Sara oblizała wargi koniuszkiem języka, tak jakby nie smakowały jej słowa, które chciała wypowiedzieć.
– Mężczyźni rozmawiają o tym w klubach i szatniach, przy grze w polo.
Barney czuł się tak zdezorientowany, ze nie mógł złapać oddechu. Wstał, przeszedł się po sypialni, odwrócił na pięcie i wrócił do okna.
– W klubach? I w szatniach? To ci powiedziała matka?
– Barney, moja matka tak mnie wychowała, że czuję się teraz stuprocentową damą. Nauczyła mnie jeździć konno, szyć, mówić po francusku, grać na fortepianie i prowadzić dom. Dała mi też instrukcje odnośnie do małżeństwa, uświadomiła, czego mąż będzie ode mnie oczekiwał. Nie jest kobietą pruderyjną. Dawała mi też porady w sprawach intymnych, w sprawach seksu. Nigdy niczego przede mną nie ukrywała.
– Saro – Barney mówił teraz łagodnie, choć stanowczo – seks nie jest obowiązkiem. To przyjemność i najlepszy sposób na okazanie drugiej osobie swoich uczuć. To jedna z największych radości małżeństwa.
– Zapomniałeś chyba o najważniejszym, o dzieciach. Aleja chcę mieć z tobą dzieci, Barney. Nie zawiodę cię. Mam nadzieję, że nigdy cię nie zawiodę.
– Saro, wiem, że mnie nie zawiedziesz. Lecz zrozum, że nie chcę oglądać cię tylko w ubraniu czy w łóżku. Chcę cię oglądać w dzień i w nocy, nieważne, czy twoje włosy są uczesane czy w nieładzie, nieważne, czy masz na sobie koszulę nocną czy bieliznę, z makijażem i bez makijażu.
Sara zachichotała, lecz wcale nie było jej wesoło.
– To nonsens – stwierdziła. – Moi rodzice nigdy nie mieli wspólnej sypialni. Więc jak my możemy?
– Spaliśmy w tym samym łóżku w Khotso.
– To był nasz miodowy miesiąc. To naturalne. Ale teraz mówimy o czymś zupełnie innym. Mówimy o zwykłym, normalnym życiu.
– Normalnym? – z pretensją w głosie powiedział Barney. – Uważasz, że to normalne, gdy mężczyzna skrada się na palcach po korytarzu z pantoflami w rękach za każdym razem, kiedy chce się kochać ze swoją własną żoną?
– Ależ Barney, my nie możemy mieć wspólnej sypialni. Co z Nareez?
– Nareez? A co ma do tego Nareez? Poślubiłem ciebie, a nie Nareez!
– Nareez to moja niania, Barney. Kąpie mnie, ubiera, czesze. Przynosi mi wodę w nocy, kiedy chce mi się pić. Siada przy mnie i rozmawia, kiedy nie mogę zasnąć. Masuje mi czoło, kiedy boli mnie głowa. To niemożliwe. Nie możemy w trójkę dzielić jednej sypialni. Czysta utopia. Barney utkwił w niej wzrok.
– Ach tak – powiedział ostrym tonem. – Niemożliwe. Dlaczego mi od razu nie powiedziałaś? Gdybym wiedział od samego początku, nie musielibyśmy się teraz kłócić. Na miłość boską, Saro, o co ci chodzi? To jest nasza sypialnia, twoja i moja. Jesteśmy mężem i żoną. Czy naprawdę myślisz, że wybudowałem tę sypialnię po to, byś dzieliła ją z jakąś grubą, tłustą Bengalką? Mam teraz spać w innym łóżku, w innym pokoju, nie móc się tobą cieszyć, dotykać cię i całować, kiedy tego zapragnę? Nigdy! Jeśli spanie w oddzielnych łóżkach to sprawa zupełnie normalna w Anglii, to wcale się nie dziwię, że Anglicy są tak cholernie ekscentryczni!
– Anglicy nie są ekscentryczni, a Nareez nie jest gruba i tłusta! Jak śmiesz!
– Mówię to, bo to prawda, a ty zachowujesz się jak i stara panna, a nie jak zakochana młoda żona. Mówię to j przede wszystkim dlatego, że cię kocham i nie mam zamiaru spać bez ciebie.
Sara siedziała sztywno wyprostowana, nieruchoma, j Słońce przesunęło się nad domem, wpadało teraz przez okno, na którym siedziała. Jej włosy mieniły się czerwienią i brązem. Ostre światło słoneczne podkreślało też cienie na jej twarzy, a oczy, w których wyczytać można było zmęczęnie i niezadowolenie, pociemniały.
Kiedy ponownie się odezwała, w jej głosie wyczuwało się wyższość.
– Z czasem zrozumiesz, że wszystko musi odbywać się we właściwym czasie i miejscu. Dotyczy to również namiętności.
– Ale z ciebie mądrala – powiedział Barney i opuścił ramiona, sprawiając wrażenie kompletnie wykończonego. Wyglądał tak, jakby miał się za chwilę przewrócić.
– W pewnych sytuacjach uczucia można wyrazić, w innych lepiej ich nie ujawniać. Etykieta nie pozwala mężowi i żonie na pewne rzeczy, podobnie jest w relacjach koleżeńskich i między nieznajomymi.
– Powiedziała ci o tym twoja matka, czy przeczytałaś to w jednej z tych tanich książek o dobrych manierach?
– Barney, jesteś taki niemiły!
Barney rozluźnił krawat i wyszarpnął go spod kołnierzyka, następnie owinął go sobie dookoła dłoni.
– Pamiętam czasy, kiedy nie przejmowałaś się zbytnio etykietą. Na trawniku w Khotso, pamiętasz?
– Nie powinieneś mi o tym przypominać – odparła Sara. – Jestem teraz taka zdenerwowana. Uważam, że we wszystkim należy zachować umiar, choć to wcale nie znaczy, że ciebie nie kocham i nie żywię do ciebie gorących uczuć.
Barney spojrzał teraz na nią.
– No cóż – powiedział. – W takim razie Nareez pozostanie tam, gdzie jest, we wschodnim skrzydle, a my pozostaniemy tutaj. Jeśli chcesz, zainstaluję tu dzwonek, żebyś mogła wezwać Nareez, kiedy będziesz jej potrzebować. Ale pamiętaj, że i ja mogę tobie przynieść wody, mogę też z tobą rozmawiać, kiedy nie będziesz mogła zasnąć, w dodatku bez bengalskiego akcentu, mogę też z powodzeniem masować twoją biedną, bolącą głowę.
– A co z toaletą?
– Mamy osobne garderoby i osobne łazienki. Możesz zamykać drzwi, jeśli tak bardzo nie chcesz, żebym oglądał cię w gorsecie czy w papilotach.
– Nie noszę… – obruszyła się Sara i zaraz potem zorientowała się, że nie powinna rozmawiać na takie tematy. Podniosła się więc i tupnęła nogą. – Jesteś niemożliwy! Dlaczego musisz być taki okropny? Dlaczego jesteś taki uparty i wszystkim rozkazujesz?
Barney podszedł do okna, położył ręce na ramionach Sary i ścisnął tak mocno, że aż krzyknęła.
– Barney – błagała.
Uśmiechnął się do niej, lecz jego głos brzmiał oschle.
– Jestem niemożliwy, ponieważ mam do tego prawo. To jest mój dom, a ty jesteś moją żoną i musisz mnie słuchać, obojętnie czy jesteś Żydówką, czy chrześcijanką.
– A jeśli się tobie przeciwstawię?
Pocałował ją najpierw w policzek, potem w usta. Te pocałunki były szybkie, lekkie, lecz zdradzały wyraźnie jego potrzeby.
– Nie przeciwstawisz się – powiedział. – Za bardzo mnie kochasz.
Całował ją coraz namiętniej, lecz ona odsunęła się i zaprotestowała.
– Nie! – powiedziała z naciskiem.
Echo tego „Nie!" zabrzmiało jednocześnie w dziesięciu pokojach, a nawet na parterze, gdzie czterech robotników pociło się i dyszało przy przenoszeniu przez drzwi olbrzymiego mahoniowego łoża małżeńskiego.
Pojawił się Joel. Był nie ogolony i widać było, że ubierał się w pośpiechu, bo miał na sobie brudne bawełniane spodnie i poplamioną błotem koszulę.
– Nie spodziewałem się ciebie tak szybko – powiedział zadyszanym głosem i pokuśtykał za Bameyem przez korytarz. – Myślałem, że wrócisz najwcześniej w połowie przyszłego miesiąca.
Barney polecił jednemu z Murzynów, żeby wniósł złocone francuskie krzesło do jadalni.
– My też. Ale ze względu na pogodę zdecydowaliśmy się wyruszyć, gdy tylko kupiliśmy meble. Obawialiśmy się deszczów. Oczywiście nie mamy jeszcze wszystkiego, ale na początek wystarczy. Przynajmniej będziemy mogli już zacząć wydawać przyjęcia.
– Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś o swoim powrocie – narzekał Joel. – Postanowiłem w poniedziałek wyruszyć do Capetown.
– Capetown? Po co? Jesteś tu teraz potrzebny.
– Tak, wiem.
– Więc zostań. Nie musisz przecież jechać do Capetown. Podróż cię dobije, jest przecież środek lata. A poza tym w przyszłą środę wydaję obiad i nie możesz mi odmówić. Zaprosiłem nawet Rhodesa.