jack zaczął sobie wyłamywać palce, jeden po drugim. Jego przystojna ciemna twarz była bez wyrazu.

– Nauczył mnie pan wielu rzeczy, panie Blitzboss – i zaczął Dżentelmen Jack. – Zostałem wychowany przez dobrych misjonarzy. Zawsze mi powtarzali: bądź uczciwy, nie cudzołóż, nie pij alkoholu, nie kłam.

Joel zmrużył podejrzliwie oczy.

– Nie zawsze mi się udawało – kontynuował Dżentelmen Jack. – Lubiłem cudzołożyć. Nawet bardzo. Dlatego często cudzołożyłem. Wszystko jedno, co jest napisane w Biblii, lubiłem to i myślę, że kobiety, z którymi spałem, też były zadowolone. Jedna z nich, Venda, lubi, gdy śpiewają chóry kościelne, więc gdy chcesz się z nią kochać, musisz i zabrać ją w okolice kościoła i ukryć się gdzieś w krzakach. To nie może być grzech. Sprawiasz przecież tej kobiecie radość, a w dodatku słuchasz niebiańskiej muzyki.

– Do czego zmierzasz? – chciał wiedzieć Joel.

– Tylko do jednego, proszę pana. Zgodnie z prawem kopalnia diamentów należy w połowie do pana Barneya, choć go tu teraz nie ma. Jeśli nie powiemy mu, że znaleźliśmy ten diament, to zupełnie tak, jakbyśmy mu go ukradli, proszę pana.

Joel mruknął coś pod nosem i potarł ręką swoje lewe udo. Jego twarz zdradzała roztargnienie i niezadowolenie.

– Cudzołożę, panie Blitzboss – powiedział Dżentelmen Jack. – Piję i gram w karty. Ale kradzież diamentów to nie to samo. Wykluczone, proszę pana. Proszę się z tym do mnie nie zwracać.

Joel podniósł swoją laskę i szturchnął nią Jacka w okolicach klatki piersiowej. Dwa czy trzy silne szturchnięcia.

– Ja cię nie proszę, Jack. Ja cię po prostu informuję.

– To nie jest w porządku, proszę pana. Bóg mnie skaże.

– Myślisz, że Pana Boga obchodzi jeden mały kamień? Boga nie obchodzą kamienie. Wszystkie kamienie mają dla niego taką samą wartość: granity, sól czy diamenty. Tylko dla ludzi są coś warte. Spójrz – powiedział Joel i podniósł diament na otwartej dłoni swojej prawej ręki. – Mógłbym wrzucić ten diament w krzaki i nikt by go nie znalazł. Ile byłby wtedy wart? Nic. Kompletnie nic. I to właśnie próbuję wbić do twojej głupiej kapuścianej głowy. Ten diament jest cenny tylko dlatego, że został wykopany przez Ntsanwisi i dlatego, że mi go przyniosłeś. I jeszcze dlatego, że wiem, co z nim zrobić. Dla pana Barneya nie ma żadnej wartości. Bo co on takiego zrobił? Nawet go tu nie ma. Ten diament jest nasz, bo jest nasz i basta.

– Pan go zabierze? – Dżentelmen Jack mówił teraz bardzo powoli. – Da go pan oszlifować, potem go pan sprzeda i nigdy nie powie panu Barneyowi, co się stało?

– Jesteś bardzo pojętny – uśmiechnął się Joel. – Lubię pojętnych ludzi.

– A jeśli powiem panu Barneyowi? – Dżentelmen Jack spuścił głowę.

Joel obrzucił go chłodnym spojrzeniem.

– Nie powiesz.

– A jeśli powiem?

– Jesteś czarnuchem – odparł Joel. – Nie masz żadnych uprawnień, żadnej reputacji, nie masz nawet duszy. Możesz sobie mówić dobrze po angielsku, możesz się robić na strojnisia z Capetown, ale na tym się kończy. Pod tą dobrze skrojoną kamizelką jesteś nikim innym jak tylko prymitywnym dzikusem i nikt ci nie uwierzy, nawet jeśli przysięgniesz, że gotów jesteś poderżnąć sobie gardło. Ale coś ci powiem. Jeśli Barney dowie się o tym diamencie, to gorzko pożałujesz, że go sobie nie poderżnąłeś.

Dżentelmen Jack patrzył na Joela szeroko otwartymi oczami. Potem westchnął zrezygnowany, odwrócił wzrok i wytarł usta dłonią.

– Zrozumiałeś?

– Co?

– Zrozumiałeś, co masz robić?

– Tak – odparł Dżentelmen Jack. – Mam wrócić do pracy i trzymać język za zębami.

Joel jeszcze raz podniósł do góry rękę z diamentem. Słońce świeciło coraz jaśniej. Joel oglądał diament ze wszystkich stron.

– Musisz zrobić jeszcze więcej. Musisz sobie wmówić, że nigdy nie widziałeś tego diamentu.

– Chcę swoją dolę, panie Blitzboss.

– Dolę? A niby z jakiej racji?

Dżentelmen Jack zachował ten sam wyraz twarzy, grzeczny, służalczy, powściągliwy, lecz cała jego sylwetka zastygła jakby w bezruchu, mięśnie ramion napięły się.

– Chodzi o diament, panie Blitzboss. Dobrze pan wie.

Joel włożył ostrożnie diament do kieszeni koszuli. Potem obrzucił Jacka jednym ze swoich najbardziej bezczelnych spojrzeń i rzekł:

– O jaki diament?

– Niech pan przestanie, panie Blitzboss. Mam dowód. Ntsanwisi poświadczy, że sam go wykopał.

– I to ma być dowód? Ntsanwisi wykopał bezużyteczną bryłkę ziemi i kwarcu.

– Panie Blitzboss, ostrzegam pana, chcę swoją dolę. Joel obszedł stół i wyszczerzył zęby.

– Oczywiście, że dostaniesz swoją dolę. Myślałeś, że cię oszukam? Przyniosłeś ten diament, więc ci zapłacę. Zapłacę ci też za trzymanie języka za zębami. Co powiesz na pięćset funtów?

– Siedemset pięćdziesiąt, panie Blitzboss.

– Pięćset.

Dżentelmen Jack wolno skinął głową. Jego kolczyk z kości słoniowej zamigotał w słońcu.

– W porządku, panie Blitzboss. Pięćset. Ale musi mi pan zapłacić teraz.

– Zapłacę ci, jak sprzedam diament.

– Nie, panie Blitzboss. Teraz. W przeciwnym razie przekażę dobrą wiadomość panu Barneyowi Blitzboss, gdy wróci. Pomyślna wiadomość, powiem. Szczęście się do pana uśmiechnęło. Olbrzymi diament!

– No dobrze – powiedział Joel, sadowiąc się ponownie na krześle. – Zapłacę ci, kiedy pójdę do banku. Chcesz się napić?

– Nie bardzo mam co oblewać, panie Blitzboss.

W tej właśnie chwili zjawiła się Kitty Griqua. Przyszła zabrać brudne naczynia i kieliszki. Była pulchną, przyjazną kobietą, wdową. Jej mąż i dwoje dzieci umarli na cholerę ponad sześć lat temu. Od tego czasu pracowała jako służąca u białych ludzi. Gotowała i sprzątała w domu Barneya i Joela. Przedtem pracowała dla pana Oliviera Petersa z British Diamond Mining Company, który wyjechał w pośpiechu do Anglii, by opiekować się swoją sparaliżowaną matką w East-bourne. Joel nienawidził jej ze wszystkich sił, bardziej za śpiewane przez nią pieśni religijne niż za rostbefy, choć za tymi ostatnimi też nie przepadał.